Odpowiadasz na:

Re: OTRUTO NAM KOTY

Nie określiłabym się mianem fanatyczki, jednak koty uwielbiam. Są w moim domu od dziesięciu lat. Każdy z moich pupili był zadbany, nakarmiony, wykastrowany, zaszczepiony, wychodził na teren posesji... rozwiń

Nie określiłabym się mianem fanatyczki, jednak koty uwielbiam. Są w moim domu od dziesięciu lat. Każdy z moich pupili był zadbany, nakarmiony, wykastrowany, zaszczepiony, wychodził na teren posesji sporadycznie... i każdy kończył tragicznie.

Zazwyczaj tłumaczyłam sobie, że mam pecha. Po każdej kociej "śmierci" przysięgałam sobie, że już nigdy... żadnego kota... koniec... A później pojawiał się taki mały futerkowiec chwytający za serca i weryfikowałam wcześniejsze postanowienia.

Moje przekonanie o pechu legło w gruzach tydzień przed Świętami Bożego Narodzenia 2009r.
Mój kot wyszedł na spacerek, jak to czasem mu sie zdarzało. Pięć minut i drapanie w drzwi. Jednak spacerek troszkę się przedłużył i po jakimś czasie odkrywam, że czeka pod drzwiami cały zakrwiawiony, ledwie poruszający się. Weterynarz stwierdził, że dawno nie widział tak skatowanego zwierzęcia. Krwotok wewnętrzny, zapadnięte płuca, pęknięty kręgosłup, trzy dziury w brzuchu ...

Są ludzie dla których nie ma znaczenia, że zwierzę ma właściciela, żyje pod dachem i jest wykastrowane. Ludzie czują się silniejsi. Jeśli jakiś kot bez zaproszenia wchodzi na podwórko, to trzeba zwierzęciu przyłożyć. Poczęstować trucizną.
To tak a propos humanitaryzmu, umiejętności rozmowy z właścicelem, poczucia misji...

A jeszcze wspomnę, że ostatnio będąc na spacerze widziałam szczura wielkości kota biegającego po chodniku. W mojej okolicy brak bezdomnych kotów...

zobacz wątek
11 lat temu
sissel

Odpowiedź

Autor

Polityka prywatności
do góry