Odpowiadasz na:

Luksus brykania na cudzym wątku :) Skakania po kanapie, wyjadania czekoladek z pudełka, podpijania trunków, przeglądania biblioteki...(uwielbiam poprawną wymowę tego słowa z odpowiednim akcentem...... rozwiń

Luksus brykania na cudzym wątku :) Skakania po kanapie, wyjadania czekoladek z pudełka, podpijania trunków, przeglądania biblioteki...(uwielbiam poprawną wymowę tego słowa z odpowiednim akcentem... jak i wielu innych)... Biblioteka. Brzmi magicznie i "pachnie" tajemniczo. Myszkowanie bez naruszania ustanowionego ładu, przemykanie się...
Wieś. Umiłowanie natury.
Wczoraj i dziś znalezienie "odpowiedniego dla dzieci =blisko jarmarku" miejsca parkingowego wiązało się z kilkunastominutowym błąkaniem się po centrum Gdańska. Miasto. Forum rozświetlone iluminacjami. Sznury aut. Cudowne chwile w ciepłym samochodzie, przy ulubionej muzyce, w cudownym towarzystwie.
Ileż wspaniałych, wielkich stolic i miast odwiedziłam. Najchętniej cały weekend przesiedziałabym w uszaku, czytając i/lub pisząc, planując... ALE Dzieci maja jeszcze to całe "poznanie" przed sobą.
Wczoraj, pomimo deszczu wieczór był przyjemniejszy. Mokliśmy wytrwale, łącznie z psem. Kilka szybkich zdjęć w trudnych warunkach. Jedyne stoisko, przy którym Dzieci zatrzymały się pełne było wyrobów "kowalskich". Róże, wisiorki, podkowy z grawerem, dzwoneczki... Przez moment byliśmy sami i w spokoju wzrokiem wybieraliśmy pamiątki. Zanim Dziecko ośmieliło się wybrać różę i zagaić "kupca" (tak o nim wspominało po powrocie do domu :)) kilkuosobowy tłum już przepychał Je i oddzielił od stoiska. Nie pierwszy raz, z uśmiechem obserwowałam jak sobie (nie)radzi. Jakbym widziała siebie, sprzed lat nim życie ulepiło mnie na nowo. Wybraliśmy pamiątki i czekając na grawer spacerowaliśmy jeszcze chwilę w deszczu. Zaproponowałam karuzelę ale Dzieci nie były zainteresowane tłumem. Przez cały czas Starsze "pilnowało" Malucha i wyczuwałam dystans do otoczenia. Podobno ceny miały być druzgocące ale rachunek za pamiątki wydał mi się odpowiedni. Może chodziło o jedzenie (?). Widziałam jak zapachy nęcą i działają na Dzieci ale przekonałam Je do pizzy po powrocie do domu. Deszcz był co raz bardziej szczodry i po krótkiej naradzie, ruszyliśmy do auta. Nim pokonałam korki i wskoczyłam na obwodnicę w kierunku naszej Wsi, Dzieci jeszcze chwile tłumaczyły mi, że jednak chciały naszyjnik i balonik ha ha ha zamiast kupionych dobroci ale zaraz zasnęły. Pies też. Widziałam w lusterku, ja głowa Starszego w dwóch czapkach (jedna mikołajowa) opada ciężko do tyłu. Chwile później usłyszałam dzwonek, który wypadł z rak Młodszego i wiedziałam już, że śpi. W aucie ciepło jak w uchu, 120-140 na liczniku, deszcz, przyjemny wieczór. Pędziłam... Pędziłam do tej mojej Wsi, do tego spokoju, moich brzózek i świerków. Do tego "zad*pia" ha ha
Kiedy dziś rano, w kroksach i kurtce, w samej koszuli wychodziłam z Psem na sikacza, do głowy by mi nie przyszło powtarzać wczorajszego scenariusza. Do południa trzeba było uregulować pewne sprawy i ustawić na przyszły tydzień. Będąc w pobliżu Gdańska, za dnia zaproponowałam Dzieciom "bujniecie się" na jarmark ale pomysł przegrał z "Happy Mealem". Tuż po 16stej Dzieci olśniło, że "Kupiec" z wisiorkami na pewno jeszcze tam jest i obiecałam Młodszemu balonik. Ja pierdykam... Planowałam rozpalić w kominku dla klimatu i zrobić sobie okład z ulubionego koca do jakiejś komedii. Przyszło mi do głowy, że dziś deszcz nie odstraszy "weekednowców" ;) ale nim się obejrzałam już otwierałam bramę i wbrew obietnicom, że Pies zostanie w domu sadzałam go między fotelikami Dzieci. Na parkingu jakieś barachło GWE przypomniało mi dlaczego "mam jedną półkulę wyżej od drugiej i wszystko takie mroczne jak toffi " ;) ale przypływ adrenaliny wywołał uśmiech na mojej wewnętrznej twarzy.
Uwielbiam te tłumy i anonimowość pośród ludzi. Uwielbiam ten mix bodźców i automat uruchomianej centrali zmysłów. Dzieci zwróciły mi uwagę na smród moczu i kwaśny odór alkoholu unoszące się nad zakątkami ciasnych uliczek. Nasz "wsiowy, dziki" Pies najlepiej czuł się u mnie, za pazuchą. "Kupiec" rzeczywiście był w tym samym miejscu i wprost oblegany przez "wzrokowców". Dziecko wybrało wisiorek i ruszyliśmy po obiecany balonik. Jeszcze raz zaproponowałam karuzelę ale pomimo lepszej pogody, Dzieci nie były zainteresowane. Z przyjemnością wyciągałam dwie dychy na balonik. Zwykle kosztują 35-40zł. Ruszyliśmy w stronę Neptuna :) On zawsze tam jest. Okazała choinka, stojąca tuż za nim i dominująca świąteczny obrazek nie zwiodła mnie. Im bardziej rosła stawała się sukienka z tysiąca lampek, tym pewniejsza byłam obecności Neptuna. Minęłam go tylko. Dobrze zapamiętany wiatr i kilka postaci spoza przeciętnego tłumu zapędziły mnie w skróty do parkingu. Spacer był przyjemny. Grupki młodych, cieszących się swobodą, podnieconych animuszem i siłą grupy. Ciche, delektujące się atmosferą ulicy pary, nieśpiesznie dryfujące swoim kursem. W pewnym momencie stało się. Młodsze Dziecko potknęło się na bruku i choć złapałam Je za "pagon" kurtki i podciągnęłam do góry, zdążyło zaorać kolanem kocie łby. Płacz, przestrach... Już byłam, sadzałam na ławce i podciągałam nogawkę by oszacować szkody. W tym czasie, przechodząca obok nas, stara, gdańska ku..wa, w ciemnych okularach, rzuciła w stronę płaczącego Dziecka zdanie, które przypomniało mi Kim jestem :) Krew chlusnęła mi w żyłach. W myślach wyrwanym z bruku kocim łbem, naprawiałam mózgownicę tego nieszczęsnego śmiecia. Odwróciłam się, żeby Dzieci mnie nie słyszały i z moich, pociągniętych czerwoną pomadką ust popłynęła wiązanka życzeń, jakiej już dawno moja centrala mózgu nie pozwoliła przekroczyć bariery rzeczy widzialnych i słyszalnych :) Zwróciłam się w stronę Dzieci i zobaczyłam konsternację na twarzy Starszego Dziecka, które nie tylko usłyszało ale i zrozumiało z czym mieliśmy przed chwilą do czynienia. Uśmiechnęłam się tylko i zapytałam czy wszystko w porządku. Słowa, które popłynęły z ust tego Małego Człowieka rozłożyły mnie na łopatki. Nie śmiałam marzyć o takich chwilach a jednak przyszły. Czy nie zbyt szybko... (?)
Łysa główka, zamaszyście pokonująca dystans między skrótem a parkingiem nie potrafiła ukryć "niedopasowania" do terenu i sytuacji.
Tawariszcz, samotnie przemykający pod łukiem, z telefonem przy uchu przesadził z akuratnym outfitem...
Dostrzegłam w ciemności nasze auto. Przed południem odkurzałam i ogarniałam z totalnego bajzlu (woda w kieszeni od strony Młodszego, tony piachu, syf malarią). Jeszcze nie zdążyłam usadzić ekipy na pokładzie a już czułam pressing innego poszukiwacza miejsca przycupnięcia.
Gdyby nie Maluchy w ogóle nie zawracałabym sobie pultynów tym jarmarkiem a jednak warto było. Natury nie da się oszukać a pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.

Ps
Niektórych rzeczy nie da się człowiekowi wytłumaczyć słowami. Nie ma to sensu. Teraz to wiem. Pozory. Jak dobrze, że świat nimi stoi. Jak to dobrze. Geniusz!

zobacz wątek
5 lat temu
~lukrecja

Odpowiedź

Autor

Polityka prywatności
do góry