Odpowiadasz na:

Oto ja, bezdennie głupia farsa! No i co mi teraz zrobisz!!!?

No i masz chłopie farsę - chciało by się powiedzieć. Jednak sposób w jaki ją Teatr Wybrzeże udostępnia widzom budzi jednak pewną refleksję. Bo cóż dzieje się gdy twórca spłyca dzieło? W końcu... rozwiń

No i masz chłopie farsę - chciało by się powiedzieć. Jednak sposób w jaki ją Teatr Wybrzeże udostępnia widzom budzi jednak pewną refleksję. Bo cóż dzieje się gdy twórca spłyca dzieło? W końcu schodzi tak nisko, że dochodzi do farsy. No a jeśli pójdzie się jeszcze dalej i zacznie się spłaszczać już i tak zupełnie zbanalizowaną farsę? Farsa będzie się robić coraz mniejsza, coraz mniejsza i mniejsza aż w końcu dojdziemy do punktu gdy stanie się ona zupełnie przezroczysta, co by rzecz - nieobecna. Słowem wyparuje nam całkowicie z widowiska. Zdaje się, że akurat tak to wygląda w Akcie Równoległym, który został zbanalizowany ostatecznie do granic możliwości. Jeden nadwyraz banalny motyw (niespełnionej zdrady w nadwyraz nieprawdopodobnych okolicznościach) odmieniany przez wszystkie możliwe przypadki przez dwie godziny przedstawienia. I gdy już farsa odparowała to pytanie co zostało? Cały ciężar spada na barki występujących, na ich aktorstwo. Gdy brak w zasadzie fabuły, głebszego sensu, cała odpowiedzialność zabawiania widza, wibicia go z nudy spada już tylko na aktorów. Chyba nie tylko Piotr Chys poci się jak dziki koń by sprostać tempu, nieomylnemu rytmowi i rysom kolejnych scenek. Doskonale też radzą sobie Michał Jaros jak i Katarzyna Dałek (mam jednak wrażenie, że nie potrafią się pozbyć nawyków jakie nabrali przy odtwarzaniu komediowych ról Arabeli i Romburaka). I to jest zapewne powód dla którego z tego widowiska nie wychodzi się jednak z poczuciem niesmaku czy starconego czasu (w przeciwieństwie co do niektórych bardziej upadłych widowisk tego teatru). Wszak oszczędzono tu widzom niewybredności, golizny czy moralnych niepokojów (do żadnej zdrady ostatecznie w zasadzie nie dochodzi). Zamiast tego dodano schludną estetykę białych drzwi hotelowych, niebieskiego i zielonego pokoju. Za "wodzireja" robi portier hotelowy - co by nie było - wszak farsa ma cieszyć także tych co na społecznych wyżynach nie bywają. Jako sztuka niska ma spoglądać na świat oczami tych "niskich", którzy tu, jak portier, mogą poczuć, że przejmują ster w swoje ręce by kierować biegiem wydarzeń (przynajmniej je jakoś kontrolować) i przy tym ciągnąć sobie z tego jako takie finansowe korzyści. Samo wprowadzenie na scenę 'przestrzeni hotelowej' trochę magiczne bo i hotele to miejsca zwykle przez gości - przybywających do niego na niedługo - bardzo nieprzenikłe. Podobnie jak i nieobojętna społecznie jest rola "ciecia", którą sam cieć wszak pogardza wmawiając że jest tu tylko w zastępstwie swoje siostry. Trochę mi się tu przypomniał monodram Jolie z rolą pokojówki i z "magicznym" światem hotelowym (w reżyserii Jakuba Roszkowskiego i w wykonaniu Dominiki Kojro) -jedna z najciekawszych rzeczy jakie udało mi sie wyłowić w zeszłym roku na efemeryczny off-ie (wpis swój zrobiłem pod stroną tamtego widowiska więc powtarzać się nie bedę.) Natomiast wracając do Aktu równoległego nie za bardzo wierzę by twórcy wystawili tą farsę "na poważnie". Bo "poważna" farsa nie podaje się za farsę, wstydliwie skrywa swoje prawdziwe płytkie oblicze, kamufluje swoją bezdenną płytkość. A tu proszę. W programie można przeczytać o... farsie. O jej związkach z logiką i obiektywizmem. O naturalnej ponoć farsowności życia powszedniego. Coż za górnolotna gloryfikacja gatunku farsy! Nikt się nie kryje, że chodzi tu o bezdennie głupią farsę, gdzie komizm wywołuję się co chwila metodami takimi jak np. zderzanie aktora z zatrzaśniętymi drzwiami. Jest więc jakaś róznica pomiędzy np. melodramatem a zabawą melodramatem (jak na Trędowatej pokazanej na tegorocznym festiwalu tetaralnym Wybrzeże Sztuki), pomiędzy pop-em a pop-artem, który z kultury popularnej czyni środek wyrazu (Dziady Radosława Rychcika). Słowem kicz jest kiczem, dopóki się go świadomie nie ujmie w nawias. Można być pastafarianem i twierdzić że wierzy się w Latającego Potwora Spaghetti i nie sposób takiemu pastafarianowi dowieść, że faktycznie w potwora nie wierzy. Można się spotykać z dziwką oferującą GFE ( girlfriend experience ) i nie sposób zauważyć, że się nie jest ze "swoją dziewczyną". Można wystawić farsę, i nie sposób takiej farsie dowieść, że tak naprawdę to ona farsę tylko "udaję". Spektakl ze specjalnym udziałem Katarzyny Figury jak czytamy w zapowiedzi (czóż za przemyślny wybieg marketingowy! ha ha!) - faktycznie jej udział sprowadzony został do ustawienia na scenie trzech nadwyraz kiczowatych podobizn (domniemanej siostry portiera)! Nikt nie może mieć wątpliwości, że twórcy zakpili sobie z widzów z daleko posuniętym rozmysłem. No i właśnie o to im chodziło! Wcale się nie kryją, kpią sobie nadwyraz otwarcie. Wymowa twórców jest tu więc daleko idąca: wszak oto jest, oto ja: f a r s a, bezwstydnie, bezdennie głupia, spłaszczona do wszelkich granic możliwości. I co mi teraz zrobisz!!? Faktycznie zarówno widzowie jak i recenzenci, którzy przyzwyczaili się do wychwytywania sensów z teatralnych widowisk tu nie mają się za co złapać. Intelektualna pustka, pozbawiona sensów próżnia, myślowa pustynia wypełnia to "zmechanizowane" widowisko po brzegi. I trudno nie podejrzewać, że zabieg to był nadwyraz rozmyślny. Faktycznie ręce opadają i mózg staje, przestaje myśleć więc dla kogoś udręczonego ciężarem gatunkowym sztuk teatralnych to faktycznie może być miły przerywnik, pozwalający na "odreagowanie" i chwilę mimo wszystko dobrej zabawy. Tym niemniej chyba należy się na koniec ostrzeżenie, że przedawkowanie tego specyfiku, zbyt częste obcowanie z takimi produkcjami (choćby były przecie jedynie przemyślną zabawą formą farsy) grozi nieuleczalnym wodogłowiem i licznymi antyintelektualnymi powikłaniami.

zobacz wątek
10 lat temu
~krytol

Odpowiedź

Autor

Polityka prywatności
do góry