Odpowiadasz na:

Broniewski

Przed premierą wiele się nie spodziewałem. Tekst Paczochy, którego dość prymitywne sztuki jakimś cudem weszły na deski Wybrzeża. Orzechowski, seryjny twórca coraz mniej śmiesznych fars. No i... rozwiń

Przed premierą wiele się nie spodziewałem. Tekst Paczochy, którego dość prymitywne sztuki jakimś cudem weszły na deski Wybrzeża. Orzechowski, seryjny twórca coraz mniej śmiesznych fars. No i nazwisko Broniewski kojarzące się z apelami szkolnymi, na których zmusza się małe dzieci do recytowania narodowościowych wierszyków typu Bagnet na broń. Jednak cuda się zdarzają. Czasami ponoć nawet zwierzaki potrafią przemówić ludzkim głosem. Trzeba być optymistą. Faktycznie na sztuce Broniewski wyprodukowanej nie dawno w Teatrze Wybrzeże można się bardzo pozytywnie rozczarować. Spektakl wolny jest od wielu słabych stron jakie można było wyczuć w wielu wcześniejszych realizacjach tego teatru. Twórcy odeszli od fantazji na rzecz prawdy, od głupawki na rzecz powagi, od bełkotów na rzecz przejrzystości, od przeładowania na rzecz wyrafinowania, od przekombinowanego unowocześniania na rzecz ujęcia klasycznego, od sfery publicznej na rzecz sfery życia prywatnego, popracowali nad estetyką, zrobili porządek z ruchem scenicznym, popracowali nad dykcją.

Na scenie konstelacja aktorska w najlepszym rzucie. Podobna trochę do tej z Płatonowa (gdzie prym wiódł Michał Jaros a starsze pokolenie reprezentował Robert Ninkiewicz) ale dodatkowo wzmocniona (w tym także o nowe nabytki). Przed widzem w centralnym miejscu sceny podest obrotowy, podkreślający niejako wartkość, bieg historii, upływ czasu. Ten obrotowy podest jest niczym tarcza zegara, aktorzy stojąc na nim, aby nie wypaść z właściwego kierunku, muszą ciągle się poruszać, iść, nie mogą spocząć. Dodaje to wszystkiemu wyrazistości i pewnej żywej naturalności. Dla głównego bohatera to też swego rodzaju pijacka karuzela powodująca wirowanie świata. Mało udany jest natomiast pomysł z olbrzymich rozmiarów odznaczeniem w formie zdeformowanego, pociętego żelaznego krzyża bo nie sposób się z widowni domyślić czym w zasadzie te wielkie kawałki złomu są.

Uwaga skupia się na Broniewskim postaci na wskroś sprzecznej w samej sobie, targanej przez historię Polski przed i powojennej oraz przez całe spektrum ideologii. Z jednej strony żołnierz armii Andersa, Piłsudczyk, narodowiec a z drugiej strony rewolucjonista, piewca Stalina i komunista. A może po prostu pospolity polak i zwykły oportunista. No to, że alkoholik, katolik, poeta czy kobieciarz lekkich obyczajów to bym się nie czepiał bo akurat to, że ludzie dużą się czymś, mają wierzenia, jakieś uczucia, które czasami wypowiadają albo oglądają się za płcią przeciwną to mniej lub bardziej atawistyczne ale raczej nic niezwykłego. Inna sprawa, że wódka, poezja i ideologia idą ze sobą ramię w ramię wprawiając człowieka równie dobrze w błogi stan nietrzeźwości umysłu.

Artyści, którzy lubią eksperymentować ze sobą i ze światem może dlatego często sięgają po środki wprowadzające ich w stan nie z tego świata przypomnijmy choćby Witkacego, który malował pod wpływem środków psychotropowych. Wracając do tego co na scenie. Niewątpliwie spektakl ma pewną moc katartyczną, stoi w opozycji w stosunku do narodowościowej propagandy i mitotwórstwa obecnego w systemie edukacyjnym. Demistyfikuje, obdziera ze skóry mity narodowe, bo pokazuje kto za ich tworzeniem stoi. Łechce zmysły szczególnie tych, którzy lubią się zwracać ku historii i polityce. Na pewno więc nie spodoba się ideologom, bo choć pod topór teatralnej karykatury idzie postać zdyskryminowana wraz z byłym systemem to jednak postać bardzo złożona i niejednoznaczna.

Dlatego wielu (szczególnie starszych polaków) może dostrzec w tej postaci samych siebie. Trudno mi zweryfikować ale zdaje się, że twórcy możliwie najwierniej trzymali się biografii (w holu teatru dodali również przekrojową wystawę zdjęć poety). Sceniczna narracja przypomina nieco tą ze Sprawy Operacyjnego Rozpoznania. Zdecydowanie wolę jednak taką łopatograficzną mikrohistorię i teatralne opowiadalstwo od kolejnych prymitywnych fars. Przejrzystość na pewno jest sporą zaletą, sztuka jest przez to z pozoru łatwa w odbiorze, czytelna ale z drugiej strony powiedziałbym, że jest to i spora wada. Autorzy spojrzeli prawdzie historycznej głęboko w oczy.

Powstało jednak dzieło nadwyraz otwarte, co by nie powiedzieć nie ukończone, podane z niewzruszoną obojętnością i z niejasną wymową dlatego widz aby z niego skorzystać musi się nieźle wysilić nadając własną interpretację temu co zobaczył. Trochę też słabo otworzono naturalną estetykę czasów, w których dzieje się akcja, zarysowując ją tylko delikatnie mocno sterylnymi, oszczędnymi elementami takimi jak na przykład rzędy czerwonych krzeseł, reflektory świecące czerwonym światłem na opadające płatki czy równie czerwone chorągiewki. Nie ma tu w pełni ukazanego klimatu przedwojennej Polski ani klimatu czasów powojennej komuny w Polsce. Może dlatego, że tu uwaga skupia się na życiu prywatnym Broniewskiego. Tym niemniej te znów nieco za mocno przerysowano - w dalszych, końcowych scenach Broniewski non-stop pijany chodzi w szlafroku (a czasami i bez) a scena z orderowymi poduszkami obstukana robotniczymi młotkami nadwyraz przepompowana. Zgadzam się mimo wszystko z tym, że to najlepsza produkcja na dużej scenie Teatru Wybrzeże od czasu Czarownic z Salem.

zobacz wątek
9 lat temu
~krytol

Odpowiedź

Autor

Polityka prywatności
do góry