Widok
Czarownice z Salem
Opinie do spektaklu: Czarownice z Salem.
Czarownice z Salem
Arthur Miller
Przekład: Anna Bańkowska
CZAROWNICE Z SALEM Arthura Millera to jeden z najważniejszych dramatów amerykańskich XX wieku. Procesy i egzekucje rzekomych czarownic, które odbyły się 1692 roku w miasteczku Salem w USA, są pretekstem do dyskusji o współczesnym świecie: świecie rozpiętym pomiędzy religią a polityką, w świecie, w którym trzeba walczyć z zalewem ...
Przejdź do spektaklu.
Czarownice z Salem
Arthur Miller
Przekład: Anna Bańkowska
CZAROWNICE Z SALEM Arthura Millera to jeden z najważniejszych dramatów amerykańskich XX wieku. Procesy i egzekucje rzekomych czarownic, które odbyły się 1692 roku w miasteczku Salem w USA, są pretekstem do dyskusji o współczesnym świecie: świecie rozpiętym pomiędzy religią a polityką, w świecie, w którym trzeba walczyć z zalewem ...
Przejdź do spektaklu.
POLECAM ! INTERESUJE, WCIĄGA, NIE BĘDZIESZ SIĘ NUDZIĆ !
Byłam dwa dni temu na przedpremierze, świetny spektakl ! Genialna rola Pani Katarzyny Dałek, młodziutka aktorka a jaka zdolna :) i oczywiście nieśmiertelny Baka, który w ogóle się nie starzeje i wciąż daje z siebie wszystko. Spektakl tylko dla widzów dorosłych ze względu na nagość (nie wulgarną, lecz artystyczną) i słownictwo.
Czarownice oczarowują widzów choć być może mogło być jeszcze lepiej
Ledwo zdążyła się odbyć premiera a teatr wybrzeże już poinformował na swoich stronach o pozytywnym odbiorze tej produkcji ze strony krytki i widzów. Czy słusznie? Czarownice z Salem w zasadzie zabierają widza do stanów ameryki w czasy ciągle dającej znać o sobie surowej religijnej reformacji choć tak na prawdę wszystko ma drugie dno gdyż sztuka powstała w odpowiedzi na wewnątrzamerykańskie polowania na prosowieckie "elementy" związane z komunizmem. Na czarownice przez wieki polowano jak wiemy nie tylko w amerykańskim Salem ale też w innych miejscach świata zachodniego. Wątek religii (w kontekście komunizmu można by powiedzieć religii świeckiej), która ciemięży rzuca się tu więc w oczy na dzień dobry. Napisano już niejeden traktat ateologiczny i niejedną historię kryminalną chrześcijaństwa - moim zdaniem błędne jest jednak ograniczanie się do banalnego stwierdzenia, że i tu mamy kolejny przykład kryminału w tym kontekście. Wierzenia w jakiś lepszy, nieziemski świat (jak w przypadku religii) czy w lepszy świat ziemski (jak w przypadku ideologii) nie są w sobie ani dobre ani złe. Wierzenia te są nie tylko ludziom z natury przynależne, stworzone przez nich ale też i niestety wykorzystywane przez nich do różnych partykularnych celów. Pozostawiam sprawę otwartą czy służą one sobie same czy służą ludziom do osiągania celów jak najbardziej ziemskich. W Czarownicach jakie tu zobaczyliśmy służą one jednak głównie ludziom. A ludzie jak wiadomo są zwierzętami społecznymi żyjącymi w nieustającym konflikcie i swoistym często bardzo subtelnym, niejasnym boju o status, miejsce w hierarchii i o dostęp do zasobów. Znamienne, że polowało się zawsze na czarownice - faktycznie chrześcijaństwo bardzo szybko weszło w objęcia kultury patriarchalnej i stało się wyrazem męskiej dominacji. W kulturze patrialchalnej kobieta dla mężczyzny jest dobra tylko tak długo gdy jest dla niego (a nie dla innych mężczyzn) - jeśli już nie jest s(tylko) dla niego staje się kur*ą czy jak kto woli czarownicą (przeznaczoną do spalenia lub powieszenia). To męscy księża wszak podpisywali wyroki na kobiety czarownice nigdy w zasadzie odwrotnie (to nie siostry zakonne wydawały wyroki na mężczyzn czarowników). Czarownice z Salem to spektakl pokazujący co się dzieje, gdy jakaś grupa ludzi (zwykle dominująca) zawłaszczy sobie religię, ideologie - szerzej mówiąc wierzenia w danej społeczności. Czyż nie uroczy dla widza jest taki spektakl gdzie kobiety występują w roli czarownic tańczących na rurach a mężczyźni toczą pełne intryg boje pomiędzy sobą? Po za tym sprawy są jeszcze bardziej skomplikowane gdyż jak widz zobaczy Proctor nie może mieć dwóch kobiet na raz bo to nie mieści się w głowie ani autora tekstu ani widza - widzimy owszak brazy z tych rejonów świata gdzie poligamia została przez demokrację wyrugowana z życia codziennego . Reżyser niechętnie wypowiadał się o tym co sam stworzył - w ten sposób zakłada sobie tzw. du*ochron i ucieka od upolityczniania się, "pisze" coś na scenie i umywa ręce od tego co ktoś na tej scenie "przeczyta". Rozumiem, że tak bezpieczniej choć w programie do spektaklu czytamy, że w XXI roku w Gdańsku nie poluje się na czarownice to podtytuł akapitu (słodkie marzenia) wyraźnie wskazuje, że autor tego zdania mówi dokładnie coś przeciwnego. Nietrudno pewnie było by też wskazać jakie siły stoją dziś za współczesnymi polowaniami i kto jest ofiarą. Temat jednak rozmyto dla niepoznaki na ile się da i mówi się raczej, że to zło w człowieku, które jest zawsze i wszędzie. Co do wartości artystyczno-estetycznej to przyznać trzeba, że osiągnięto ciekawe efekty. Reżyser wprowadził tu dodatkowych aktorów w postaci ziemi (błota) na scenie i wody (padający deszcz). Błoto jest tylko jednak na pozbawionej osłon technicznych, przestronnej dużej scenie - nie ma go na wysuwanym podeście gdzie odbywają się od czasu do czasu dialogi. Wyraźnie postacie taplają się w tym błotku (a raczej starają się nie upaplać) niczym w "źle" jakie rozchodzi się po społeczności. Padający deszcz, woda symbolizują zapewne życie, życie płynące, woda przebiega z góry na dół niczym piasek w klepsydrze ale tylko niektóre postaci jednak na to zwracają uwagę otwierając parasol. Na pewno ci dodatkowi "naturalni aktorzy" dodali realności i wyrazistości obrazom na scenie. Po za tym kilka scenek typu teledysk z muzyką pop prowadzonych przez Sylwię Górę, która gra tu zasdaniczo niewolnicę z afryki, którą oskarżono o wywołanie czarów. W tyle akompaniament muzyczny z fortepianem i nowoczesnym sprzętem muzycznym stanowiący bardzo dobry podkład do dialogów, uwypukla i ukazuje emocje jakie tym dialogom towarzyszą. Przyznam jednak, że na początku muzyka zupełnie niepotrzebnie uderza jak diabli po uszach (widzowie nie sią przecież aż tak głusi) a pod koniec akompaniament nie wiadomo dlaczego znika. Reżyser zdaje się odkrył powtórnie to co restauracje McDonald'a robią już od dawna: oprócz "przysłowiowego" hamburgera i coli sprzedają klientowi cały swój "teatr kuchni", który normalnie ukryty na zapleczu wysunięto na oczy klientów lokalu. Tu też widz więc zobaczy kuchnię teatru: przerwy techniczne (m. in. na ścieranie wody), ślady po szyciu scen (poniekąd te szycie odbywa się też za pomocą dość niedbałych w/w popkulturowych "teledysków") i inne celowo nieskrywane niedociągnięcia i mismatch'e takie jak obsadzenie, chyba z braku laku wiekowej nestorki w roli 14-latki, która czyta "goły scenariusz" w czasie przerw technicznych (mimo, że wygląda młodo na swój wiek tu jednak jawi się wśród "czarownic" niestety bardziej jak jakaś burdelmama). Nie wiem czy to czyni teatr bardziej realnym i poetycznym ale tak już reżyser pewnie chciał. Także Domalewski obsadzony jako sądowy Danforth choć słusznego wzrostu jest niestety za młody do tak dominatorskiej, stanowczej i twardej roli męskiej. Po za tym autorzy chcieli chyba się oderwać od samego Salem i nie odtworzono historycznych realiów w ubiorach - zamiast tego postacie ubrane w stroje z różnych epok, które miały być zapewne bardziej czytelne dla widza - lis na ramionach kobiety wskazuje na jej zamożność, podobnie jak i jasny garnitur, mundur Danfortha ma symbolizować jego wojskową stanowczość, strój księdza raczej współczesny, Proctor w farmerskiej koszuli jeansowej nie wiadomo z jakich lat. Być może w ten sposób chciano pokazać, że sztuka dotyczy każdego okresu i miejsca ale to moim zdaniem niepotrzebna kakofonia, niepotrzebny supermarket kulturowy - tak samo jak z pióropuszem indiańskim i operetkowymi piórami na głowie Tituby i to moim zdaniem psuje odbiór podobnie jak nadmiar elementów i od czasu do czasu pewien bałagan na scenie (w końcu widz ma tylko parę oczu i jedną głowę, jedną parę uszu, nie może patrzeć i widzieć kilku rzeczy na raz czy bez przerwy szukać kolejnych linijek pisanego na scenie "tekstu"). Kakofonię też rodzi sprzęgnięcie tego z muzyką pop (choć taka dyskoteka ucieszy przeciętnego widza i da mu "kopa" to w sumie zabieg uważam za prymitywny). Natomiast choreografia niektórych scenek z występami "czarownic" jest do prawdy bardzo efektowna. Dobry pomysł to połączenie kobiet z pewnymi symbolami dziecka - lalka przyniesiona przez Marry Warren czy stylizowane na kulturę afrykańską maski z twarzy lalek założone na twarze kobiet w jednym z tanecznych "niby-to-teledysków" - nie tylko symbolizują łączność kobiety z dzieckiem ale uwypuklają kobiecość ukazując jakby twarz hiperkobiecą bardziej zbliżoną do dziecka niż u mężczyzny. To ciekawy efekt jaki dokłada się do artystycznych efektów widowiskowych przerywników muzycznych. Podobnie "latająca" na linie Tituba potwierdza swoją czarowniczość - bo przecież tylko czarownice mogą unosić się w powietrzu albo być zawieszone pomiędzy niebem a ziemią (to też ciekawy efekt). Jak widać reżyser wydobył kilka bardzo ciekawych efektów, temat przedstawiony jest intelektualnie pobudzający nie obyło się moim zdaniem bez różnych jakby to powiedzieć nietrafionych pomysłów a może też i sporo ich tu zabrakło, nie oczyszczono wszystkiego z niedociągnięć. Całość produkcji może nie tak oryginalna, nie tak eksperymentalna lub nie tak kontrowersyjna jak inne gościnne sektakle jakie towarzyszyły premierze na festiwalu ale w sumie i tak to jest jedna z lepszych rzeczy jaka się w tym teatrze od jakiegoś czasu pojawiła. Jeśli przyjąć za miarę to czy spektakl dostarcza widzowi przyjemności estetyczno-intelektualnej to mimo niedociągnięć i niedoróbek odpowiedź brzmi: tak. Pozostaje zapytać dlaczego tak długo trzeba było czekać aż na deskach dużej sceny pojawi się w końcu jakaś pełnoformatowa poważna inscenizacja literatury światowej? Dlaczego tak długo artyści trwonili czas, wysiłki, talenty na realizacje wytworów wątpliwej wartości artystycznej. Spektakle takie jak Amatorki lub Czarownice z Salem zapowiadają, że być może teatr wybrzeże faktycznie odejdzie od babrania się w dziełach, które nazwijmy to eufemistycznie nie wychodzą poza poziom sztuki egalitarnej lub które schlebiają prymitywnym gustom mieszczańskim. Zamiast tego zobaczymy teatr zaagażowany społecznie, pobudzający intelektualnie i dający zadowolenie estetyczne.
c.d.
Co do kwestii filozoficznych: oczywiście nie chodzi tu jedynie o połuszeństwo kobiety wobec mężczyzny rozumianego jako mąż, wybranek itp. raczej o zależność kobiet jako warstwy społecznej uzależnionej. Kobieta więc jest "zła" także wówczas gdy staje się nieposłuszna ojcu, rodzinie, jest rozwiązła, wychodzi po za rolę jakie jej społeczeństwo przypisało... widzimy w jednej ze scen jak jedna z dziewczyn (o ile pamiętam Abigail) śpiewa pieśń Ave Maria za chwile jednak jest zagłuszana przez popową Titubę. Faktycznie to jest kwintesencja - kobiety (co dla nich zupełnie naturalne) odrzucają ideał Marii dziewicy wchodzą na drogę rozpustną, emancypują się i płacą za to cenę trafiając przed sąd jako czarownice. Grupa dominująca posługuję się tu religią czy ideologią do przywoływania ich do porządku do tłumienia buntu, obrony swojej pozycji, własnych interesów. W zasadzie nie dotyczy to więc tylko tej religii i tylko kobiet. Raczej dotyczy to każdej religii czy ideologii i każdej grupy, która chcę wyemancypować się ze swojego nieprzychylnego położenia. W pewnym sensie proces czarownic jest pewnym odpowiednikiem zabójstw honorowych. Niektórzy wypowiadają się w kontekście tego spektaklu, że sytuacja taka, która prowadzi do rozprzestrzenia się zła bierze się niejako znikąd. W ogólności to nie prawda - wszystko ma swoją przyczynę i tu ta przyczyna ma głebokie korzenie leżące w zasadach życia grup krewniaczych. Tak też zapewno było i w Salem choć Miller przedstawił nieco bardziej literacką wizję wydarzeń ubarwioną siecią intryg.
Burleska
Świetny, mądry spektakl. Brawa dla reżysera. Ale od początku. Gratuluję nauczycielowi, który zabrał grupę dzieci na to przedstawienie, niech dzieci potrafią rozpoznawać zagrożenia płynące z Kościoła. Widać już pierwsze owoce; gdy jeden z bohaterów nazywa księdza sku..., sala trzęsie się od oklasków. Brawo. Tym bardziej cieszy, że oprócz wspomnianych uczniów salę zapełniała młodzież szkolna, kwitując każde przekleństwo salwami śmiechu. I niech nie zżymają się obrońcy świętości gdy po scenie chodzą piękne nagie panie, sztuka! No i coś dla wytrawnego widza. Reżyser, jakże umiejętnie, poukrywał detektywistyczne smaczki. Bo o to jednymi z bohaterów są pastorzy, głupi a zarazem przebiegli, jeden z nich ubrany jest w sutannę z koloratką, co sugeruje nam księży katolickich i obecną sytuację. Druga rzecz, nie sądzę aby to był błąd reżysera, naprowadzająca nas żebyśmy spojrzeli z całym aparatem krytycznym na cały ten Ciemnogród, to pieśni i modlitwy do Maryji. A jak wiadomo kult Matki Jezusa w protestantyzmie nie występuje. Publiczność, w większości, opuszczała salę w oparach szczęścia. Ps. Bardzo dobrze ukazany zostaje temat manipulowania dziećmi i młodymi ludźmi. Demaskuje naiwne podejście do dzieci jako istot zawsze prawdomównych. Dzieci mogą być częścią składową wielkich intryg. Ps. II Psychodeliczna muzyka wprawia w drżenie ciała, prawie jak na techno imprezie. Oby więcej takich spektakli.
Powierzchowność maksymalnie wyeksponowana
Od bardzo wielu lat Teatr Wybrzeże proponuje widzom spektakle bardzo w swojej treści i w swoim przekazie skomplikowane i wielopłaszczyznowe, przedstawienia, które dostarczają za każdym razem niebywale wielu możliwości interpretacyjnych. W przypadku "Czarownic z Salem" tak jednak się nie dzieje. Już sam dramat Arthura Millera potraktował religię chrześcijańską niesłychanie pobieżnie, ograniczając się jedynie do ukazania destrukcyjnych sił nieczystych niszczących tę religię niemalże w zarodku, a przeniesienie tego dramatu na scenę Teatru na Targu Węglowym w Gdańsku tę powierzchowność rozumienia religii chrześcijańskiej bardziej jeszcze wzmogło i ją pogłębiło. W rezultacie widz gdańskiej sceny dramatycznej otrzymał w darze jedynie ludyczne leśne scenki z udziałem urodziwych i frywolnych panien oraz niecodzienny co prawda, lecz bardzo tendencyjny pokaz destrukcyjnego działania skoncentrowanych głównie na dziewczętach diabelskich i uwodzicielskich sił nieczystych. I jeszcze jedno: Od kiedy to pastorzy Kościoła ewangelickiego noszą sutanny katolickich księży?
Sędzia!!!
Aż mi się robiło słabo, kiedy wygłaszał swoje kwestie, nie sądziłam że ten aktor ma taki potencjał :). Uważam jednak że kostiumolog mógł tutaj bardziej pociągnąć wątek, skoro kobiety epatują na scenie co i rusz nagim biustem, tarzają się w błocie (a propos p. Dałek ma piękne sutki, siedziałam z przodu i nawet jako kobieta jestem pełna podziwu) i uprawiają akrobacje na rurze to czemu Domalewski ma tylko tą grzywkę którą musiał cały czas odgarniać z oczu? Mundur mógł być od razu ze skóry, przecież wszyscy i tak wiedzą jaka to konwencja. A przynajmniej żeńska część widowni też miałaby na czym zawiesić oko. Pozostawiam pod rozwagę.
4+
Na 4+ właśnie bym tę sztukę ocenił - gra aktorów znakomita, scenografia też świetna, wiele scen trzyma napięcie jak w najlepszych produkcjach Tarantino, tylko drażniące - według mnie - muzyczne uderzenia obrazujące sceny leśnych tańców: za głośno, za ostro, jakoś tak strasznie dosadnie, za długie, a przede wszystkim niepotrzebne, bo wyzwalający trans tańca można przecież pokazać inaczej.
Ale spektakl warto zobaczyć - razem z "Mszą za miasto Arras" czy "Ciemności kryją ziemię" świetnie pokazuje, jak przy odpowiednim podłożu społeczno-polityczno-religiinym może dojść do powszechnego terroru w imię abstrakcyjnego oczyszczenia.
Ale spektakl warto zobaczyć - razem z "Mszą za miasto Arras" czy "Ciemności kryją ziemię" świetnie pokazuje, jak przy odpowiednim podłożu społeczno-polityczno-religiinym może dojść do powszechnego terroru w imię abstrakcyjnego oczyszczenia.
Szkoda
Szkoda że nie mieszkam w Gdańsku bo ja bardzo uwielbiam Krystynę Łubięńską. Spotkałam ją 2 września br. na narodowym czytaniu "Wesela" w bibliotece w Gdańsku gdzie grałam małą scenkę z nią. Ja tam czytałam Radczyni a ona Haneczka. To było super specjalne i dla mnie niezapomnianym zdarzeniem. Potem dzwoniłam jeszcze parę razy z nią co powodowało że mój podziw teraz jest jeszcze większy. Nie jestem w Gdańsku bo mieszkam w Holandii (i nawet nie jestem niestety Polką chociaż znam bardzo bardzo bardzo baaardzo dobrze polski).
Tak czy owak. Szkoda że nie mogę być wieczorem w Gdańsku bo co Krystyna sama mi opowiedziała to prawda jak nie wiem co. Ona jest "die große Schauspielerin".
Tak czy owak. Szkoda że nie mogę być wieczorem w Gdańsku bo co Krystyna sama mi opowiedziała to prawda jak nie wiem co. Ona jest "die große Schauspielerin".