W tej dyskusji o eutanazji brak mi większej akceptacji dla cierpienia. Nie miałem nigdy kontaktu z bólami od chorób nowotworowych, ale gdy przez kilka lat miałem problemy z kręgosłupem, nie brałem...
rozwiń
W tej dyskusji o eutanazji brak mi większej akceptacji dla cierpienia. Nie miałem nigdy kontaktu z bólami od chorób nowotworowych, ale gdy przez kilka lat miałem problemy z kręgosłupem, nie brałem nic przeciwbólowego. Dla zasady. Jak boli, to ma boleć, bo dzięki temu ja wiem co mogę robić, a czego nie, żeby nie pogarszać swego stanu. Ból, to jak gips na złamanej nodze, ogranicza cię, ale po to by dać szansę na wyleczenie. Poza tym, być może sygnał bólu uruchamia w nas dodatkowe, ukryte siły samonaprawcze organizmu. Nawet system nerwowy się regeneruje w naturalny sposób, tylko że bardzo powoli.
Ale może być jeszcze duchowa strona cierpienia. Cierpienie nas zmienia, być może oczyszcza. Tego do końca nie rozumiem, ale trudno w tym temacie zignorować słowa chrześcijańskich mistyków. Św. Faustyna Kowalska zanotowała: "Modlitwą i cierpieniem więcej zbawisz dusz, aniżeli misjonarz przez same tylko nauki i kazania (...) wszystkie cierpienia przyjmiesz z miłością". (Dzienniczek siostry Faustyny Kowalskiej - 1767) Jeśli dobrze zrozumiałem, słowa te dochodziły do Faustyny od Ducha Świętego lub z duchowej łączności z innymi świętymi. Siostra Faustyna łączyła swoje cierpienia (przez wiele lat umierała na gruźlicę chyba) z cierpieniami Jezusa i ofiarowywała je Bogu w intencji miłosierdzia dla całego świata, lub w jakiejś intencji za konkretną osobę.
zobacz wątek