Ciekawe, o co chodzi...
Jestem katechetą (zakonnym księdzem) w jednym z gimnazjów we Wrzeszczu. Kiedy przeczytałem "artykuł" oraz komentarze, to nie wiedziałem - śmiać się czy płakać. Większość "informacji"" oraz opinii...
rozwiń
Jestem katechetą (zakonnym księdzem) w jednym z gimnazjów we Wrzeszczu. Kiedy przeczytałem "artykuł" oraz komentarze, to nie wiedziałem - śmiać się czy płakać. Większość "informacji"" oraz opinii opiera się na kompletnej ignorancji nt. katechezy w szkole. Po pierwsze: nie wiem nic o żadnej "instrukcji" z kurii (a przecież jako katecheta powinienem ją otrzymać), w ogóle nie jest mi znana żadna "specjalna" instrukcja dotycząca wagarujących (nawet z kuratorium). Po drugie - przykład z liceum (nie mam pojęcia czy prawdziwy) zakłada niewiedzę czytelników, że w szkołach ponadgimnazjalnych o uczestnictwie w katechezie decydują uczniowie (a nie rodzice), więc po co miałby ktoś wagarować, skoro sam zdecydował, że chce chodzić na religię. Po trzecie - nawet w gimach (nie mówiąc już o liceach) uczniowie pochodzą z różnych parafii. Nie jestem sobie w stanie nawet wyobrazić po co ktoś miałby marnować czas w kościele na jakieś "ogłoszenia" o wagarowiczach. I jaki by to miało sens, skoro w parafiach wielkomiejskich ludzie się prawie nie znają - więc "nazwiska" wagarowiczów większości by i tak nic nie mówiły. Po czwarte - normalną procedura w każdej szkole (dot. KAŻDEGO przedmiotu) w wypadku opuszczania lekcji jest kontakt z uczniem, potem z wychowawcą i rodzicem (jeśli sytuacja się powtarza), ewentualnie wchodzi w grę dyrekcja i pedagog. A po piąte: mam wrażenie, że wystarczy napisać jakikolwiek (nawet najgłupszy) tekst na temat religii w szkole, a to wystarczy, żeby rozpętać dyskusję, w której każdy zabiera głos. Nawet ten, kto na ten temat nic nie wie. Zresztą - tak najłatwiej. Pluć na Kościół to zresztą doskonały temat zastępczy. Bo wokół nie ma ważniejszych problemów...
zobacz wątek