Widok
Lord of the rings - Lords of the Sound Orchestra
[lead]Legendarny i fantastyczny świat hobbitów i elfów ożywa dzięki muzycznej i wizualnej prezentacji w wykonaniu orkiestry symfonicznej "Lords of the Sound". Wspaniały dwugodzinny koncert z udziałem orkiestry symfonicznej, chóru i solistów![/lead]Od wesołych melodii hobbitów po groźne dźwięki Mordoru, po piękne liryczne pieśni elfów - nagrodzona oscarem muzyka Howarda Shore'a powstała na ...
więcej
więcej
podobało mi się bardziej niż myślałem że będzie na początku koncertu (był jakiś dziwny instrument)
faktycznie, kolejność trochę losowa, bardzo mnie rozczarowało kompletne pominięcie muzyki z całej bitwy o Helmowy Jar, jest tam kilka świetnych fragmentów i motywów. Niepotrzebny utwór z muzyki "inspirowanej dziełami Tolkiena", którego i tak nikt nie kojarzył. Piosenki z Hobbita wybaczam bo akurat "The Last Goodbye" bardzo lubię a "I see fire" to wiadomo hit must have (nie jestem wielkim fanem). Za to pani która wyszła i śpiewała piosenki do Władcy rzuciła mnie na kolana, jej wykonanie "Into The West" to był bezapelacyjnie najlepszy fragment koncertu.
Zmarnowano duży potencjał cz.1
Wyprawa na "Lord of the Sound - Lord of the Rings" to, na nieszczęście, moje nie pierwsze uczestnictwo w imprezie artystycznej realizowanej na gdyńskiej arenie. W całej rozciągłości podtrzymuje zdanie, że to miejsce kompletnie nie nadaje się na tego typu imprezy... a już w szczególności na koncert orkiestry symfonicznej. Ale po kolei.
1. Wejście i zderzenie z... brakiem szatni.
Serio, siedzenie na koncercie w kurtkach lub upychanie ich gdzieś po ciasnych krzesełkach areny sportowej? Na "szczęście" w hali było dość zimno, więc kto został w kurtce to się nie spocił, a że było sporo niewykupionych miejsc to można było tam rzucić kurtki.
2. "Klient w krawacie jest mniej awanturujący się".
Niestety, arena to nie teatr lub opera. Tu na halę można wejść ze wszystkim... z plastikowym kubkiem pełnym piwa, z nachosami, popcornem itd. Niestety można wejść też z niezamykająca się jadaczką zajętą komentowaniem wszystkiego. Tak było z moimi sąsiadami, którzy co rusz coś komentowali, tak jakby nie przyszli słuchać muzyki. Po trzech, czy czterech utworach przesiadłem się na jedno z wolnych miejsc.
3. A teraz najważniejsze! Wszyscy muzycy powinni po koncercie znaleźć dźwiękowca i spuścić mu porządny łomot. Czy ten człowiek w ogóle kiedykolwiek ustawiał nagłośnienie na koncercie? Ok, sprawa nie była prosta, bo arena nie nadaje się na koncert i z próżnego nawet Salomon nie nasika, ale nagłośnienie odebrało 90% przyjemności ze słuchania muzyki. Po prostu charczące głośniki, głównie na basach i gdy tylko głośniej odzywały się instrumenty dęte to nie było słychać w zasadzie już nic innego. To nie było nagłośnienie tylko tyfon okrętowy. Jedynie gdy dominowały instrumenty smyczkowe i flet poprzeczny to można było mówić o jakiejkolwiek przyjemności słuchania. Nawet partie sopranistek - skądinąd odnoszę wrażenie, że naprawdę niezłych - ograniczały się do transmisji dźwięku przypominającej wycie wilków.
c.d.n.
1. Wejście i zderzenie z... brakiem szatni.
Serio, siedzenie na koncercie w kurtkach lub upychanie ich gdzieś po ciasnych krzesełkach areny sportowej? Na "szczęście" w hali było dość zimno, więc kto został w kurtce to się nie spocił, a że było sporo niewykupionych miejsc to można było tam rzucić kurtki.
2. "Klient w krawacie jest mniej awanturujący się".
Niestety, arena to nie teatr lub opera. Tu na halę można wejść ze wszystkim... z plastikowym kubkiem pełnym piwa, z nachosami, popcornem itd. Niestety można wejść też z niezamykająca się jadaczką zajętą komentowaniem wszystkiego. Tak było z moimi sąsiadami, którzy co rusz coś komentowali, tak jakby nie przyszli słuchać muzyki. Po trzech, czy czterech utworach przesiadłem się na jedno z wolnych miejsc.
3. A teraz najważniejsze! Wszyscy muzycy powinni po koncercie znaleźć dźwiękowca i spuścić mu porządny łomot. Czy ten człowiek w ogóle kiedykolwiek ustawiał nagłośnienie na koncercie? Ok, sprawa nie była prosta, bo arena nie nadaje się na koncert i z próżnego nawet Salomon nie nasika, ale nagłośnienie odebrało 90% przyjemności ze słuchania muzyki. Po prostu charczące głośniki, głównie na basach i gdy tylko głośniej odzywały się instrumenty dęte to nie było słychać w zasadzie już nic innego. To nie było nagłośnienie tylko tyfon okrętowy. Jedynie gdy dominowały instrumenty smyczkowe i flet poprzeczny to można było mówić o jakiejkolwiek przyjemności słuchania. Nawet partie sopranistek - skądinąd odnoszę wrażenie, że naprawdę niezłych - ograniczały się do transmisji dźwięku przypominającej wycie wilków.
c.d.n.
Zmarnowano duży potencjał cz.2
c.d.
Może to wina sprzętu jaki jest na arenie (czyli bardziej pod doping na meczu, niż na koncert), ale wtedy trzeba było ustawić głośność o kilka decybeli niżej, bo ja jeszcze do tej pory czuję piszczenie w uszach po tych rykach, z których ciężko było wyłowić jakikolwiek instrument.
4. dźwiękowiec - absolutny koszmar... czy oświetleniowiec lepszy?
Niewiele. W każdym razie wziął sobie z punkt honoru oślepienie jak największej liczny widzów. Niestety, chwilami trzeba było zamknąć oczy na minutę lub dwie, by się nie poczuć jak na przesłuchaniu z mocną lampą wymierzoną w twarz.
5. Król Julian senior.
Orkiestra jest ukraińska... ale czemu nie zainwestowali w jakichś polskich lektorów czytających fragmenty "Władcy pierścieni"? To nie byłyby jakieś straszne pieniądze. Ba! Nawet znajomy amator zrobiłby to za darmo i z nieporównywalnie lepszym efektem niż czytanie z silnym wschodnim akcentem. Tak silnym, że gdy usłyszałem pierwsza partię Gandalfa to w mojej wyobraźni natychmiast zarysował się Jarosław Boberek w swojej roli życia, czyli króla Juliana z "Pingwinów z Madagaskaru". Niestety, do końca pierwszej, dość słabej części nie mogłem przestać się śmiać pod nosem ilekroć przypominał mi się ten głos.
Czy zatem były jakieś plusy? Tak, dwa. Partie fletu poprzecznego (głównie motyw Shire) oraz kontratenor. W zasadzie dwie osoby uratowały cały koncert.
Na podkreślanie zasługuje fakt, że druga część koncertu była znacznie lepsza od pierwszej. Ciekawe kompozycie z licznym przeplataniem tematu melodycznego Shire i Gondoru oraz finał z tematem złotego dworu Rohanu, trzy utwory śpiewane przez kontratenora, a i nawet mroczne utwory z Mordoru brzmiały dużo lepiej. Oczywiście narrator bardzo starał się mnie znów rozśmieszyć, ale tym razem muzycznie został przyćmiony.
Zatem czy warto iść na tego typu wydarzenie do Polsat Areny w Gdyni. Zdecydowanie NIE! Zmarnowano duży potencjał. Chciałbym pójść na taki koncert w miejsce, gdzie wydobędzie się z niego całe piękno.
Może to wina sprzętu jaki jest na arenie (czyli bardziej pod doping na meczu, niż na koncert), ale wtedy trzeba było ustawić głośność o kilka decybeli niżej, bo ja jeszcze do tej pory czuję piszczenie w uszach po tych rykach, z których ciężko było wyłowić jakikolwiek instrument.
4. dźwiękowiec - absolutny koszmar... czy oświetleniowiec lepszy?
Niewiele. W każdym razie wziął sobie z punkt honoru oślepienie jak największej liczny widzów. Niestety, chwilami trzeba było zamknąć oczy na minutę lub dwie, by się nie poczuć jak na przesłuchaniu z mocną lampą wymierzoną w twarz.
5. Król Julian senior.
Orkiestra jest ukraińska... ale czemu nie zainwestowali w jakichś polskich lektorów czytających fragmenty "Władcy pierścieni"? To nie byłyby jakieś straszne pieniądze. Ba! Nawet znajomy amator zrobiłby to za darmo i z nieporównywalnie lepszym efektem niż czytanie z silnym wschodnim akcentem. Tak silnym, że gdy usłyszałem pierwsza partię Gandalfa to w mojej wyobraźni natychmiast zarysował się Jarosław Boberek w swojej roli życia, czyli króla Juliana z "Pingwinów z Madagaskaru". Niestety, do końca pierwszej, dość słabej części nie mogłem przestać się śmiać pod nosem ilekroć przypominał mi się ten głos.
Czy zatem były jakieś plusy? Tak, dwa. Partie fletu poprzecznego (głównie motyw Shire) oraz kontratenor. W zasadzie dwie osoby uratowały cały koncert.
Na podkreślanie zasługuje fakt, że druga część koncertu była znacznie lepsza od pierwszej. Ciekawe kompozycie z licznym przeplataniem tematu melodycznego Shire i Gondoru oraz finał z tematem złotego dworu Rohanu, trzy utwory śpiewane przez kontratenora, a i nawet mroczne utwory z Mordoru brzmiały dużo lepiej. Oczywiście narrator bardzo starał się mnie znów rozśmieszyć, ale tym razem muzycznie został przyćmiony.
Zatem czy warto iść na tego typu wydarzenie do Polsat Areny w Gdyni. Zdecydowanie NIE! Zmarnowano duży potencjał. Chciałbym pójść na taki koncert w miejsce, gdzie wydobędzie się z niego całe piękno.