Re: Mamusie lipiec - sierpień 2011r. *20*
To ja też napiszę, bo Jasiek dostał w końcu mieszankę i zasnął... (Btw - wbrew moim obawom, noc była nie najgorsza, przespaliśmy w sumie jakieś 6 h, tyle to ja spałam w szpitalu przez cały pobyt...
rozwiń
To ja też napiszę, bo Jasiek dostał w końcu mieszankę i zasnął... (Btw - wbrew moim obawom, noc była nie najgorsza, przespaliśmy w sumie jakieś 6 h, tyle to ja spałam w szpitalu przez cały pobyt łącznie z nocą na sali pooperacyjnej ;)
Jak wiecie, w sobotę w nocy odszedł mi czop i troszkę poleciało czegoś jeszcze, ale położyłam się do łóżka i się nie powtórzyło, więc zasnęłam i spałam spokojnie do rana. Ale jak podniosłam się z łóżka to znowu poleciało, na różowo, wkładka też była różowa, więc zadzwoniłam do położnej z Klinicznej, do której miałam namiar i spytałam, co robić. Ona na to, że jechać na IP, najwyżej sprawdzą i odeślą do domu. To pojechaliśmy. Aha, dziewczyny, przed wyjazdem zjedzcie coś koniecznie. Ja nie zjadłam, bo się zestresowałam, a potem myślałam, że padnę z głodu.
Na IP zbadali mnie i kazali zostać, bo prawdopodobnie sączą się wody, a w sumie sączyć się przestało. Położyli mnie od razu na porodówkę pod KTG i czekałam... Były jakieś skurcze ale słabiutkie. Po 1,5 h kazałam Małżowi jechać do domu, żeby nie siedział tam bez sensu. Pojechał i wtedy po półgodzinie poleciało sporo wód, pani doktor obejrzała i stwierdziła, że kolor jest zły i muszę dzisiaj urodzić. Dostałam kroplówkę z oxy i dosłownie po półgodzinie miałam regularne skurcze co 7 minut, co 5... Rozwijały się błyskawicznie, jak Mąż dojechał to już nie mogłam ani na piłce usiedzieć ani uleżeć, nic! Po paru chwilach poprosiłam o znieczulenie, ale akurat było cc więc musiałam zaczekać - położna zaprowadziła mnie pod prysznic (niewiele to dało). Ale w końcu dostałam i pierwsze pół godziny po było cudowne... A potem rozkręciło się z powrotem, bóle potworne co 3 minuty, po chwili przeszły w parte, a ja nie mogłam przeć mimo, że było rozwarcie, bo maluch nie mógł się wpasować w kanał rodny przez cały poród. Próbowali mi go jakoś przepchnąć (i to bolało najgorzej), czekali, czekali, ja się darłam, że już nie wytrzymam, dostałam jeszcze 4 (!) dawki znieczulenia, ale okazało się, że na mnie już w ogóle nie działa, wydłużało tylko przerwy między skurczami... No i w końcu po 2 h partych przyszedł jakiś inny lekarz, chyba chirurg, kazał przeć, kiedy on jednocześnie przepychał główkę... Wtedy myślałam, że skonam, ale po tej akcji kazał mnie wieźć na cc, dogadując przy tym, że jestem leniwa, nie chce mi się rodzić i on nie wie, po co ja tu przyjechałam. Do dziś mnie trzęsie jak o tym pomyślę, bo niby co ja mogłam na to, że dziecko nie było w kanale i nie wstawiło się przez 10 h porodu?
W każdym razie zawieźli mnie na salę i tam pan anestezjolog, złoty człowiek, trzymał mnie za rękę, pytał jak się czuję itd., mówił co się będzie działo, ale niestety tam też znieczulenie na mnie nie zadziałało i czułam trochę za dużo, darłam się i dostałam coś w żyłę... Ocknęłam się dopiero na sali pooperacyjnej, nie widziałam malucha, chociaż podobno mi go pokazali... Zobaczyłam go dopiero na drugi dzień - miał wielkiego krwiaka na główce po tym nieszczęsnym waleniu w moje kości podczas parcia... Na szczęście wszystko jest z Jasiem OK.
Mam nadzieję, że nikogo nie zniechęciłam, w każdym razie mnie mocno zaskoczył mój poród, bo zawsze myślałam, że jak jet rozwarcie i skurcze to się po prostu rodzi... I gdyby nie to, że mały nie był w kanale wszystko by pewnie trwało dużo krócej i dało się przeżyć. Ale generalnie w dniu, w którym ja rodziłam zrobili 7 cesarek i dziewczyny, z którymi potem rozmawiałam też miały przeboje...
Aha, nie wiem jak jest w innych szpitalach i czy to nie ma związku z cc, ale łóżka na Klinicznej na tych normalnych salach są potworne, za krótkie i niewygodne i szczerze mówiąc bardziej niż rana i brzuch bolał mnie kręgosłup.
Po drugie - myślałam, że majtki jednorazowe są wszędzie takie same, okazało się, że są z siateczki i takiej jakby zielonej bibuły, jak macie z bibuły to są do bani, ja swoje wywaliłam i przynieśli mi siateczkowe - rewelacja.
Po 3 - weźcie sobie dużo wody i jakiegoś jedzonka, bo obiady nie zawsze są jadalne ;)
A poza tym lekarze, pielęgniarki, położne i nawet salowe są w większości bardzo miłe i pomocne, poza kwestią laktacji, bo o tym to nikt nic nie wiedział :)
zobacz wątek