Re: Mamusie lipiec - sierpień 2011r. *21*
Uf, już bałam się że mój post się nie doda, a wysyłałam go koło 12-tej.
Przesyłam relację z porodu, wcześniej w szpitau to mąż pisał w moim imieniu krótko co i jak.
O 2 w nocy...
rozwiń
Uf, już bałam się że mój post się nie doda, a wysyłałam go koło 12-tej.
Przesyłam relację z porodu, wcześniej w szpitau to mąż pisał w moim imieniu krótko co i jak.
O 2 w nocy obudził mnie skurcz. Potem były regularne skurcze co 10 minut, więc przyjechała teściowa a my ruszyliśy do Swissa, byliśmy tam koło 4-tej. Położna stwierdziła że to skurcze przepowiadające, a potem niby na KTG jej żadne nie wyszły, tyle że skojarzyliśmy że elektroda się obróciła i potem już wyszły. Lekarz był za tym, żebym rodziła, bo nie było na co czekać, szyjki praktycznie brak, główka bardzo mocno przyparta. Doleżałam do zmiany kadry, czyli do godziny 8 (słuchając porodu za ścianą ;-)) i potem trafiłam na rewelacyjną położną, która poprowadziła cały poród tak, że ja się nie bałam i cały czas z mężem wiedzieliśmy co się dzieje i co nas czeka. Dostałam oksytocynę, skurcze się rozkręcały, ale wody nie chciały odejść, pęcherz był baaardzo mocno napięty i nie chciał puścić, a szyjka niestety była sprężysta. Po zastrzyku na rozwarcie szyjki miałam wymioty :-/ co podobno oznaczało że zastrzyk zadziałał ;-P Potem prysznic na rozluźnienie. Lekarz stwierdził, że do 14-tej trzeba zdecydować czy SN czy CC. Byłam zmęczona, aktywny poród to była fikcja, wzięłam piłke i stwierdziłam że jak usiądę to już z niej nie wstanę. Rozwarcie szło ładnie do przodu, więc dostałam coś przeciwbólowego, ale samego znieczulenia nie było trzeba podawać i po 14-tej zaczęło się na dobre. Najpierw parcie na boku (chyba ten moment najgorzej wspominam ze względu na oddychanie), potem już na plecach, z rewelacyjnym wsparciem męża, położnej i pod koniec porodu lekarza który mi kibicował :-) Żeby nie ich pomoc, chyba bym się hiperwentylowała. Teoria z SR to jedno, ale nikt nie nauczy parcia porodowego! Udało się przebić pęcherz, wód było bardzo mało. Potem bardzo częste skurcze parte, nacięcie (którego położna chciała uniknąć ale wtedy czekałoby nas jeszcze pół godziny parcia). Między skurczami odpływałam ze zmęczenia, te pół godziny dłużej to byłoby za dużo, a tak to Wiktor wyskoczył :-) Dostałam go na brzuch i cały ból i zmęczenie minęły. To był ten moment kiedy wiedziałam że warto było, a cały ból pal licho. Mały dostał 6 punktów, bo późno zaczął krzyczeć i był wymęczony, opił się biedny wód z krwią. Ale po minucie już miał 10/10. Potem łożysko, szycie, sama wstałam żeby przejść na łóżko i jazda do pokoju! Po godzinie dostałam małego, od razu pięknie się przyssał do piersi. Uff... Po wszystkim.
Lekarz który był wcześniej na dyżurze żartował, że po SN pewnie stwierdzę że wolałabym CC, ale specjalnie przyszedł do mnie na drugi dzień i spytał o to, stwierdziłam że jednak wolę SN, ze względu na szybszy powrót do formy. Jeszcze tego samego dnia po południu byłam w stanie iść pod prysznic. Fakt, że teraz dokuczają mi szwy i żylaki, ale po CC nie mogłam się ruszać przez 3 tygodnie.
Ogólnie nie mam zastrzeżeń co do opieki, wszystkie pielęgniarki, położne, lekarze świetni, kompetentni, informujący o wszystkim, odpowiadający na pytania. Jeden z nich przyszedł nawet powiedzieć dobranoc schodząc z dyżuru. Miły gest. I nie wydaje mi się, że byli mili tylko dlatego że się tyle płaci, po prostu mają odpowiednie warunki pracy i mogą poświęcić pacjentce i dziecku tyle czasu ile trzeba.
Z całego serca pochwalę i wymienię z nazwiska położną Joasię Miłosz, anioł kobieta.
Cóż, mam nadzieję że nie wystraszyłam oczekujących mam. Nie jest tak źle i szybko się zapomina o bólu. Poza tym, u mnie było ciężko z powodu tego pęcherza, a Wam życzę lekkich i szybkich porodów.
zobacz wątek