Kilka lat temu - całkiem sympatyczny studencki klub, z dobrą muzyką (rock, reaggae itd.), w którym można było przyjemnie spędzić czas z miłymi ludźmi. Obecnie, jak się wydaje, "Y" ewoluuje w stronę dość tandetnej "imprezowni", co widać zwłaszcza w weekendowe wieczory. Wśród podrygujących na parkiecie (w rytm rasowego, dresiarskiego "umpa umpa") coraz wyraźniej dominującą grupę stanowią 120-kilogramowe łysole, na - eufemistycznie mówiąc - dość umiarkowanym poziomie kulturalnym, za to o mocarnych bicepsach i byczym karku. Ale może to signum temporis, może cała tzw. kultura rozrywkowa zmierza w Polsce w tym kierunku - siłownia, interesy "na mieście", a wieczorkiem - 20 browarów i "hot dupcie" do zaliczenia: popyt generuje podaż. Może jestem niedzisiejszy i marudzę, sorry.