Pewien Dobry Człowiek znalazł na chodniku ciężko rannego psa. Niewiele myśląc, zaniósł go do oddalonej o 300m bardzo złej, jak widzę, kliniki na Łąkowej. Bezpańskiego psa obejrzał lekarz - stwierdził połamane łapy i poważne obrażenia wewnętrzne. Gdy po kilku godzinach odnaleźliśmy Lucky'ego (który podczas naszej nieobecności wypadł z 4-tego piętra przez niesprawne okno), pies był w drodze do schroniska. Ale, choć był w bardzo ciężkim stanie (poważne złamania, odma, stłuczona wątroba i śledziona), żył i miał szansę przeżyć. Właśnie dzięki temu, że chociaż nie było komu za to zapłacić, psu udzielono pierwszej pomocy. Ot tak - po prostu, po ludzku. Potem były badania, trudne rozmowy i chwila w której trzeba było podjąć bardzo trudną decyzję. I wzrok lekarki, który chciał powiedzieć - mordercy... Dziś, po długim tygodniu spędzonym w szpitalu, Lucky jest już w domu. Śmiejemy się, że pozbijali nam go gwoździami i poskręcali śrubami, ale tak naprawdę, tylko ci fantastyczni ludzie ze szpitala wiedzą, ile ciężkiej pracy i serca i uporu włożyli, by uratować małego kundelka. Za co chcemy im wszystkim serdecznie podziękować. Ot tak - po prostu, po ludzku... A opinia... - nam niepotrzebna.