Skoro padają pytania czy szkołę w Kolbudach polecić, czy nie, może ja się wypowiem. Mam doświadczenie praktyczne tylko jeśli chodzi o zerówkę w roku 2021 i po głębszym namyśle raczej nie zdecyduję...
rozwiń
Skoro padają pytania czy szkołę w Kolbudach polecić, czy nie, może ja się wypowiem. Mam doświadczenie praktyczne tylko jeśli chodzi o zerówkę w roku 2021 i po głębszym namyśle raczej nie zdecyduję się aby posłać tam dziecko do pierwszej klasy. Jasne, można zawsze wiele rzeczy powiedzieć dobrych, albo złych na temat szkół. Jasne, ja rozumiem, że dzisiaj również i wielu rodzicom poprzewracało się w głowach - to widać i słychać. Jasne, trochę to dla mnie dziwne, że dzieci w zerówce mają tu mniej przedstawień, czy wierszyków niż 4 latki w przedszkolu. Ale przyczyny mogą być różne i wcale nie wynikać ze złej woli (np brak czasu, bo trzeba robić ćwiczenia). Mamy wszak też czasy pandemii. Są też plusy, bo wg mnie kontakt z dyrekcją jest dobry, aczkolwiek trudno w niektórych sytuacjach zorientować się "kto tu jest szefem". Widać również, że gmina stara się inwestować a szkoła jest rozbudowywana. Na pewno olbrzymim plusem są zajęcie z robotyki i bardzo fajnie, że ktoś o tym pomyślał. Sporym minusem na pewno będzie ten koszmarny portal "synergia" (jak można taki wyrób softwareopodobny w ogóle na taką skalę stosować?) Ale to są niuanse i pewna specyfika każdej szkoły - wszystko to jest albo do pokochania, albo do wybaczenia i nie to stanowi o tym czy szkoła jest dobra, czy zła. To na co powinniśmy zawsze patrzeć to edukacja w sensie całościowym - czy dzieci zdobywają umiejętności, czy rozwijają się (również społecznie). Inaczej mówiąc czy to co wyciągną ze szkoły sprawi, że poradzą sobie z jeszcze dziś niezdefiniowanymi problemami. To jest cały sens szkoły i na to powinniśmy patrzeć. Dlatego z uczciwości muszę wspomnieć o wielkiej wg mnie rysie na tym edukacyjnym fundamencie. O czymś, po czym człowiek zastanawia się, czy to w istocie jest "szkoła", czy też ktoś mnie tu oszukał? I tu płynnie przechodzę do bulwersującej strategii wychowawczej zaimplementowanej w zerówce (a może raczej eksperymentów rodem z "cosmopolitan"?) Ponieważ będzie to sama esencja i fundament dalszych następstw, które miały tam miejsce. W dużym skrócie technika przyjęta przez panią wychowawczynie sprowadza się do tego, że w zakresie zachowania, dzieci grzeczne pracują tam na dzieci niegrzeczne. Wspólnie otrzymują jakąś nagrodę za zachowanie (dodatkowo niezależnie od efektów pracy), ale jednocześnie bez żadnych mechanizmów kontrolnych. W efekcie ze spokojnej grupy z jednym nicponiem (z którym i tak nie dałoby się pewnie wiele zrobić), mamy po paru miesiącach rozwydrzoną grupę "orangutanów" z co najmniej czterema stałymi nicponiami, którzy nauczyli się "obsługi wychowawczyni". Jest to o tyle nieprawdopodobne, że pula nicponi rosła początkowo powoli, stopniowo z tygodnia na tydzień i feedback nowej strategii był aż nadto namacalny aby ją przynajmniej odrobinę w porę skorygować. Tak, tak, dzieci nie są głupie i umieją kalkulować co się opłaca, a co nie i czyim kosztem może się to odbyć. Są niekiedy mądrzejsze od większości dorosłych. Skąd o tym w ogóle wiem? Bo samo dziecko zdezorientowane mi o tym pewnego dnia powiedziało pytając dlaczego za pracę dostaje się nagrodę wszędzie, tylko nie w szkole (!). Jasne, ja mogę mu wytłumaczyć pewne sprawy. Ale ile dzieci w ogóle to zainteresuje, a ile przejdzie do porządku dziennego, że "rolą grzecznych jest pracować na niegrzecznych"? A z drugiej strony ile z tych dzieci nauczonych takiego pasożytnictwa w dorosłości zetknie się z murem w postaci sił od siebie silniejszych? Ktoś może oskarżyć mnie o subiektywne spojrzenie, ale po pierwsze: na początku przez miesiąc grupą kierowała inna, dojrzalsza nauczycielka, stosującą klasyczną metodę nagradzania za dobre postępowanie, i przez ten czas nie było żadnych problemów, a pani miała "posłuch". Strategia "działała". Nie było też rzucania workami po sufitach i innych dziwnych zachowań (o czym za chwilę). Po drugie: jestem w stanie na gruncie formalizmu matematycznego udowodnić, że to właśnie nowa strategia pani wychowawczyni jest odpowiedzialna za degenerację grupy. Z resztą pierwszy lepszy student bawiący się algorytmami genetycznymi, albo biolog ewolucyjny od razu będzie to czuć intuicyjnie. Z resztą po co szukać tak daleko: przeciętny klient w sklepie, gdy jako jedyny będzie musiał płacić za coś, co inni mogą na jego oczach kraść za darmo za przyzwoleniem i zachętą sprzedawczyni, bardzo szybko również zacznie kraść. A jedynym progiem kiedy to nastąpi będzie jego zamożność. Największym szokiem były jednak dla mnie dalsze konsekwencje tego szaleństwa, gdy pewnego dnia dziecko zapytało mnie "dlaczego chłopcy się generalnie nie całują?". Przypominam, że to zerówka! Po krótkiej dyskusji doszedłem co było przyczyną tak zaskakującego pytania u 6latka. Okazało się, że niektórzy chłopcy w grupie (pewnie w jakiejś formie zabawy, ale jednak), całowali się tam ze sobą i nie było to incydentalne. Podobno reakcją nauczycielki było tylko "chłopcy nie całujcie się, bo jest pandemia". Chyba nie na wiele to pomogło, bo pewnego dnia dziecko powiedziało mi, że inne dziecko chciało zmusić je do pocałowania innego. Wtedy zdecydowałem się na kontakt z nauczycielką w tej sprawie. Niemniej nawet, jeśli u jakiegoś dziecka jest jakiś problem, to eskalacja czy propagacja pewnych zachowań jest już tylko konsekwencją metod "wychowawczych". Moja opinia jest taka, że część dzieci ma w tym momencie rozmyte pojęcie granicy co wolno, a czego nie. Oczywiście nie twierdzę, że intencje wychowawczyni miała złe. Absolutnie nie. Nie o intencje tu chodzi, bo któż z nas ma je złe? Poza tym nie mam zamiaru spekulować co było przyczyną wprowadzania takiej a nie innej metody. Sęk w tym, że strategia wychowawcza nie może być dobierana apriorycznie w formie doktryn i musi podlegać stałej kontroli i sprawdzeniu. Pani tymczasem wybrała tutaj swój własny interes dobrego samopoczucia, nad interes wychowania dzieci. Ludzie są ułomni, ale będąc nauczycielem takie postępowanie jest naganne. W każdym razie przed podpisaniem umowy na pewno wolałbym być wcześniej poinformowany, że tego typu eksperymenty będą tu na dzieciach przeprowadzane.
Jeśli chodzi o klasy starsze wypowiem się tylko o tym co widziałem z zewnątrz (a widziałem tylko zajęcia sportowe zawsze przez bardzo krótką chwilę). Z grubsza wszystko wygląda z zewnątrz OK.
Jakkolwiek w okolicach października gdy jeszcze szkoły były otwarte byłem świadkiem, gdy na boisku jeden uczeń podczas zajęć sportowych znęcał się nad innym gdy tylko nauczyciel się odwrócił i nie patrzył przez moment. Bierny udział obserwatorów i ich reakcja (konsekwencje strachu) świadczyła o tym, że dzieci nie czują wsparcia w tej kwestii ze strony szkoły. Natomiast sam fakt wystąpienia takiej sytuacji może świadczyć o tym, że temat w ogóle mógł nigdy nie być zaadresowany, a jednocześnie dzieci-sprawcy zupełnie nie zdają sobie sprawy z potencjalnych konsekwencji finansowych, które mogą ponieść ich rodzice na rzecz bardziej świadomych poszkodowanych.
Innym razem słyszałem słowa na "k" na boisku ze strony dzieci, natomiast nauczyciel od razu ostro zareagował, za co trzeba go pochwalić.
zobacz wątek