W lipcu zakończyłem po 11 miesiącach terapię na Lendziona we Wrzeszczu.
Obawiałem się, że gdy przestanę "chodzić na prądy" to wszystko wróci.
Bóle stawów, mięśni, ścięgien, kości....
Minęła połowa października i nie ma nawrotu.
Jest nieźle.
Czuję niektóre stawy, pobolewają trochę ale jest to nic w porównaniu z stanami ostrymi.
W moim przypadku jest to pewnie "max", który można osiągnąć z powodu wieku i zadawnienia.
Nie będę przytaczał historii choroby, gdyż wszystkie opowieści osób, które tam trafiają są b. podobne.
Złe rozpoznania, nietrafione terapie by w końcu usłyszeć "proszę iść do psychiatry" lub "proszę się oszczędzać" co znaczy "nie wiem co zrobić".
W takiej sytuacji można się poddać lub podjąć walkę na innej płaszczyźnie.
I to jest dobre miejsce by podjąć taką próbę.