jak co kwartał - mały bełkocik
tu nie ma głębi, nie ma sensu. po prostu pisać mi się chciało, pożonglować wyrazami. ze śmietnika słów, które spadły mi na stół, ułożył się taki, a nie inny tekst. to nie była noc, nie było...
rozwiń
tu nie ma głębi, nie ma sensu. po prostu pisać mi się chciało, pożonglować wyrazami. ze śmietnika słów, które spadły mi na stół, ułożył się taki, a nie inny tekst. to nie była noc, nie było ani kropli wina, historia jest płytka jak żarnowieckie jezioro, a teoria marna i na szczęście łatwa do podważenia. po za tym szybko się rozmywa.
scenariusze. jest tylko kilka podstawowych scenariuszy i miliony aktorów. przeżywamy te same historie, takie same dylematy, które różnią się jedynie drobnymi szczegółami. innymi współrzędnymi geograficznymi, inną kombinacją liter – inicjałów. trzeba tylko poznać te inne historie. tak mnie to uderzyło, gdy przez jakiś czas czytałam sobie bloga osoby, która mieszka ledwie za kilkoma wzgórzami.
ona nawet nie wie, że „ją” czytam. ja wiem o niej trochę więcej, niż ma odwagę/chęć napisać, bo siadywałam z nią czasami przy jednym knajpianym stole. dawno to było. no więc czytam, a w głowie przewalają się myśli: „ten człowiek? ma tak bardzo podobny epizod w życiu, jak ja? z tego samego fragmentu czasu, z podobnych okoliczności? tak cholernie równoległy, tak zwyczajnie bliski, jak odległość tych kilku wzgórz dzieląca nasze balkony, biurka, nasze lasy??? taki istotny, a zarazem beznadziejny (sensu stricto) kawałek historii, najważniejszy, a zepchnięty na margines. azymut, który został wyznaczony, żeby go jak najszerszym łukiem omijać, choć przyciąga. leitmotiv, który można do upadłego zagłuszać, zamiatać pod dywan, a i tak skubany, w końcu wylezie na wierzch.
i jeszcze temu człowiekowi ścięli ulubione drzewo, jako i mnie ;)
może dzięki temu, że ktoś (autor bloga) to rozrysował po swojemu, ubrał we własne słowa, postawił mnie w sytuacji czytelnika, obserwatora z kosmosu, pozwoliło mi dostrzec, jak absurdalna i patowa to sytuacja. tam widzę, że to bez sensu i łapię się za głowę, i rwę włosy ;) i pukam się w czoło, a u siebie nie widzę…nie łapię, nie rwę, nie pukam ( …się w głowę).
i tak sobie pomyślałam, że może powinnam, jak ten Człowiek Z Bardzo Podobną Historią, zacząć pisać bloga? może by pomogło? czy jestem ostatnią osobą na tym świecie, która tego nie robi? nie oznajmia światu szczegółowo, jak minął jej dzień? i kto siedział w mojej kuchni 26 lutego? i dlaczego serce posiwiało? i że znów dopisał się kolejny odcinek „beznadziejnej historii”?
i że dlaczego życie bez zielonej herbaty, ryżu, imbiru i soi byłoby nieznośne? ;)
o jaką Bardzo Podobną Historię chodziło, nikt się nie dowie, bo nie ma skąd.
Nikt mi też nie napisze „fajny blogasek, wpadnij na mój”, bo nie ma gdzie.
daruję ludzkości tych dodatkowych atrakcji.
to wszystko i tak jest zapisane…
zobacz wątek