Widok

Żony marynarzy......

Rodzina i dziecko Temat dostępny też na forum:
właśnie po raz pierwszy wczoraj mój mąż popłynął na kontrakt....zostałam domku z córeczkami 3 latka, a druga 2 tygodnie.....tak wyszło że te 2 tyg po porodzie już musieliśmy się rozstać na 5 miesięcy :(
Kochane jak sobie radzicie jak przetrwać ten czas....czy kolejne dni będą mniej bolesne? Póki co chce mi się płakać bez przerwy....
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 4
To ile zajmie Ci tęsknota zależy od Twojej wrażliwości. My wytrzymaliśmy półtora roku takiego życia a potem zrezygnowaliśmy z tych pieniędzy, bo nie po to braliśmy ślub i mamy dzieci, żeby żyć osobno w dwóch światach. Mąż ma pracę na miejscu, żyjemy duuużo skromniej ale przynajmniej rodzina jest razem. Twoje dzieci jeszcze malutkie i szybciej się zaadaptują do sytuacji ale nasz syn miał 10 lat i to był dla niego dramat, że taty nie ma.
popieram tę opinię 5 nie zgadzam się z tą opinią 1
Ja podobnie jak gula. Wytrzymaliśmy 1,5 roku i stwierdziliśmy że albo się rozchodzimy albo mąż znajduje coś na miejscu nawet jeśli miałyby to być mniejsze pieniądze. Mąż wrócił, znalazł pracę na miejscu za 5 tys.,ja również zaczęłam zarabiać ok. 2,5 tys. i dajemy radę, rodzina w komplecie, dziecko ma tatę i mamę i wszyscy jesteśmy szczęśliwi.
popieram tę opinię 5 nie zgadzam się z tą opinią 5
Dokładnie, wszystko zależy od dwóch stron - jak znoszą rozłąkę i tęsknotę.
Mój mąż również pracuje jako marynarz (ma na szczęście krótkie wyprawy, góra 5-6 tygodni) i dzięki Bogu ma możliwość wyboru takich krótkich kontraktów, dzięki czemu dajemy rade :) Najbardziej się boję, że po kilku latach przyzwyczaję się do takiego trybu życia na dłuższą metę w "samotności z dziećmi" i gdy mąż zrezygnuje z tej pracy by powrócić na stałe do nas i normalnej pracy ja nie będę w stanie się odnaleźć...
popieram tę opinię 5 nie zgadzam się z tą opinią 1
Mój mąż pływa od ponad 3 lat, różne kontrakty bywały, i 5,5 miesięczne i 2 tygodniowe. Mamy małą córeczkę, nie był przy porodzie, jechałam sama na cc, wychodziłam ze szpitala sama, dzięki Bogu miałam mamę, bo inaczej nie wiem jak dałabym radę. Jest różnie, bywa ciężko, ale myślę, że naszym Marynarzom jest znacznie ciężej i gorzej. My mamy znajomych, rodzinę, dzieci, a oni są sami, daleko od domu, w niebezpiecznej pracy. Skoro się zdecydował na taki zawód, ja to akceptuję i wspieram. Staramy się skupiać na pozytywach pływania, a nie negatywach i jakoś to się kręci ;)
popieram tę opinię 8 nie zgadzam się z tą opinią 6
Mój mąż jest synem marynarza. Przez wiele lat miałam okazję słuchać i jednej i drugiej strony, ostatnią rzeczą na jaką bym się zgodziła, to taka forma rodziny. Teść prawie z dumą opowiada, jak to własny syn go nie poznawał bo tatuś wyjeżdżał na pół roku. Dla takiego małego dziecka to wieczność, obcy człowiek. Potem, w wieku nastoletnim jak stary wracał to zaczynał się rządzić żeby nadrobić stracony czas. Teściowa też biedna kobieta, całe życie sama z dwójką dzieci, ze wszystkim musiała sobie radzić sama. I co z tego, że pieniądze duże, jak relacje w rodzinie przez taką pracę skrzywione mocno, żadne z dzieci nie ma dziś dobrego kontaktu z ojcem. Jak dla mnie - nie warto.
popieram tę opinię 17 nie zgadzam się z tą opinią 2
Wierz mi, Buba, że relacje w rodzinie gdzie brakuje pieniędzy, są gorsze.
popieram tę opinię 7 nie zgadzam się z tą opinią 11
Oj, nie jest tak zawsze. Pewnie, że jak nie ma co do garnka włożyć, to będzie źle. Ale jak jest i na chleb, i na coś na chleb, to będzie lepiej, gdy rodzina jest razem nawet jak nie wystarczy na homara :)
popieram tę opinię 9 nie zgadzam się z tą opinią 2
Życie w rozłące nigdy nie jest jedyną opcją. Łzy żon, dzieci i rozwalone w sumie małżeństwo jest ceną za dostatnie życie rodzin marynarzy. Dla nas cena była za wysoka ale inni dają radę.
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 2
Byłam żoną marynarza 6 lat... Na szczęście nie mieliśmy dzieci... Każdy związek jest inny, ale tego typu jest bardzo wymagający... Ja sobie radziłam tym, że miałam swoich znajomych, swoje pasje i swoje życie. Oczywiście on też, więc nasze drogi z czasem zaczęły się rozchodzić. W każdym aspekcie. Co z tego, że mogliśmy sobie pozwolić na drogie zagraniczne wycieczki, luksusowy dom i sprzęty, jak mijaliśmy się, aż w końcu on poznał jakąś filipinkę na statku a ja odeszłam - teraz jestem w szczęśliwym związki i chociaż nie stać nas nawet w 1/3 tego, co miałam kiedyś, to wiem, że jak zapłaczę to przyjdzie ktoś, kto mnie przytuli...

Mam nadzieję, że Wam się lepiej powiedzie.
popieram tę opinię 14 nie zgadzam się z tą opinią 2
każdy związek może się rozpaść...i ten gdzie mąż wybywa na dlugie miesiące i taki gdzie ludzie są ze sobą codziennie...
Znam wiele par gdzie mąż pływa a żona zostaje z dziecmi w domu..radzą sobie..owszem pojawiają się problemy ale pytanie kto ich nie ma?
matka na czas nieobecnosci meza musi byc zarazem ojcem jak i matka...ale za to jak mąż wraca to ten czas ktory spedza na lądzie może w 100% poswiecic rodzinie..

Jak moj syn mial 3 tygodnie to mąż wypłynął na 3 miesiące..na poczaku płakałam tak jak Ty..ale teraz jak na to patrze to chyba zwalam to na hormony pociążowe ;) po dwuch, trzech tygodniach wszytsko sobie ładnie poukładałam i było dobrze..fajniejest tesknic za kimś wiedząc ze ta osoba kocha i też ma te same uczucia...a w dobie Internetu jest łatwiej...moża rozmawiać na SKYPIe czy pisać smsy.. bedzie dobrze!!
nastaw sie pozytywnie.
popieram tę opinię 8 nie zgadzam się z tą opinią 2
A ja zastanawiam się dlaczego mam minusy za swoją wypowiedź wyżej :P :P czy dlatego że nie siedzę w 4 ścianach i nie wyję do sufitu, że mąż wyjechał do pracy? Czy dlatego że szukamy i widzimy pozytywy w jego pływaniu? Czy dlatego że jego wyjazd nie jest tragedią? W dzisiejszych czasach wiele ludzi pracuje za granicą i nie musi być to marynarz. I spędzają jeszcze mniej czasu ze swoimi rodzinami. A my wykorzystujemy czas kiedy On jest w domu maksymalnie, nie nudzimy się sobą, tęsknimy, czekamy, cieszymy się powrotami.

Widzę, że ludzie lubią robić z siebie ofiary losu i płakać nad swoim nieszczęśliwym żywotem, porzuconej samotnej żony, którą marynarz zostawia i płynie na długie tygodnie lub miesiące. A złośliwie bądź nie, "widziały gały co brały" więc po co płakać? Wykorzystać czas w samotności dla siebie, poukładać sobie swoją rzeczywistość i ... czekać ;)
popieram tę opinię 16 nie zgadzam się z tą opinią 2
popieram marynarke, tez uwazam, ze co ma sie rozpasc to sie i tak rozpadnie, a plywanie tu nie ma nic do rzeczy. ale zawsze to jakas wymowka na to ze zycie sie nie udało. to pewnie kwestia stanowiska na statku, ale jak taki zwykly majtek/mechanik itp fizyczny pracownik statku osiadzie na ladzie, to zakaldam, ze bedzie zachrzanial na 2 etaty zeby byc wydolnym finansowo i tyle jego czasu dla rodziny, dochodzi frustracja, zamartawianie o kase, pretensje, wyrzuty i po ptokach.
popieram tę opinię 8 nie zgadzam się z tą opinią 1
Marynarka, ode mnie dostajesz plusa, bo przynajmniej jesteś konsekwentna i nie obnosisz się z rozpaczą i nie oczekujesz od życia, że można zjeść ciastko i mieć ciastko. My z mężem wybraliśmy życie codzienne razem i mniej kasy, bo taki mamy związek, że nie dajemy rady na odległość. Ja chcę mieć męża i ojca dla dzieci na co dzień i wolę takie życie ale za to płacę, bo mam mniej pieniędzy. Ale nie biadolę, że mam mniej pieniędzy, bo jakbym chciała więcej, to mąż znów na morzu. Ty Marynarka nie biadolisz, że nie ma męża przy Tobie ale za to na pewno możesz sobie materialnie pozwolić na więcej niż moja rodzina. Kwestia priorytetów.
A jeżeli chodzi o stałość związku, to chyba dyskusja jest bezprzedmiotowa, bo wg mnie nie chodzi o stałość związku, która jest niezależna od tego czy mąż pływa czy nie, tylko chodzi o to jak małżeństwo wygląda na co dzień. W rodzinach marynarzy małżeństwo jest niestety ułomne, bo razem się tylko bywa a w perspektywie jest rozstanie na czas rejsu.
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 1
ja tam nie rozumiem idei minusowania czy plusowania komentarzy, każdy ma swoje poglądy i trzeba to uszanować :)
Ja też nie biedole, mnie się żyje teraz bardzo dobrze - bo moim priorytetem jest wsparcie a tego niestety nie uświadczyłam w związku z marynarzem. Nie mniej, tamten związek dużo wniósł w moje życie.
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 0
Każdy związek może się rozpaść, to fakt. Jednak długotrwała rozłąka bardzo temu sprzyja. Czasami może się udać zachować więź ale jest duże ryzyko, że taka więź ulegnie osłabieniu. Każde z małżonków ma inne codzienne obowiązki, problemy - z czasem drogi mogą się po prostu rozejść a ludzie od siebie odzwyczaić, zaczyna brakować wspólnych tematów do rozmowy. Wcale nie musi tu być czyjaś wina, po prostu takie życie. Są małżeństwa, które takie marynarskie życie przetrwały wiele lat. Jednak te małżeństwa były zawierane ileś lat temu, kiedy w mentalności ludzkiej nie było łatwo zdecydować o rozwodzie, kiedy ludziom chciało się walczyć o związek. Czasy się zmieniły. Teraz ludziom łatwiej podjąć decyzję o rozstaniu, jak coś się złego dzieje. Znam małżeństwa marynarskie, które przetrwały ale też znam takie, gdzie nie wyszło i to po prawie 30 latach. Okazało się, że tak naprawdę żyli obok siebie, a każde z nich miał zbudowany własny świat. Znam też taki związek, który już się rozpadał, już niektórzy postawili na nim krzyżyk. Małżonkowie postanowili, że koniec z życiem osobno i przetrwali.
To też jest kwestia charakteru małżonków. Jeden nie będzie umiał zrezygnować z luksusów a drugi nie będzie potrafił żyć w pojedynkę. Z tym nie ma co polemizować. Jednak wg mnie, jeśli są dzieci, to zawsze lepiej dla nich, jak rodzice są na miejscu. Ani ojciec, ani matka nie staną się jednocześnie jednym i drugim. Każde z rodziców ma swoje miejsce w życiu dziecka i ono obojga potrzebuje.
Ja na pewno nie zgodziłabym się na małżeństwo marynarskie. Ale jak to ktoś trafnie napisał: "widziały gały co brały". Mój mąż ma taki zawód, że mógłby wyjeżdżać. Byłyby wtedy większe pieniądze. Jeszcze przed ślubem mieliśmy te kwestie ustalone, że po to bierzemy ślub, by być razem. Nie stać nas na luksusowe wakacje w Meksyku ale w Europie już tak. I to nam wystarczy. Jednak jak trzeba dzielić trudy dnia codziennego, czasami nieprzewidywalne (a mogą być przeróżne, chore dziecko, pomoc w lekcjach, samemu można zachorować), to mam z kim. Dla mnie to też jest jakiś luksus. A dzieci mają z tatą świetny kontakt. Teraz, kiedy dzieci są już starsze, zdarza się mężowi wyjechać na dwa, trzy dni. Dzieci autentycznie tęsknią i widać, że im taty brakuje. Są sprawy, z którymi przychodzą do mnie, ale są też takie, przy których tata musi być.
popieram tę opinię 5 nie zgadzam się z tą opinią 0
Ja nie rozumiem czegoś takiego . Nie wyobrażam sobie takiego życia mąż gdzieś tam - ja tu. Nie rozumiem ,po co w takim razie ktoś zakłada rodzinę .Po to żeby dzieci widziec co 5 miesięcy ? Żeby żonę przytulić co pół roku? Nie, ja stanowczo nie nadawałabym bym się na takie życie . Fakt , pieniążki są większe ale czy to naprawdę jest tego warte ? Ja zdecydowanie wolę mieć troszke mniej pieniędzy ale mieć męża w domu , widzieć jak codziennie tuli dziewczynki do snu . Tak po prostu . Oczywiście każdy robi jak mu lepiej.
popieram tę opinię 8 nie zgadzam się z tą opinią 2
relacje w rodzinie zależą głównie od jej członków, a szczególnie od rodziców, nie od kasy, nie od tego typu pracy
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 0
Mierzi mnie wszelkiego rodzaju pierd...lenie.
Sama jestem marynarzem i spędziłam kawałek pięknego życia na morzu.
Jestem z pokolenia wychowanego przez podwórko, z kluczem na szyji więc mi nie wciskajcie pierd, że o miłości do dzieci świadczy ilość porannych pożegnań i wieczornych powitań, szczególnie w dzisiejszych czasach gonitwy o wszystko, do której włączone są i dzieci ( już od urodzenia). Dzięki Miłości Rodziców, dziś sama wiem jak Kochać moje Dzieci.
Od człowieka zależy w jaki sposób postrzega swoje położenie. Jeden z bidy luksus i szczęście ukręci, inny na dwie ręcę, pełne chleba będzie marudził, że mu ciężko.
Czasy mamy piękne i wszystko w nich możliwe. Kontrakty już nie po kilka m- cy a po 2 - 4 tyg.
Wolna wola! Wybór szczery i już wiesz czego chcesz. Wiedzieć czego się chce to 99 sukcesu.

Dziś płaczesz Droga i to nad nieznanym (pierwszy raz) płaczesz.
Ty musisz być jak skała, jak latarnia, której nigdy światła nie zabraknie żeby Twój chłopak zawsze drogę do domu znalazł. Przed Tobą radość powitania, sprawdzian i poznanie siebie. Poznanie to droga do prawdy o Tobie.
Popłacz sobie i westchnij w myśli do św. Mikołaja żeby Ci lepszą stronę sytuacji pokazał. Ciesz się dziećmi i pamiętaj, że Twój mąż po wsparcie do Ciebie będzie się zwracał. Przed Tobą ciekawa lekcja. Korzystaj i Powodzenia!
popieram tę opinię 6 nie zgadzam się z tą opinią 9
Z racji kryzysu w branży naftowej to kontrakty są coraz dłuższe i za coraz mniejsze pieniądze.
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 1
Chodzi o to, że nie każdy odnajdzie się tak samo w takiej samej sytuacji. Ja bym się nie odnalazła i tyle. Miałam to z mężem obgadane jeszcze przed ślubem. Ja też się wychowywałam z kluczem na szyi. Na dodatek taty nie było w domu. Wyjeżdżał do pracy w poniedziałek rano i wracał w piątek po południu. Tak całe życie zawodowe. Ja innego życia nie znałam. Byłam szczęśliwym dzieckiem. Ale z perspektywy czasu wiem, że takiego życia nie chcę dla swoich dzieci. Do pewnego momentu ojca zastępował mi dziadek. Podobno kiedyś powiedziałam, że dziadka kocham bardziej niż tatę. Nie pamiętam tego, ale tak mogło być. To dziadek czytał bajki, opatrywał stłuczone kolano, przytulał, pocieszał w chorobie. Mama pracowała do 19, Taką miała pracę. Plusem było to, że w każdej chwili mogłam do tej pracy pójść, bo była taka możliwość ze względu na charakter pracy i bliskość domu. Jak dziadka zabrakło, została pustka. Dopiero wtedy odczułam brak taty. Mojej mamie było dużo ciężej. Pamiętam jak potrafiła przysnąć na siedząco w kuchni ze zmęczenia. Radziła sobie ze wszystkim, co w tamtych czasach było trudne. Przed pracą robiła obiad, po pracy kolację, spojrzała na moje lekcje, coś porobiła w domu, w nocy szyła, przerabiała ubrania, bo nic w sklepach nie było. A czasami musiała w nocy stać w kolejce po kawałek mięsa. Rano znowu to samo. Dopiero jak człowiek jest starszy to docenia. Tak, jakby był mój tata codziennie w domu to byłoby jej lepiej, łatwiej i tak zwyczajnie po ludzku przyjemniej. Ale miał taką pracę jaką miał i nie miał możliwości zmiany.
Teraz jest dużo łatwiej, ludziom żyje się wygodniej ale potrzeby są podobne. Nadal potrzeba drugiego człowieka, żeby mieć w nim oparcie, razem dzielić życie. Dzieci nadal potrzebują ojca, zwłaszcza że w obecnych czasach na dorastającego nastolatka czyha więcej pokus niż kiedyś. Wsparcie mamy i taty jest nie do przecenienia.
popieram tę opinię 5 nie zgadzam się z tą opinią 2
"Ciesz się dziećmi i pamiętaj, że Twój mąż po wsparcie do Ciebie będzie się zwracał"

A do kogo ma zwrócić się po wsparcie żona, kiedy będzie jej ciężko?
popieram tę opinię 7 nie zgadzam się z tą opinią 1
no bez jaj, użalacie sie nad soba i tyle. od zarania dziejów ludzie byli zmuszani do rozłąk, kiedyś drogą morską prowadziło się glowne wymiany handlowe, chyba ktos na tych statkach pływal? i nie było internetu, telefonii komórkowej, darmowych komunikatorów itd, tylko,ludzie po kilka miesięcy w ogóle nie zamienili ze soba nawet słowa....byla wojna i tez matki z dziecmi jakoś żyły, były zesłania, internowania itd. były znowu emigracje powojenne, od kilkunastu lat są emigracje zarobkowe....poza tym, nie chodzi o kase, bo są zawody wymagające ciągłej nieobecnosci w domu...a nawet jak pracujesz na miejscu to czasy sa takie, że prace do domu przynosiz albo zostajesz po godzinach i nie chodzi o podrzędnych pracowników, bo im wyższe stanowiska tym rzadziej uczestniczysz w życiu rodzinnym... a jak jestes parcownikiem fizycznym to jak chcesz cos zarobc to bierzesz fuchy po godzinach plus weekendy i tez w domu cie nie ma, a jak nie wezmiesz fuch to na zycie raczej nie starcza, sorry, ale tak wyglada rzeczywistosc w tym kraju. mijamy sie z mezem ciagle, chciaz mamy dorze platna prace, ale stanowisko zobowiazuje, obowiazkow jest duzo i nie ma mozliwosci wykonania ich w 8 godzin pracy... zyjemy na telefonach, mejlach, smsach, w domu zawsze cos do zrobienia i na tulanki i wieczorne spokojne wieczorki to jest czas jak dwa razy w roku sie wylaczamy na 2 -3 tyg i mamy wakacje...takie zycie, taka proza zycia, a te dyrdymały to chyba jakies niedojrzale osoby wypisuja...marynarz zawod jak kazdy inny, cieszcie sie z kasa z tego duza, bo chyba nie zdajecie sobie sprawy, ze malo kto ma komfort uprawiania zycia rodzinnego w pelnej krasie, czyli 8 godzin pracy, do domku bawimy sie w rodzinke, i zarabiania sporych pieniedzy. ja nie znam takich osob.
popieram tę opinię 9 nie zgadzam się z tą opinią 1
no bez jaj...
żeby wojnę, zesłania traktować jako coś normalnego, jako jeden z powodów rozłąki. To że tak było, nie znaczy, że było dobrze. Matki JAKOŚ żyły. Żyły, bo musiały, ale czy tego chciały, czy było im dobrze? Raczej wyboru nie miały.
Teraz mamy wybór. Najczęściej ci, co pływają albo w pracy siedzą po 15 godzin na dobę to sami dokonali takiego wyboru, nie dla JAKIEGOŚ życia ale w ich ocenie dobrego. Jednak nawet jak pracują dużo, przynoszą pracę do domu, to w tym domu są. Może nie poświęcają czasu rodzinie tyle, ile by chcieli ale w razie potrzeby są na miejscu. Życie przynosi ciągłe niespodzianki, chociażby chwilową chorobę. Jak jest dwoje rodziców na miejscu, to łatwiej wszystko zorganizować. Jednemu rodzicowi jest po prostu trudniej. Poza tym więzi buduje się na codzienności. Nawet jak czasu jest mało, to buziak na dobranoc, przeczytanie bajki przed snem mają znaczenie.
Przytoczę przykład rodziców mojej koleżanki. Tata pływał całe życie zawodowe. Był piękny duży dom. Dzieci miały fajne ciuchy, ekstra zabawki, chodziły na zajęcia dodatkowe, co w czasach komuny nie było takie oczywiste jak teraz. Jak tata przeszedł na emeryturę, po pewnym czasie rodzice się rozeszli. Generalnie to są bardzo fajni, przyjemni ludzie i bardzo lubię i jedno i drugie. Przez tyle lat małżeństwo funkcjonowało. Jakoś potrafili wypracować własny sposób na życie. Jak po tych wszystkich latach, jak mąż wrócił do domu, okazało się że z mamą nie mogą razem wytrzymać. Stali się obcymi dla siebie ludźmi. Dzieci już były dorosłe, miały własne rodziny, więc aż tak bardzo ich to nie dotknęło ale mąż i żona zostali sami. W ich przypadku długotrwała rozłąka spowodowała spustoszenie we wzajemnych więziach. Pewnie inni sobie z tym poradzą, ale nie wszystkim to się musi udac.
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 3
A do kogo ma zwrócić się po wsparcie żona, kiedy będzie jej ciężko?

dla Ciebie wsparcie to fizyczna obecnosc? no to gratuluje dojrzałosci. mam wielu znajomych w 3miesie i najwieksze wsparcie wsrod znajomych otrzymuje od przyjaciolki ktora zyje 2tys km stad, zawsze o kazdej porze dnia czy nocy.

czasem maz siedzacy obok na kanapie moze bcy bardziej obcy niz ten ktory napisze ci mejla z innego kontynentu.
co to w ogole za podejscie? poza tym, chyba mazenstwo-para podejmuje decyzje o wspolnym zyciu RAZEM, swiadomie wybiera i rozumie z czym to sie wiaze, skoro wycodza takie kwiatki po wyplynieciu faceta, to chyba raczej bylo to podyktowane niewlasciwymi przeslankami-typu zarobisz kase bedzie super- no coz, zle podstawy zwiazku, wiec zwiazek zle sie konczy.

kiedys ludzie trwali z rozlakach do smierci, kochali sie i szanowali...ale kiedys jak to ktos powiedzial, jak sie cos psulo to sie to naprawialo i o to walczylo, teraz wymienia sie na inny model. i to jest klu tej rzeczywistosci. absurdalnie majac narzedzia, ktore umozliwiaja codzienny kontakt z druga osoba bedaca na drugiej polkuli, ludzie nie sa w stanie przetrwac, to dla mnie marna wiez, marne podstawy zwiazku i czy na morzu czy ladzie i tak by nie przetrwali...
popieram tę opinię 7 nie zgadzam się z tą opinią 1
proponuje założyć wątek "mężowie stewardes".
popieram tę opinię 5 nie zgadzam się z tą opinią 2
Tak, dla mnie ważna jest fizyczna obecność i poczucie, że jest ktoś przy mnie, kto w razie potrzeby mi pomoże, nie tylko powie miłe słowo, coś poradzi ale realnie pomoże. Ja też mam przyjaciela (ale to facet), na którego mogę liczyć 24h na dobę ale ja tego nie nadużywam. Przyjaźń trwa już prawie 20 lat i nigdy się na niej nie zawiodłam. Jednak przyjacielem najbliższym jest dla mnie mój mąż. Jak wymiotowałam w ciąży i bardzo źle się czułam, to nie dzwoniłam do przyjaciela w środku nocy ale mąż był przy mnie i podawał mi miskę :). Przykładów można mnożyć. Mąż był przy mnie jak ja tego potrzebowałam, a ja byłam przy nim, kiedy on tego potrzebował. Oczywiście nie będę gadała z nim o kosmetykach, nie poproszę o pomoc w wyborze sukienki, choć bym czasami chciała. Wiem, że to nie jego klimaty :) Od tego mam koleżanki. Jednak wiem, że mogę na niego liczyć w 100%, zawsze, niezależnie od sytuacji. Jesteśmy malżeństwem z killkunastoletnim stażem i w sprawach ważnych nigdy na mężu się nie zawiodłam, co więcej był ZAWSZE przy mnie, kiedy tego potrzebowałam. Ktoś kiedyś o nas powiedział, że znamy się jak łyse konie. To prawda, ale dlatego że byliśmy zawsze razem. Razem cieszyliśmy się, razem przeżywaliśmy nasze małe dramaty, razem idziemy przez to nasze codzienne życie. Dla mnie, podkreślam DLA MNIE jest to komfortowa sytuacja i nie zamieniłabym jej na inną za wygodniejsze, bardziej luksusowe życie.
popieram tę opinię 4 nie zgadzam się z tą opinią 2
Nie wyobrażam sobie życia z mężem tylko na telefonach i mailach...szczególnie gdy ktoś ma już jakieś sensowne stanowisko. Nie po to się uczyłam i awansowałam abym miała pracy poświęcać każda wolna chwilę kosztem rodziny i mojego wolnego czasu. Work and balance -ta filozofia do mnie przemawia. Pewnie-mozna zarabiać więcej ,mieć więcej -tylko po co? Jeśli nie masz kiedy i z kim się tym cieszyć ?

Cieszę się że mnie problem rozłąki nie dotyczy i nie zazdroszczę takim małżeństwom. Pamiętam jak koleżanki mamy,żony marynarzy opowiadały jak ciężko im po latach jak mąż wraca do domu i wprowadza swoje porządki. Wszystkie lepiej się czuły bez nich niż z nimi.
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 5
Nie mam w zwyczaju wypisywać się w tematach, o których nic nie wiem, nie przeżyłam lub znam jedynie z opowieści ...
Przeżyj to, poczuj i poznaj. Nie przenoś plociuch i cudzych straszków.
Kiepskiej baletnicy i rąbek spódnicy w tańcu (życiu) przeszkadza.
To co dla jednego niewyobrażalne, dla drugiego smaczny chleb powszedni.
Autorka wątku ma szanse poznać swoje miejsce.
Popłakać ludzka rzecz i zatrwożyć się też.
Jutro słonko i tak wzejdzie, dzień przeżyć trzeba i dobrze by było radośnie.
popieram tę opinię 6 nie zgadzam się z tą opinią 2
Jak wymiotowałam w ciąży i bardzo źle się czułam, to nie dzwoniłam do przyjaciela w środku nocy ale mąż był przy mnie i podawał mi miskę

jakbys miała męża lekarza, co ma co chwila nocne dyzury, robi specjalizacje i doktorat, to by Ci miski nie podawał, ba nawet kokosów y ci nie przynosil przez wiele lat poswiecenia... oderwane od rzeczywstosci jestescie bardzo laleczki.
popieram tę opinię 7 nie zgadzam się z tą opinią 3
Męża lekarz nie mam, ale doktora już tak. Jak robił ten swój doktorat, to bardziej ja byłam przy nim. Role się zmieniały zależnie od sytuacji. Były czasy, że kokosów nie było ale byliśmy razem, wspieraliśmy się, razem planowaliśmy nasze życie. Nasze wakacje wyglądały tak, że jechaliśmy na weekendowym bilecie PKP w góry i z powrotem - wszystko od piątku do niedzieli, bo na więcej nas nie było stać. I nam to też sprawiało przyjemność, bo robiliśmy to razem. Teraz standard życia mamy lepszy ale kokosów też nie ma. Ale jesteśmy razem i dla nas tak jest i łatwej, i przyjemniej. Taka jest moja codzienność, z której jestem zadowolona. Czy tak naprawdę jestem aż tak oderwana od rzeczywistości, że wiem, iż nie dla mnie małżeństwo korespondencyjne? Wyżej jest napisane, że jak nie spróbujesz to nie wiesz. Wychowywałam się w domu, gdzie tata był gościem więc co nieco wiem. Poza tym naprawdę nie trzeba zaciąć się w palec, żeby wyobrazić sobie, że to boli.
I mam znajomych lekarzy. Fakt, pracują bardzo dużo ale żaden z nich nie narzeka na pieniądze. Nawet ci, którzy są niedawno po specjalizacji mają kupione swoje mieszkania (i to całkiem spore), dobre samochody.
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 2
Ja tez jestem z domu, gdzie tata był gościem, całkiem normalny dom, lata 80te, gdzie taki tata nie był powszechny jak teraz, ale...nigdy nie było to problemem, a wspólne chwile smakowały lepiej niż moim kolezankom, ktore tatusiow mialy na zawolanie...i kazda absolutnie kazda nawet teraz, kiedy mojego ojca juz od dawna nie ma, zazdroscila mi takiego ojca, a teraz zawsze jest o nim jak najlepsze wspomnienie...dlatego cos o takim zyciu wiem, co do lekarzy, to dopoki nie jestes w tym srodowisku, nie wypowiadaj sie. mieszkanie i samochod nie zlecialy z nieba, dyzury, prywatne wizyty, ktore zeby byly rentowne musza byc poparte pratyka szpitalna i doswiadczeniem, a ta wymaga bycia non stop na zawolanie- nie ma zycia...nie ma swiat, sylwestra, nie ma wieczorkow i weekendow, cos za cos, i tu nie chodzi o kase, bo ta sie wypracowuje latami doswiadczenia, do swiezego lekarzyny nikt do pryw gabinetu nie przyjdzie,a jeszcze taowy trzeba otwoarzyc, wiesz ile kosztuje aparat usg? trzeba miec ponad milion zł, zeby w ogole najprostsza praktyke otworzyc...pomjam fakt psychicznego obciazenia, gdzie lekarz z powolania bedzie nawet w domu przy kolacji myslal o pacjencie...kobietko ogarnij sie w osadach, chociaz skoro tak o tym piszesz, cos cie widocznie w oczy kole.. czego doktorkiem jest ten twoj maz? tez jestem doktorem, nie lekarzem i mam porownanie jak to wyglada...no i jaki ty masz zawod i gdzie pracujesz? bo mowa o malzenstwach, nie?
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 2
Ja też byłam szczęśliwym dzieckiem, co nie zmienia faktu, że czasami tego taty brakowało. Ale ja byłam tylko dzieckiem bez trosk, zmartwień, większych obowiązków. Wiem, że mojej mamie bardzo brakowało męża w codziennym życiu. Było jej ciężko. Ale zaciskała zęby i sobie radziła. Ja mam do niej ogromny szacunek za to, ale ja nie chcę zaciskać zębów.
Nie twierdziłam, że lekarzom z nieba manna spada. Ale jak miałam sąsiada z tego samego piętra, który w czasie specjalizacji zmienił mieszkanie z takiego małego - 40m2 na takie które ma prawie 100m2, rok później kupił auto dla żony - nowe z salonu, to nikt mi nie wmówi, że tak mało zarabiają. Lekarzom nie żałuję, pielęgniarkom tym bardziej. Oni ratują życie i im się to należy ale nie można udawać, że to są małe pieniądze. Ja wiem, ile płacą szpitale za jeden dyżur - sporo ludzi tyle przez miesiąc nie zarobi.
Ja mam się, jak to napisałaś, ogarnąć w osądach. Ja nikogo nie osądzam. Ja cały czas piszę o własnym zdaniu, własnych potrzebach, planach życiowych i własnej sytuacji. Podkreślałam to kilka razy. No ale trzeba czytać ze zrozumieniem.A przede wszystkim mieć szacunek dla drugiego człowieka. Ty jesteś doktorem ale mój mąż doktorkiem, wg Ciebie. Mnie do głowy by nie przyszło, by tak się do kogoś zwrócić. Jest DOKTOREM nauk technicznych O tytule doktorka jeszcze nie słyszałam a jako prawnik, jestem coś na bieżąco z prawem. No ale ustawa o szkolnictwie wyższym nie leży w kręgu moich zainteresowań, więc mogę nie być na czasie...
I nic mnie w oczy nie kole, bo niby co miałoby to być? Mam w miarę wygodne życie, fajne dzieci, męża zaangażowanego w życie rodzinne. Czego więcej chcieć. Pieniędzy? Jak się ma dużo, to potem człowiek się tylko boi, czy go nie okradną :)
popieram tę opinię 4 nie zgadzam się z tą opinią 3
Po pierwsze, tak jak napisaliście, tak powtórzę, nie biadolę i nie rozpaczam, bo wiedziałam na co się piszę. Świadomie wybrałam na męża marynarza i wcale nie jest mi z tego powodu źle. Nie zawsze też jest różowo i kolorowo, oczywiście są też gorsze chwile, ale to nie powód, żeby się użalać nad sobą i jęczeć z pretensjami niewiadomo do kogo i o co. Taki zawód i tyle. Chociaż jestem w stanie zrozumieć, że być może nie każdy się do takiego związku nadaje, ale nad tym trzeba się zastanowić wcześniej. Mnie to nie przeszkadza, ja sobie radzę sama, a nawet jak mi źle to też potrafię wziąć się w garść a nie marudzić i płakać, bo mąż na statku. Jeśli ktoś nie jest w stanie ogarnąć siebie i domu sam to nie powinien nawet na marynarza spojrzeć.

Po drugie, nie rozumiem dlaczego odległość ma być przeszkodą w byciu wsparciem i ostoją dla drugiej osoby? Naprawdę myślicie, że bycie ze sobą na co dzień jest takie istotne? Osobiście znam wiele par i małżeństwo które żyją albo jak pies z kotem albo nie razem a obok siebie, jak obcy ludzie. I to zarówno będąc 30 lat po ślubie jak i narzeczeństwa mieszkające razem. Odległość tu nie ma nic do rzeczy, można żyć w związku na odległość a być bliżej siebie niż mieć chłopa przy boku i guzik z niego. Kto tego nie ma, może nie zrozumieć.

Po trzecie, też nie przesadzajcie z tymi zarobkami. Są dobre, ale na pewno nie jest już to samo co lata temu kiedy marynarz naprawdę dobrze zarabiał, a po kilku miesiącach na morzu był w stanie kupić mieszkanie, samochód i jeszcze zostało. Jest kryzys na morzu, zwłaszcza w sektorze naftowym i wcale nie są to nie wiadomo jak wielkie pieniądze.

A po czwarte, także obserwując znajomych, rodzinę i siebie, ale to jest to o czym też już pisałam. Ja wybieram męża w domu przez miesiąc non stop, ojca dla dziecka non stop. Takiego który ma czas dla rodziny non stop, przez 24/7, ma czas, ochotę i energię na zabawy, spacery, wycieczki, nie jest zmęczony, nie zastyga przed "Ukrytą Prawdą", nie wraca styrany z roboty w korkach i wkurzony przez szefa, itd, itp...a potem nawet jak go nie ma, żyjemy w erze telefonów, internetów, skype, fb, jest na porządku dziennym. Owszem, bywają dni bez zasięgu, ale generalnie kontakt jest bardzo dobry. I nigdy nie ma nudy, nie zdążymy się sobą znudzić w domu, już tęsknimy, bo jest wyjazd. Nie zdążymy zatęsknić już jedziemy na lotnisko, nie ma rutyny. Dla mnie każdy powrót męża jest jak pierwsza randka, motyle w brzuchu, radosne oczekiwanie. Już kilka dni przed zaczynamy przygotowanie, zakupy, ulubiony obiad, nowa sukienka dla małej, bo dla nas to jest święto, cudowny i wyczekany czas kiedy wraca tata, kiedy wraca mąż... ale nie, lepiej usiąść i płakać...

:)
popieram tę opinię 9 nie zgadzam się z tą opinią 1
Ahhhh, dodam jeszcze tylko coś w temacie przykładowych wymiotów w ciąży. Ja rzygałam do 5 mca. I kiedy mąż był w domu podał mi miskę. Kiedy go nie było, sama poszłam do kibelka.

Wymówka, że mąż na morzu to tylko wymówka, bo nie ma kto Ci pomóc. Kto Ci pomoże jak rzygasz o 11 37 a mąż jest w biurze/szpitalu/zakładzie czy w jakiekolwiek innej pracy którą wykonuje? Dzwonisz do niego, że Ci słabo i ma wrócić podać Ci szklankę wody z cukrem?
popieram tę opinię 7 nie zgadzam się z tą opinią 0
Nie popadajmy w skrajności...

"I kiedy mąż był w domu podał mi miskę. Kiedy go nie było, sama poszłam do kibelka" - no właśnie, jak był to podał. Jakby było lepszym wyjściem samemu chodzenie do kibelka, to nawet jakby był ten maż obok, to nie chciałabyś od niego pomocy. Dla mnie była to komfortowa sytuacja, jak miałam pewność, że wieczorami i w nocy będzie obok a jak rzeczywiście coś by się działo poważnego, to jest niedaleko.
Nie zadzwonię o 11.37, żeby powiedzieć o bólu brzucha ale jak było coś poważnego, to owszem potrafiłam zadzwonić w środku dnia. Jakbym tego nie zrobiła, to by mąż był zły.
Jak przed porodem akcja się zaczęła w środku dnia, to owszem też dzwoniłam. Zresztą wszyscy w pracy byli przygotowani, że jak się zacznie, to mój mąż wychodzi i już. Jak z jednym dzieckiem chorym siedziałam w domu a drugie w szkole połamało się, to nie zostawiłam tego chorego w domu z gorączką ale mąż urwał się z pracy. Jak moje dziecko leżało w szpitalu, to ze starszym mąż został. Jak dziecku w nocy brzuszek bolał i nic nie pomagało oprócz noszenia i kołysania, a mnie ręce odmawiały posłuszeństwa, to mąż przejmował ster i nosił, kołysał. Tak naprawdę po to się człowiek tyle lat uczył, żeby nie być uwiązanych do stołka w pracy i nie móc wyjść nawet na chwilkę. Długa edukacja, okupiona latami ze skromnym wynagrodzeniem, dała możliwość pewnej elastyczności w pracy. Nam jest z tym dobrze.
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 3
A z tym wymiotowaniem w ciąży... Też dałabym radę ale było mi po prostu lżej i fizycznie, i psychicznie jak miałam obok kogoś bliskiego.
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 3
a jakby mężowi cegła spadła na głowe i leżałby sparaliżowany do ońca życia, to co bys wtedy biedulko zrobiła? do konca życia żyłabys z kaleką, który nic nie zrobi, nie przybędzie jak zaboli brzuzek no i nawet sie nie odezwie? zadnego wsparcia, o fizycznym nie wspominajac? laleczko?
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 6
~:-~ - widzę, że za punkt honoru wzięłaś sobie obrażać ludzi o odmiennym zdaniu niż twoje, bez względu na to, czy ktoś akurat ma taką a nie inną opinię o związkach na odległość czy akurat nie ma ochoty kupować od ciebie używanego wózka za 3 tysiące. Wrzuć na luz, po co tyle jadu i nazywanie ludzi "laleczką" w kilku postach?
popieram tę opinię 4 nie zgadzam się z tą opinią 0
Tak, żyłabym z kaleką. Wtedy nie ja potrzebowałabym wsparcia tylko odwrotnie. Dla mnie na tym polega małżeństwo, że nawzajem sobie pomagamy, jak jest taka potrzeba. Rodzina jest po to, by ze sobą być i w dobrych, i w trudnych momentach. Zwłaszcza jeśli chodzi o męża/żonę, które nie są rodziną z samego faktu urodzenia ale się ich wybrało ze względu na to, jakimi są osobami. Ja wybrałam dobrze więc dlaczego miałabym się odwrócić plecami, jak by było trudniej. I tak, wyobrażam sobie, co znaczy życie z osobą niepełnosprawną. Moja babcia przed śmiercią wiele lat była przykuta do łóżka. Nawet nie wstawała za potrzebą. Nie było pampersów dla dorosłych, hospicjum domowego. Moja mama kilka lat sama pielęgnowała babcię. Ja byłam dzieckiem i nie uczestniczyłam w tym ale mam taki a nie inny wzorzec rodziny wpojony. Rodziny, która się wspiera, pomimo trudności. Mój tata też był niepełnosprawny przed śmiercią. Tu już włączyłam się do pomocy, z pewnymi wyjątkami. Zachował przytomność umysłu do końca, mimo że nie mówił i nie wstawał z łóżka. Pewnie byłoby mu niezręcznie, gdyby córka go pielęgnowała. Najciężej było mojej mamie ale nigdy nie myślała, żeby oddać tatę do hospicjum, mimo że dookoła takie rady słyszała. Ja starałam się jej pomóc jak mogłam. Co więcej, w pewnych sprawach pomagał mój mąż (np. jak trzeba było tatę zanieść na rękach do samochodu), bo ma takie same wartości wyniesione z domu jak ja.
Ja miałam jasno sprecyzowane poglądy na życie. Nie widzę w tym nic złego. Oboje z mężem wiedzieliśmy na co się piszemy. Nie bylo potem rozczarowania, że ta druga połówka ma zupełnie inny pomysł, jak żyć.
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 4
Buba, bo jak zaczyna brakować argumentów, albo chociaż pomysłów na konstruktywną polemikę, to nie bezsensownie atakuje, nawet za cenę własnej śmieszności.
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 0
Tez zauważyłam, że osoba ~:- ~ na każdym wątku musi napisać coś przykrego. Mąż Ci nie dogadza, że masz w sobie tyle jadu?
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 0
miało nie być tego "nie" :)
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0
Użytkownik podpisujący się "~:- ~" ma bardzo ciasne poglądy i stwarza tu jakąś g*wnoburzę... Przecież absolutnie normalnym jest, że każdy ma i zna swoje potrzeby i wg nich żyje. Jeśli Tobie, "znaczki" to nie pasuje, że nie wszyscy akceptują styl życia i relacje w związku to może coś jest na rzeczy, może sama wypierasz jakieś swoje potrzeby?

Wychodząc za marynarza mamy mgliste pojęcie jak takie życie będzie wyglądać za 5, 10, 20 lat. Ja poznałam swojego byłego męża gdy szedł na studia, razem byliśmy 13 lat i widziałam jak bardzo się zmienił w swojej drodze do najwyższego stanowiska na statku. Bazuję na własnych doświadczeniach i nikomu nie wciskam "że są laleczkami, które się nad sobą roztkliwiają". Każdy ma wybór i z niego korzysta. ja byłam po jednej jak i po drugiej stronie i mogę powiedzieć jak to wygląda WEDŁUG MNIE - a moje standardy związku są bardzo ścisłe. Spodziewam się dzieci i nie wyobrażam sobie, by nie miały taty, który by je kąpał czy utulał do snu przez 3 czy 4 miesiące.

"znaczki" pisała o tym, jak było kilkadziesiąt lat temu, moja mama jest córką marynarza. Nie miała żadnych wzorców rodziny. Jej matka nie kryła się z tym, że gdyby ojciec nie był marynarzem, to dawno by się rozeszli, chociaż w tych czasach to nie było zbyt popularne. Trwała, bo go nie było. I naprawdę wiele żon marynarzy tak ma - po wielu latach po prostu nie zna swoich mężów, ich drogi się rozchodzą. Siedziałam w tym środowisku, nasłuchałam się.

Pieniądze to nie wszystko, urlopy to nie wszystko.
Ale każdy ma swoją definicję związku, małżeństwa i stosunku do pieniędzy - nie ma co się wykłócać czyja wizja lepsza.
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 3
Nie rozumiem jednego, dlaczego tak bardzo przywołujecie przykłady swoich rodziców czy dziadków pływających jako wzór. Przecież czasy się zmieniły. Mamy znajomych marynarzy, którzy mają porównanie, bo były czasy kiedy pływał po 7-9 miesięcy, miesiąc w domu i znowu w morzu. Bez kontaktu, bez internetu, bez telefonu, na listach raz na kilka tygodni. A teraz jest zupełnie inaczej. Kontrakty są o wiele krótsze, regularne, jest stały kontakt, zasięg internetowy i komórkowy, a nawet jeśli nie ma zasięgu i nie możemy porozmawiać i widzieć się na skype to jest do dyspozycji telefon statkowy. Nic dziwnego, że dzieci nie pamiętają ojca, skoro jego wtedy naprawdę wiecznie i nigdy nie było, wracał obcy facet i się próbował rządzić. Teraz jest inaczej, moja córka jest jeszcze mała, a pamięta tatę i kiedy wsiada do samochodu jak odbieram męża z lotniska to się cieszy i raduje. Natomiast starsze dzieci naszych znajomych mają swoje sposoby na odliczanie dni do powrotu taty, znają go, pamiętają, bo rozmawiają, bo widzą przez komputer, bo ogromna w tym rola mamy, która mówi i tłumaczy dziecku dlaczego taty nie ma teraz w domu, czym się zajmuje, że wróci i będzie się zajmował, bawił, pomagał, uczył, a nie rządził. To też jest kwestia pozwolenia sobie na takie zachowanie. Ja kiedyś powiedziałam mężowi, na statku może sobie być Kapitanem i samym Panem Bogiem, ale w domu zapomina o tych rządach. I tak samo potrafi złapać za mopa i ścierę, żeby kurze zetrzeć, korona mu z głowy nie spadnie.
popieram tę opinię 6 nie zgadzam się z tą opinią 0
Czasy są inne, rzeczywiście. Jednak nie wszystko "kiedyś" było gorsze. Jest jakieś przemieszanie, pewne rzeczy zmieniły się na plus, inne na minus. Kiedyś rodzina, małżeństwo było większą wartością niż teraz. W mentalności ludzi łatwiej się rozstać. Za to teraz cywilizacja daje możliwość świetnej komunikacji. Bez względu na odległość można się nawet widzieć każdego dnia. To na pewno pomaga.
Oprócz tego, że moje osobiste podejście do małżeństwa (ale każdy może mieć inne, swoje) nie dopuszcza do życia na odległość, to tak sobie myślę, że jednak obiektywnie patrząc mogą być sytuacje, że tego drugiego małżonka może brakować fizycznie "tu i teraz". Nie mam na myśli tylko niespodziewanych nieszczęść jak choroba. Dla mnie czas, kiedy dzieci są nastolatkami i przechodzą okres buntu jest momentem, kiedy tego taty może rzeczywiście brakować. A obecne czasy, które dają dużo dobrego i nowego, sprawiają też, że różne pokusy są dla nastolatka na wyciągniecie ręki. Jednemu rodzicowi może być dużo trudniej przez taki czas przejść. To są jednak tylko moje przemyślenia.
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 0
All. - ja tez mam podobne poglądy. Jeśli nawet mnie jest lepiej, lżej, przyjemniej, jak mam męża w domu, to tu nie byłabym taka stanowcza. Jednak wiedziałam, że jak będziemy mieć dzieci, to nie ma opcji pracy wyjazdowej. Na szczęście mąż ma takie poglądy jak ja. On nawet wcześniej chciał dzieci niż ja i zawsze powtarzał, że nie wyobraża sobie być od nich z dala.
Nawet na wyjazd służbowy potrafił całą rodzinę wziąć ze sobą. Inni się dziwili, po co mu żona na takim wyjeździe. Ale ona sam to zaproponował. Stwierdził, że wcześniej był już w tym mieście i bardzo chciał mi pokazać jak tam ładnie. Mnie to ucieszyło.
Dobraliśmy się chyba dobrze :)
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 2
"Dla mnie każdy powrót męża jest jak pierwsza randka, motyle w brzuchu, radosne oczekiwanie. Już kilka dni przed zaczynamy przygotowanie, zakupy, ulubiony obiad, nowa sukienka dla małej, bo dla nas to jest święto, cudowny i wyczekany czas kiedy wraca tata, kiedy wraca mąż... ale nie, lepiej usiąść i płakać... "
super to ujęłaś, aż się wzruszyłam, jakbym czytała o sobie, wszystkiego dobrego!
popieram tę opinię 6 nie zgadzam się z tą opinią 0
Do Kamyczek123:
Jeżeli się prawdziwie kochacie to każdy następny wyjazd jego będzie tak samo bolesny. Jak mój mąż wypływa teraz w morze boli tak samo jak popłynął na pierwszy kontrakt po naszym poznaniu.
Teraz jest dziecko i jeszcze trudniej dla nas obydwojga. Ale się kochamy bardzo mocno i pływanie tylko wzmacnia nasze małżeństwo. Aby przetrwać musicie być ze sobą szczerzy i obdarzyć się musicie 100% zaufaniem.
Pływanie męża to nie tragedia, jak niektóre Panie tutaj piszą, tylko praca. Jak mój mąż wraca z kontraktu to potem mam go całego da siebie i to przez cały czas jak jest w domu.
A kobieta marynarza musi być silna i samodzielna, bo wielu rzeczą w życiu będzie musiała sprostać samemu.
Obecnie jest dostęp do internetu (maile, skype) i do telefonu, więc kontakt w mężem mamy cały czas.
Nasze życie jest troche inne, ale kochamy siebie bardzo mocno i to jest dla nas najważniejsze i to że mamy w sobie oparcie nawzajem. A nie każde małżeństwo "stacjonarne" może tak o sobie powiedzieć.
Dasz radę ;)))
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 0
Ewa, z jedną rzeczą się stanowczo i zdecydowanie nie zgadzam choć w reszcie masz rację ;)

"Jeżeli się prawdziwie kochacie to każdy następny wyjazd jego będzie tak samo bolesny. Jak mój mąż wypływa teraz w morze boli tak samo jak popłynął na pierwszy kontrakt po naszym poznaniu.'' z tym. Dlaczego? Ano dlatego, że moim zdaniem do tego można, oczywiście w pewien sposób, ale przywyknąć, w jakiś sposób przyzwyczaić. I to nie znaczy, że się nie kochamy. Oczywiście nie jest to miłe kiedy mąż dostaje na maila loty na statek. Te powrotne są znacznie przyjemniejsze. I wtedy już jest smutno, nerwowo, oboje już mamy w głowie zakupy, pakowanie, załatwianie ostatnich spraw wspólnie. Ale nie jest to już tak bolesne jak kiedyś. Ja to traktuję jako po prostu wyjazd do pracy, poleci, to wróci. Pierwszy dzień, drugi, pustawo w chałupie, ale potem już jest łatwiej, bo we dwie sobie ogarniamy rzeczywistość. Dla mnie moje podejście jest zdrowe, złośliwi twierdzą, że jestem wyrodną żoną, bo nie płaczę w poduszkę kiedy mąż wylatuje. Ale ja świadomie wyszłam za mąż i zgodziłam się na takie życie. I co więcej, z własnego doświadczenia bycia żoną marynarza, bycia w związku z "lądowym" i obserwacji związków "lądowych" za cholerę bym się nie zamieniła. Właśnie dlatego że nasze życie jest inne, odmienne i my widzimy w tym dużo fajnych stron. Ale to też kwestia charakteru, zaradności, tego czy lubimy siebie i swoje towarzystwo, czy wymagamy non stop obecności drugiej osoby, (nie)zależności i rozumiem, że nie każda kobieta się na to godzi ;)
popieram tę opinię 4 nie zgadzam się z tą opinią 1
"Ale ja świadomie wyszłam za mąż i zgodziłam się na takie życie" - dlatego jesteś szczęśliwa. Ja też świadomie podejmowałam decyzje o ślubie, życiu razem, wiedziałam jak chcę żyć - dlatego mnie też jest dobrze. To jest chyba podstawa.
Czasami życie może przynieść niespodziewane zmiany w życiu, zmiany w ludziach, jednak jeśli już na starcie mogą być odmienne zapatrywania na życie w takich fundamentalnych sprawach ale nie omówione, nie przegadane razem i jest ślub, to potem łatwiej o rozczarowanie, złość, smutek itd.
Grunt to wiedzieć, czego się chce i znaleźć swoją połówkę, która chce podobnie :)
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 0
Moze i można sie z czasem do wyjazdów przyzwyczaic. Ja pisałam jakie są moje odczucia, tesknota, smutek, ból rozstania, tego nie ma co ukrywac, jest to czesc naszeggo życia, bo mąż tez to przezywa. Ale to nie oznacza oczywiscie, ze siedze i płacze cały kontrakt, nastepnego dnia trzeba isc do pracy. Wielokrotnie rozmawialismy z mezem o ewentualnym rzuceniu pływania i jak którekolwiek z nas nie bedzie dawało rady to tak zrobimy, a na razie jest nam tak dobrze.
Pływanie ma zarówno wiele minusów jak i plusów.
Sadze tez, ze obydwie strony musza miec silny charakter i umiec sobie poradzic samemu jak wymaga tego sytuacja.
Jestesmy szczesliwi w naszym małym swiecie, w którym maz pływa, a ja pracuje na ladzie i nikt mi nie wmówi wyzszosci zwiazków stacjonarnych, to po prostu zalezy od małżonków a nie od ich rodzaju pracy.
popieram tę opinię 5 nie zgadzam się z tą opinią 0
Mój mąż równieźż pracuje na morzu. teraz nie wyobrażam sobie innego życia. Kontrakty ma krótkie 3 tyg na 3 tyg. Ani nie zdązymy sie za dużo pokłócić ani też zatęsknić porządnie. Dwójka małych dzieci 69 i 2 latka całkiem dobrze to znosi wiedząc że tatuś przyjedzie i będzie z nimi całymi dniami w domu. Bo jak jest to jest 24h na dobe a nie wychodzi o 7 i wraca na 19 6 dni w tyg. bo w dzisiejszej Polsce żeby godnie zarobić trzeba tak harowac. Oczywiście trzy tyg kiedy go nie ma są ciężki bo ja również pracuje i tzrba rano dzieci porozwozić potem szybko po nie z pracy, jakieś zajęcia dodatk9owe itp. Dodam że niestety nie mam tutaj nikogo do pomocy a daję radę. Tak więc Ty też dasz rade kobiety zawsze były i będą dzielne. Może rzeczywiście 5 mce to duzo ale może sie to szybko zmienić. Dziękować należy Bogu za prace na morzu bo teraz lipa.... Mój mąż zostawił mnie na 3 miechy tydzień po ślubie i dałam radę;P
popieram tę opinię 6 nie zgadzam się z tą opinią 1
wszystko jest do przeżycia, zalezy to tylko od dwojga ludzi.
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0
Pływanie ma tylko jeden plus: KASA.
popieram tę opinię 5 nie zgadzam się z tą opinią 4
No wlasnie- gdyby kasa była taka sama to co byście wybrały ?pływanie czy stacjonarną pracę od 8 do 16 dla Waszych mężów i ojców Waszych dzieci?
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 0
Ciekawe ilu mężów na lądzie tak naprawdę pracuje od 8-16?Mój zarabia dobre pieniądze ale wychodzi o 7.30 i wraca o 18,19 .Tak naprawdę wszystkim zajmuję się sama w domu.
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 2
Mój. .. zazwyczaj mniej niż 8 h -7 albo 7.5. Ja tez 8 max 8.5.
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 1
Zawsze zastanawiałam się czy tak KASA jest aż taka duża?
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0
Może należałoby spojrzeć z puntu widzenia męża? Wy tylko kasa kasa kasa, nie wydaje mi się, by każdy pływał dla kasy... bo są faceci, którzy kończa nawigację itp. kierunki, niektórzy są w marynarce wojennej i obrali taką ścieżkę kariery, po prostu, bo ta chcieli, a że dobrze płatną to już przy okazji... i co w takiej sytuacji? facet ma nie pracować w swoim wymarzonym zawodzie, bo wziął sobie za żonę jakąś mimozę, która potrzebuje głaskania co wieczór? jest mnóstwo takich sytuacji, piloci samolotów też są ciągle e rejsach, stewardesy także, zawodowi wojskowi też są wysyłani na misje itd. Nie róbcie z siebie już takich cierpiętnic. A skoro wasi mężoowie pływają tylko dla kasy, a wy takie wrażliwe na punkcie rodziny jesteście, to przecież niech przestaną pływać. w czym problem, skoro rodzina i bycie non stop razem sa dla was najważniejsze, to chyba macie prosty wybór?
popieram tę opinię 8 nie zgadzam się z tą opinią 4
Pewnie to dla Ciebie zaskoczenie ale większość ludzi pracuje dla pieniędzy a nie dla idei.
popieram tę opinię 5 nie zgadzam się z tą opinią 1
No cóż. mam inne zdanie, ale z takim podejściem nie jesteś w stanie tego pojąć. I nigdzie nie pisałam o zadnych ideach, a o wykonywaniu pracy którą się lubi i chce wykonywać. Dla idei to można wolontariat uprawiać.
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 3
Pewnie że inne. Ja nikogo nie obrażam.
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 0
Jak nie wspomina o laleczkach, to o mimozach czy cierpiętnicach. Pytanie, czy też o sobie mówi: "wredna jędza bez szacunku do innych|" :)
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 0
Pływanie ma tylko jeden plus: KASA.

~Maja

Nie zgadzam się. Dla mnie wielkim plusem jest te 6mcy w roku które mąż jest w domu tylko dla nas 24/h na dobę.
popieram tę opinię 6 nie zgadzam się z tą opinią 3
KASA? Nie zgadzam się. Pływa się dla powrotów ;)
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 3
Skoro tak ciągle piszecie o kasie, to jaka ona jest? Faktycznie tak duża? Ile zarabia przeciętnie marynarz?
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0
Nie znam średnich zarobków-znajomy inżynier zarabia za 6 tygodni na morzu 12 tys dolarów. Nie wiem jak to się ma do średniej.
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0
Trudno określić i szacować średnią. To wszystko zależy przede wszystkim od stanowiska, czy to jest zwykły marynarz czy oficer czy motorzysta czy chief no i jaka firma. Jak wynika z dyskusji, są firmy w których się pływa 4/4 tygodnie a są takie w których się pływa 7 miesięcy i 2 domu więc i zarobki to widełki od 2 tysięcy dolarów do 20 tysięcy euro na miesiąc ;)
popieram tę opinię 4 nie zgadzam się z tą opinią 0
Mój mąż pływa od ponad 10 lat i jest nam z tym dobrze. Sam mówi, że nie wyobraża sobie innej pracy... Praktycznie codziennie rozmawiamy przez tel czy siedzimy wieczorami przed Skypem. Mamy trójkę dzieci, które oczywiście tęsknią, nie mam nikogo do pomocy i czasami jest naprawdę ciężko. Podjęliśmy decyzję, że on pływa a ja zajmuję się domem więc gdy wraca jesteśmy ze sobą non stop. Za każdym razem mamy swój rodzinny miesiąc miodowy.
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 1
Elektryk, 4tyg pracy/4tyg wolnego, pensja płacona co miesiąc ok 25tyś zł, czyli za ten pracujący miesiąc wychodzi ok. 50tys zł. Chief, kapitan odpowiednio więcej.

Firma z Anglii, raczej nie najwyższych lotów, spora rotacja. Ale Anglikowi łatwiej wskoczyć na lepsze miejsce niż Polakowi. Pierwszy chief męża odszedł po roku do firmy z zarobkami 3krotnie większymi.Teraz w dobie kryzysu od pewnego czasu jest stała załoga ale wcześniej kapitanowie potrafili się zmieniać co 2-3 wyjazdy.
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 0
A jak jest z podatkami,zusami itd. Od tej kwoty się to płaci czy to juz na rękę?
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0
Za 20 tys euro na mc to mogę męża wysłać:)) za 20 tys zł w sumie też. Dziewczyny, nie narzekajcie.
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 1
Ja pisałam o tym co dostaje już na konto.
popieram tę opinię 4 nie zgadzam się z tą opinią 0
Nie wiem co za firma płaci 50 tys zl na burcie za elektryka, a chętnie bym się dowiedziała :)
Mało chyba kto pływa z miłości do morza, ale na lądzie też mało.kto kocha swoją pracę. My przynajmniej potem nie narzekamy jak tu przeżyć do pierwszego.
Jest ciężko gdy mąż w.morzu i to bardzo, ale jak wraca to nam to podwójnie wynagradza.
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 2
drogi Kamyczku
też zostałam z 2 tyg. córeczką i 5 latkiem sama, rodzina bardzo daleko, na drugim końcu Polski. Nie płakałam i nie płaczę - łzy niczego nie zmienią, taka praca i jak każda inna ma swoje plusy i minusy. Znasz jakąś idealną? ja nie, a jestem już 10 lat żoną:) nie użalaj się i nigdy nie pozwól by robili to inni.
Dzielnie się trzymaj i niech się dzieciaczki zdrowo chowają:) Pozdrawiam Gosia
popieram tę opinię 4 nie zgadzam się z tą opinią 1

Inne tematy z forum Rodzina i dziecko bez ogłoszeń

Przedszkola Państwowe - WRZESZCZ (28 odpowiedzi)

Skoro istnieje wątek przedszkoli na zaspie i przymorzu to ja zapytam się o Wrzeszcz. Czy są tu...

Jaki wozek wybrac? (71 odpowiedzi)

Dziewczyny jaki wozek wybrac? 2w1, 3w1? Jakiej firmy polecacie? Rodze w wrzesniu :)

tanie meble kuchenne?Jakie (68 odpowiedzi)

Dostaliśmy po 8 latach czekania mieszkanie z miasta 3pokoje,kuchnia. W kuchni mamy tylko...

do góry