Skusiliśmy się na ciasta, które przez szybę wyglądały bardzo apetycznie. Po dłuższej chwili wahania, bo ceny raczej odstraszają niż zachęcają, wzięliśmy się na tartę malinową i placek cynamonowy ze śliwkami, do tego espresso i czarna kawę. Pani za ladą z nieukrywaną niechęcią przyjęła zamówienie i kazała nam czekać przy stoliku. Nie wiem czym sobie zasłużyliśmy na takie przyjęcie, byliśmy grzeczni, wyglądaliśmy raczej normalnie i zapłaciliśmy gotówką. Kolejnym rozczarowaniem była wielkość porcji, za ponad 40 zł spodziewaliśmy się więcej przyjemności. Pani zza lady zapytana czy wszystkie porcje mają równą z góry ustaloną wagę odpowiedziała, że nigdy ciasta nie waży, bo nie jest w stanie tego zrobić. No to jemy. Placek ze śliwką był smaczny i nawet rozlana obok kałuża bitej śmietany w sprayu, pewnie końcówka butelki, nie psuła specjalnie wrażenia. Za to maliny były zatopione w żelu o tak gumowej konsystencji, że trudno było się przegryźć. Obok owoców natrafialiśmy na jakieś niezidentyfikowane bezkształtne i na szczęście pozbawione smaku obiekty, twarde jak drewno. Całość była okraszona żółtą, lekko kwaśną śmietaną. Jak się na koniec okazało, porcja i tak była dla nas za duża…