Duża część rodziców wychowuje kaleki życiowe - w zeszłym roku miałem niebywałą przyjemność uczestniczyć w szkolnym zebraniu dotyczącym wyjazdu I klasy gimnazjum na zieloną szkołę. Połowa...
rozwiń
Duża część rodziców wychowuje kaleki życiowe - w zeszłym roku miałem niebywałą przyjemność uczestniczyć w szkolnym zebraniu dotyczącym wyjazdu I klasy gimnazjum na zieloną szkołę. Połowa toksycznych mamuś z obłędem w oczach rwała włosy z głowy, że ich 14-to letnie pociechy po raz pierwszy spędzą dwie noce poza domem i zamęczały wychowawczynię prośbami aby zwróciła szczególną uwagę na jej małego Krzysia czy przed spaniem ząbki dokładnie umył, nie rozkopał się w nocy a w dzień nie lata z gilami do pasa. Dramat. Prawie dorosłe dzieciaki nadal przyssane do maminego cycka.
Od pierwszej klasy szkoły podstawowej moja córa jeździła na kolonie, obozy i zimowiska - po powrocie do domu musiałem jedynie wrzucić ją tak jak stała do wanny aby po odmoczeniu sprawdzić czy to na pewno moje dziecko wyłoni się spod warstw brudu i tyle, nigdy nic się złego nie stało, od odrobiny brudu nikt jeszcze nie zmarł a doświadczenie życiowe i nauka samodzielności wyniesiona z obozów bezcenna.
Obecnie od paru lat wyjeżdża kilka razy do roku ze swoim klubem sportowym na treningi, zgrupowania czy zawody - tam dopiero jest szkoła życia, bo rolą trenerów absolutnie nie jest niańczenie cudzych dzieci, zawodnicy maja sporo luzu ale gdy coś zawalą (np. zaśpią na śniadanie bo zamiast pójść spać o przyzwoitej porze wygłupiali się do północy) trener zdrowo opierniczy i zarządzi karne pompeczki, pajacyki i poranne bieganie o pustym żołądku. I bardzo dobrze, drugi raz na śniadanie już nie zaśpią.
A wszystkim toksycznym mamusiom małych Krzysiów powodzenia życzę, postępujcie tak dalej a będziecie miały na utrzymaniu 40-to letnich niezaradnych życiowo wałkoni.
zobacz wątek