W Mon Balzac byłam trzykrotnie w ciągu jednego tygodnia. Najpierw udałam się z koleżanką - było bardzo przyjemnie, dlatego potem poszłam tam z mamą. Również bardzo sympatycznie, dlatego postanowiłam zabrać do Mon balzac mojego męża. No i tu zaczęły się schody.... Mój mąż zamówił sałatkę, która bardzo mu smakowała, ale niestety podano ją nam bez grzanek (wg menu miały być). Zwróciliśmy uwagę pani, która bardzo nam było miło przeprosiła nas i w zamian przyniosła 2 kieliszki likieru oraz owe grzanki. Ja jadłam creme brulee i jeśli ktoś jest znawcą to odradzam. Mój mąż jest cukiernikiem i na moją uwagę, że chyba krem się "zwarzył" spróbował go i okazało się, że krem jest robiony z proszku.... No nic... Mimo wszystko byliśmy usatysfakcjonowani i było ok. Dlatego postanowiliśmy posiedzieć dłużej i zamówiliśmy piwo. I tu nasz błąd.... na piwo czekaliśmy 25 minut, ponieważ kelnerka poszła do innego stolika i długo zbierała zamówienie. Siedzieliśmy przy barze, więc tylko obserwowaliśmy nasze piwo....Na szczęście po tak długim czasie, a szkoda, że dopiero podeszła inna kelnerka i podała nam piwo. Postanowiliśmy, że już niestety się tam nie udamy :( A szkoda, bo zapowiadało się