Odwiozłam męża z bólem pleców na SOR.Pielęgniarka zapytała czy mamy podejrzenia co to może być.Mąż powiedział, że to pewnie atak kolki nerkowej.Pielęgniarka zadzwoniła do lekarz,powiedziała że pacjent ma atak kolki nerkowej :/ Lekarz zalecił leki przeciwbólowe.Nikt nie reagował na to, że nie działają.Po 2 godzinach zjawił się lekarz dyżurny,który zlecił badanie moczu.Czekaliśmy na nie bardzo długo.Po pewnym czasie okazała się, że wyników nie ma i nikt nie wie dlaczego.Po godz odnalazły się.Kilka razy słyszeliśmy że czekamy na urologa.Niestety nie zjawił się.Po 7 godzinach oczekiwania pielęgniarka powiedziała,że jeśli chcemy żeby męża zbadał urolog, to musimy sami do niego się pofatygować.Pojechaliśmy więc na oddział, pukamy do pokoju. Wychodzi jakiś znudzony doktor, który pyta o co chodzi.Więc wyjaśniam, mąż zwija się z bólu, że czekaliśmy na SORze na konsultację ale nikt się nie zjawił i pielęgniarka nas wysłała na oddział. Lekarz westchnął, krzyknął do kolegów z pokoju "czy ktoś przyjmie pacjenta z SORu?" na co damski głos krzyknął "NIE!!!". Potem drzwi zostały zatrzaśnięte. Po 5 min wyszedł lekarz, z pogarda w glosie wysłał męża na badania potem zbadał i z receptą wysłał do domu