Odpowiadasz na:
Re: Humor......jak ktos to wszystko przeczyta to mi zaimponuje;)
Wjeżdżaj samochodem w najgłębsze zakamarki lasu.
Ruszaj z piskiem opon.
Gdy zamówisz hamburgera w McDrive, jedz go zawsze na parkingu w samochodzie.
Zadbaj o to,...
rozwiń
Wjeżdżaj samochodem w najgłębsze zakamarki lasu.
Ruszaj z piskiem opon.
Gdy zamówisz hamburgera w McDrive, jedz go zawsze na parkingu w samochodzie.
Zadbaj o to, żeby w twoim samochodzie był maksymalny syf.
Udowodnij ze twój samochód potrafi zabrać więcej niż 5 osób.
Pokazuj innym obraźliwe gesty przez szybę.
Czekając przed zamkniętym szlabanem wyjdź na papierosa.
Szanuj żarówki - włączaj kierunkowskaz dopiero gdy skręcasz.
Wjedź na skrzyżowanie w taki sposób, żeby po zmianie świateł zatkać inny kierunek ruchu.
Parkuj tak, żeby inni nie mogli wyjechać.
Hamuj z piskiem opon zatrzymując się na stacjach benzynowych albo koło przydrożnych barów.
Nie daj się wyprzedzić innym - to przecież hańba i dyshonor.
Zadbaj o to, żeby bez przerwy włączał ci się alarm. Zwłaszcza wtedy, gdy nie będziesz mógł go usłyszeć.
W czasie jazdy wyrzucaj niedopałki przez uchylona szybę.
Gdy na parkingu potracisz inny samochód, uciekaj czym prędzej.
Naklej na samochód kilka kolorowych kleksów.
Wsiadając do cudzego, dobrego samochodu wołaj innych kumpli na przejażdżkę.
Pamiętaj, ze najlepszy kierowca to najszybszy kierowca.
Zainstaluj sobie klakson - melodyjkę.
Powieś na lusterku kartonowy zapaszek.
Jadąc w dłuższa trasę miej zawsze wyładowana komórkę.
Nigdy nie tankuj do pełna.
Jedz w taki sposób, żeby wszyscy pasażerowie byli przez cala drogę zaabsorbowani tylko twoja jazda.
Gdy usłyszysz za sobą sygnał karetki pogotowia, pozwól na to, żeby wyła bezpośrednio za tobą.
Podświetl sobie podwozie i tablice kolorowym neonem.
Jeśli myjnia sterowana jest z zewnątrz, spróbuj czy po wrzuceniu karty uda ci się dobiec i wsiąść do samochodu.
Nie pozwól włączyć się do ruchu innym.
Nigdy nie ostrzegaj innych przed grożącym im radarem.
Załóż sportowe alufelgi w limuzynie.
Traktuj jazdę na trasie jako "Need for Speed" na żywo.
Kup samochód o dużej pojemności silnika i narzekaj ze dużo pali.
Kup samochód o malej pojemności silnika i narzekaj ze nie ma przyspieszenia.
Zatrzaśnij kluczyki w samochodzie. Najlepiej gdzieś na trasie.
Wyprzedzając rowerzystę nie włączaj kierunkowskazu.
Jeździj w czapce, berecie lub kapeluszu.
Zajmuj lewy pas na 3 km przed skrętem w lewo.
Jadąc na trasie, zatrzymuj się wielokrotnie i wyprzedzaj potem te same samochody.
Zapamiętaj, ze wszystkiemu winne są głupie przepisy, fatalne drogi, zbyt duża liczba samochodów i korki. Ty sam jesteś zawsze bez winy.
Myj samochód raz na miesiąc, albo i rzadziej.
Na stacji benzynowej, stawaj z niewłaściwej strony dystrybutora i ciągnij waz dookoła samochodu.
Zamontuj dodatkowe głośniki pod maską - będzie Cię lepiej słychać.
Powieś CD na lusterku.
Załóż pokrowiec z misia na kierownice.
Rozmawiaj przez komórkę w mieście kiedy i gdzie się tylko da.
Nigdy nie zapinaj pasów.
Zamontuj melodyjkę Lambada kiedy jedziesz na wstecznym.
Przy kolejce na CPN po zatankowaniu paliwa połaź jeszcze trochę po sklepie.
Nie zdejmuj folii z siedzeń po kupieniu samochodu.
Dłub w nosie w oczekiwaniu na zielone światło.
Wyprzedzaj pod górę.
Humor > Andrzej Mandalian - Śpiewam pieśń o walce klasowej
Naszej sprawy
nikt nie zdusi!
Szykujemy ziemię do startu,
przekuwamy człowiecze dusze.
żeby były wielkie i twarde.
Siła przemoże siłę!
Na zgliszczach,
na gruzów grudzie,
budujemy wiosnę i miłość,
budujemy domy i ludzi.
Śpiewam pieśń o Polsce Ludowej,
o leżącym na jesiennych liściach,
śpiewam pieśń o walce klasowej,
o miłości i nienawiści.
śpiewam pieśń o planach budowy
i o ludziach tworzących miasta,
śpiewam słowa metalowej mowy,
proste jak hasła.
Jeśli traktor nie może orać,
jeśli siew nie osiągnie skutku,
jeśli łamie się w ręku norma,
a od majstra zalatuje wódką,
jeśli zamarł warsztatu ruch,
spalił serce motor -
to fakt,
że działa klasowy wróg.
Walka trwa.
Czujniej, towarzysze,
czujniej,
dotrzymajmy epoce kroku,
i pod skórą legitymacji
trzeba umieć wymacać wrogów.
Przyszłość łatwych dróg nam nie wróży,
trzeba lata lepić jak cegły
i nie wolno w tym życiu umrzeć,
bo idziemy szlakiem poległych,
żeby to,
czego nie zdążyli -
wcielić w huty,
w kopalnie,
w pieśni,
żeby liczby Sześcioletniego
nieść pod sercem,
hodować w mięśniach.
Więc czujniej, towarzysze,
i dzielniej,
idziemy w trudnym pochodzie,
po traktory,
po wieś,
po spółdzielnie,
po wspólne szczęście na codzień!
Humor > Humorystyczne liryki Tuwima
Ballada starofrancuska
1
Żył raz
Elon lanler liron
Elon lanla bibon bonbon
Ebon lilon lanler
Żył raz
Liron elon lanler
Lalon lila bibon bonber
Żył raz na świecie
Lanlanler
Zegarmistrz Jean Fracasse,
Elon lanler
Bibon banber
Zegarmistrz Jean Fracasse.
2
A był
Elon lanler liron
Elon lanla bibon bonbon
Elon lilon lanler
A był
Liron elon lanler
Lalon lila bibon bonber
A był chłop dzielny
Lanlanler
l bardzo dużo pił
Elon lanler
Bibon banber
l bardzo dużo pił.
3
Raz wszedł
Elon lanler liron
Elon lanla bibon bonbon
Elon lilon lanler
Raz wszedł
Liron elon lanler
Lalon lila bibon bonber
Raz wszedł do szynku
Lanlanler
l urżnął się tam wnet.
4
l już
Elon lanler liron
Elon lanla bibon bonbon
Ebon lilon lanler
l już
Liron elon lanler
Lalon lila bibon bonber
l już po wszystkim
Lanlanler
l koniec - bo i cóż?
Elon lanler
Bibon banber
l koniec - bo i cóż?
Wierszyk o Andzi, co ukłuła się i płakała,
w interpretacji rozmaitych poetów
Nie rusz, Andziu, tego kwiatka.
Róża kole - rzekła matka.
Andzia mamy nie słuchała,
Ukłuła się i płakała.
Mikołaj Rej - Posłuszeństwo rodzicam - wielka roskosz
Wierę, najpirwej dziatkom godzi się poćciwość,
Jako z ni jest żywota wszelaka szczęśliwość,
Wżdy się to w wirszu snadnie może pokazować,
Iżby się rodzicielskim słowiem nie sprzeciwiać.
Rzekła matka Anusie, by róż nie r******a,
Aleć rozważne mowy Anuś nie słuchała;
Nizacz to wszytko maiąc, naprzeciw przestrodze,
O kolec się ukłuwszy, zapłakała srodze.
Leopold Staff
Wiem.... zbyt drogo okupię radość nikłej chwili.
Która mnie smętkiem szczęścia złudnego upoi,
Gdy się za różą bladą tęsknota wysili
l zakwitnie przedziwnie w wątłej dłoni mojej.
Lecz muszę dłoń wyciągnąć, co mi służy wiernie,
Bo nazbyt mi tęsknota w cichym sercu wzbiera,
l krwawi się dłoń jedna o kolące ciernie,
Gdy druga - łzy radości i szczęścia ociera.
Stanisław Przybyszewski (debeściak!)
Hanka stała z utkwionymi w jeden punkt oczyma. W mózgu jej płonęły wściekłe nawałnice szalonych paroksyzmów boleści. Te róże... te róże czerwone... Wirski zaśmiał się... "He-he... Pani patrzy na kwia-ty... A róże kolą... Krew! Rozumie pani?" Z histerycznym łkaniem chwyciła róże z wazonu i zaczęła wbijać sobie w palce długie, ostre ciernie. "Ryszardzie! Miłość moja! Ryszardzie - ten obłędny taniec, taniec śmierci! Ryszardzie, krew!"
Wirski wstał, kopnął ją, napił się koniaku, wypalił nerwowo kilka papierosów i wyszedł.
A Hanka szlochała.
...szlochał deszcz za oknem.
Humor > J.Tuwim - Sprzeczka z żoną
Lojalnie mówię do żony:
"Małżonko, jestem wstawiony".
Odrzekła z pogardą: "Błazen!
Uważam, że jesteś pod gazem".
Mówię: "Przesady nie lubię.
Przysięgam ci, że mam w czubie".
Powiada: "Kłamiesz, kochany.
Twierdzę, że jesteś pijany".
Nie przeczę - mówię - żem hulał,
Lecz jam się tylko ululał".
Odrzekła: "Łżesz jak najęty.
Po prostu jesteś urżnięty".
"Ja - mówię - nic nie skłamałem;
Do prawdy, pałę zalałem".
"Kłamstwo - powiada - co krok!
Jesteś urżnięty w sztok".
"Oszczerstwo! - oświadczam z gestem
- Pijany jak bela jestem".
"Baranek - krzyczy - bez winy!
A kurzy mu się z czupryny".
Wyję: "Niech pani przestanie!
Ja jestem w nietrzeźwym stanie".
"Łżesz - mówi znów - jak najęty!
Trynknięty jesteś, trynknięty!"
"Nieprawda - ryknąłem na to
- Ja jestem pod dobrą datą!"
"Gadaj - powiada - do ściany,
Wiem dobrze: jesteś zalany!"
"Jędzo - szepnąłem - przestaniesz?
Ja - zryty jestem! Ty kłamiesz!"
Godzinę trwała ta sprzeczka,
Aż poszła na wódkę żoneczka.
A ja, by się nie dać ogłupić,
Także poszedłem się upić.
Humor > Politycznie poprawna Bajka o Czerwonym Kapturku
Nowa, poprawiona wersja znanej bajki "Czerwony Kapturek".
Babcia nie była chora, a raczej była w pełni zdrowia fizycznego i mentalnego oraz była absolutnie zdolna zająć się sobą jako dorosła osoba.
.
Czerwony Kapturek spotyka wilka i opowiada o celu podroży. Ponieważ wykluczenie poza nawias społeczeństwa wyzwoliło wilka z niewolniczego naśladowania myśli linearnej, wywodzącej się z tradycji Cywilizacji Zachodniej, wiedział jak dojść do Babci na skróty. Wpadł do domu i zjadł Babcie, czego nie należy krytykować, bowiem było to postępowanie absolutnie naturalne dla stworzenia mięsożernego, jakim był przecież wilk. Następnie nie skrępowany sztywnymi, tradycjonalistycznymi przekonaniami dotyczącymi istoty męskości czy kobiecości, wilk przebrał się w piżamę Babci i wpełzł do łóżka. Niedługo potem zjawił sie Czerwony Kapturek.
- Babciu, przyniosłam Ci przekąski z niska zawartością tłuszczu i sodium.
Wilk kazał Czerwonemu Kapturkowi zbliżyć się do łóżka. Czerwony Kapturek zmitygował się:
- Oj zapomniałam, ze rzucono ci wezwanie optyczne jak nietoperzowi.
Potem dziewczynka... przepraszam, młoda osóbka, podziwiała rozmiar nosa Babci:
- Babciu, masz duży nos - oczywiście tylko relatywnie i jest on na swój sposób atrakcyjny.
Podobny komplement Czerwony Kapturek uczynił na temat zębów domniemanej Babci. Wtedy nagle wilk wyskoczył z łóżka, złapał młodą osóbkę i chciał ja pożreć. Czerwony Kapturek krzyknął, wcale nie przerażony inklinacją wilka do przebierania się w ubrania kobiece, ale dlatego, ze wilk nieumyślnie dokonał inwazji jej prywatnej przestrzeni. Jak pamiętamy, krzyk usłyszał drwal, który wpadł do domku Babci i chciał zdzielić wilka siekiera. Wtedy Czerwony Kapturek zaczął wykrzykiwać na drwala:
- Co sobie wyobrażasz?... Wpadasz do środka jak neandertalczyk, używasz siekiery zamiast głowy!... Seksisto! Gatunkowisto! Jak śmiesz wyobrażać sobie, ze feministki i wilki nie potrafią rozwiązać swych problemów bez udziału mężczyzn! Babcia słysząc pełne pasji przemówienie Czerwonego Kapturka wyskoczyła wilkowi z gardła, wyrwała siekierę drwalowi i obcięła mu głowę.
Po tym zdarzeniu, Czerwony Kapturek, Babcia i wilk poczuli pewna wspólnotę celów życiowych. Zdecydowali założyć alternatywna rodzinę oparta na wzajemnym poszanowaniu i współpracy i żyli razem w lesie, długo i szczęśliwie...
Humor > Blaza przeciwko przemocy w rodzinie
Akt I
Niewielki pokój, na środku którego stoi stół, niegdyś scalający rodzinę i oaza spokoju - dziś - miejsce potwornej kaźni.
Przy stole siedzi Lilith i Thermos
Lilith: Synu mój jedz szybciej nim ojciec wróci.
Thermos: Jedz matko moja nim wystygnie.
Lilith: O mój słowiczku Thermosku, jedz milutki nim straszny ojciec twój powróci, a mąż mój bezwzględny, bo wkrótce będzie z nami krucho.
Wtem z hukiem otwierają się drzwi. Do słabo oświetlonego pomieszczenia wpada snop intensywnego światła, uwidaczniając czarną jak noc sylwetkę barczystego mężczyzny.
Hroman: Żreć, ty bura suko ! A ty gnoju do budy, bo ci jaja z dupy powyrywam.
Lilith spuszcza głowę i w milczeniu nalewa zupę, nie za słoną, nie za pieprzną tylko w sam raz. Wystraszony Thermos wczołguje się do stojącej w kącie psiej budy.
Lilith: Panie mój i władco, jak dzień twój minął straszliwy, czy podołałeś jego trudom ?
Hroman spuszczając głowę zaczyna płakać.
Thermos: Dlaczego wyjesz śmierdzący pijaku, ile przyniosłeś dzisiaj pieniędzy ?
Lilith: Gdzie się przez cały dzień włuczyłeś zawszony wypierdku ? I dlaczego do cholery tak ryczysz ?
Hroman z podbitym okiem i krwią cieknącą z nosa: Bo... bo...
BO NIE BYŁO WYPŁATY !!!
To wrzeszcząc uderza Lilię wodną z całej siły w twarz i mówi:
- Zupa była za słona !
Wtem drzwi otwierają się z hukiem ukazując barczystej postury dziadunia.
Dziadunio: Hroman s*******aj do budy, Lilith dawaj żarcie i s*******aj, Thermos chodź tu i pokaż dzienniczek !
Lilith podając zupę, jak się jednak okazało nieco za słoną:
- Panie mój, oto jadło twoje, już się z twej drogi usuwam.
Hroman wstaje od stołu, podchodzi do budy i wyszarpuje z niej Thermosa: - s*******aj głupi gnoju ! - To rzekłszy sam wczołguje się z trudem do budy i zamiera w bezruchu.
Thermos: Przepraszam dziadku, dzisiaj zgubiłem swój dzienniczek.
Dziadunio błyskawicznie wali w mordę Thermosa, który od razu zalewa się krwią i chowa skulony w kącie.
- Bo przeżyłem okupację !
Lilith podchodząc do dziadka od tyłu z naszykowanym wałkiem: Ty stary s********u, przyniosłeś pieniądze ?
Dziadunio wyciąga z kieszeni zmięty plik banknotów o wysokim nominale i rzuca go na stół, jednocześnie drugą ręką łapie Lilię za włosy i uderza jej głową o kant stołu.
- Bo sklonowali barana.
Lilith zalewa się krwią i podchodzi z nożem do budy, na co Hroman chowa się jeszcze głębiej.
Lilith wbija mu nóż do dupy i krzyczy:
- Bo Indie mają broń nuklearną !
Hroman wyczołguje się zakrwawiony ze swej kryjówki i podchodzi do kąta, gdzie skulony leży Thermos.
Hroman, kopiąc z całej siły Thermodebila krzyczy: Bo mamy 12 województw !
Thermos ze złamanym żebrem wstaje i plując krwią próbuje zbliżyć się do dziadunia, lecz zostaje przygwożdżony do ściany drzwiami, które otwierają się z impetem.
Do środka wchodzi trzęsący się listonosz z zakrwawioną głową i wykłutym okiem.
- Bo nie było poleconych !
Wszyscy momentalnie rzucają się na listonosza i zaczynają go z całych sił kopać, po kilku minutach listonosz leży martwy na podłodze w kałuży krwi i wymiocin.
Lilia: Bo nie szanował dobra publicznego.
Thermos: Bo nigdy nie pukał dwa razy.
Dziadunio: Bo j*******o w czarnobylu.
Akt II
Hroman zamyślony przechadza sie po pokoju, tym samym co poprzednio. Przy stole siedzą: Lilith, Thermofor, Dziadunio. Z budy wystają zakrwawione nogi nieżyjącego już listonosza.
Panuje złowroga cisza.
Łatwo domyśleć się, że wszyscy są tak zastraszeni, że wolą nic nie mówić, aby nie narażać się współobecnym.
Lilia: No to ładnie, z*******iśmy człowieka.
Thermodrom: I to znowu listonosza.
Hroman: To już czwarty w tym tygodniu.
Dziadunio nic nie mówiąc nalewa sobie szklankę wódki ze stojącej pośrodku stołu butelki. Wypija.
Dziadunio: Pokój jego duszy.
Lilia wodna nalewa sobie również, wychyla i dodaje: Amen.
Hroman nalewa trochę wódki do szklaneczki i wypija zawartość butelki do dna. Następnie wychyla to co nalał wcześniej do szklanki i kompletnie naprany toczy mętnym wzhrokieeem hyk! po twarzach siedzących. Niewątpliwie szukając zaczepki.
Hroman: Lilith ty ździro, dawaj dupy !
Pijany i podniecony rtęcioholik łapie Lilię piekieł za rude włosy i ciągnie ją po ziemi do drugiego pokoju.
Dziadunio, zagadkowo: Zanim opuścisz to miejsce parchu, może upewnisz się, czy nic nie wypadło ci z kieszeni ?
Zaintrygowany jego słowami Hromus rzuca swą prawicę z hukiem na podłogę i pochyla się nisko jakby czegoś szukając.
Dziadunio i Thermodupek błyskawicznie rzucają się na niego i nokałtują mocnymi ciosami z góry w kark i plecy. Hroman pada na ziemię i zalewa się krwią.
Dziadek i Termos: Bo odwołali mecz w telewizji !
Dziadunio choć stary pierdziel to jeszcze może, taki jurny, więc rzuca się na leżącą na podłodze dziwkę i krzyczy:
- Pieprz się mała, szerzej nogi.
Cwana bestia, musiał chyba zażyć wcześniej Viagrę !
Wtem w pomieszczeniu pojawiają się obłoki dymu i znajomy zapach siarki, a może nawet siarkowodoru. Spod podłogi dobiega piekielny chichot, tak, szatan znowu zwyciężył.
Thermos coraz bardziej zdegustowany widokiem dziadunia rżnącego jego matkę wyciąga nie wiadomo skąd kij bejsbolowy i wybiega na ulicę. Kij służy do grania nie do zabijania ! - przemknęło mu przez myśl.
Co tam robi to już jego sprawa. My wracamy do naszej rodzinki.
No więc, w pomieszczeniu pojawia się tryumfujący Szejtan i nuci marsyliankę, a z nieba zfruwa aniołek z podbitym okiem i przekrzywioną aureolą.
Diabeł: Hehe, kto cię tak urządził cwelu ?
Anioł z płaczem: Bo dusza była za słona !
Na te słowa z ziemi podnosi się nieżywy Listonosz Zombie i wyje, potrząsając jednocześnie łańcuchami.
Diabeł chichocząc wchodzi pod stół, przerażony anioł ulatuje do budy, Dziadek i Lilith strwożeni przerywają akt miłosny i rzucają się do ucieczki, niestety potykają się, Bo Hroman leżał na podłodze ! i przewracają, co w najmniejszym stopniu nie zmniejsza ich strachu.
Zombie rozsypuje na stole wszystkie listy, przez ramię odczytując treść ich kart, nie znosi tych co myślą że na wszystko, najlepszy jest cios w pochylony kark !
Zombie: Bo Gagarin poleciał na księżyc !
Babcia klozetowa (z oddali): bo nie było papiru !
Lilith: Bo nie miałam orgazmu !
Thermos: Bo nie izolowałem herbaty !
Nagle wszyscy lądują w razem w pierdlu sparaliżowani.
Zupełnie nie wiedząc skąd się tam wzięli rozpoczynają luźną pogawędkę.
- Skądśmy tu przybyli ? - rzuca zdezorientowany Zombie.
- Jakem Dziad szlachetny, kaj mnie tu siły nieczyste przyciągły, srogim guanem cuchnące ? - pytanie stawiając dziad rzecze
- Widocznie istnieją takie miejsca we wszechświecie, gdzie nie można udać się samotnie ! - bełkocze diabeł, czule obejmując upadłego na dupę aniołka, bo on wiedział że jego życie wisi tylko na takim cienkim włosku, a anioł, też wiedział, ale nie powiedział - będzie za to w kozie siedział.
- Tak, dostaliśmy nauczkę, musimy wyciągnąć z niej odpowiednie wnioski ! - dodaje rozanielona Lilith
- Tak, kochani, teraz rozumiem, że w życiu potrzebna jest rodzina ! Wiedziałem że bóg istnieje ! - rozpromieniony Hroman próbuje rzucić się wszystkim po kolei na szyje, lecz zapomina, że niestety został sparaliżowany.
- Szkoda, że nie potrafię pokazać wam jak bardzo was kocham ! - wyznaje Hromcio.
Zapomniałem dodać że z sufitu zwisa jakby lina, jakby tak przedzielając scenę na dwie części, chociaż prawdopodobnie po tej linie powinna zjechać na ziemię poetka, której zabrakło odwagi.
Zamiast niej po linie spuszcza się Demon Szmiry, wzbijając w powietrze tumany kiczu, którym twą duszę w swej trumnie zaszarga sięgnie do dupy i klockiem zatarga.
Demon szmiry: Też was kocham s********y !
Zebrani: Wszyscy ci dobrze c***u życzymy !
Demon: Słoma wam k***y z butów wystaje !
Zebrani: Co wiocha to k**** inne obyczaje !
Prawdopodobnie czekacie na rozładowanie napięcia, które już w was wezbrało, ze zniecierpliwieniem śledzicie co wkrótce nastąpi, lecz ja, znając skomplikowaną psychologię Blazy specjalnie oddalam ten moment spełnienia, który być może nigdy nie nastąpi ?
Gdzie jest katharsis ? Czy ktoś mi wyjawi ?
Blaza znaczy kocham, lecz kocham w obawie.
Codziennie w teatrach następuje spełnienie
Dlaczego orgazmy przeżywacie na scenie ?
Humor > X-Files
TRUST NO ONE
Truth is out there. With Scully.
Mulder siedział za biurkiem i zastanawiał się nad włączeniem komputera. Z dyktafonu sączyły się dźwięki utworu "I think I'm paranoid" Garbage'u. Kawa stygła z godziny na godzinę. Tak ostatnio wyglądały jego dni pracy. Scully wyjechała na urlop, a bez niej uganianie się za Obcymi strąciło swój urok. Po śniadaniu zszedł do laboratorium technicznego, gdzie oddał do analizy przedmiot obcego pochodzenia. Było to urządzenie o wymiarach 8/12/18 cali ze szklanym cylindrycznym pojemnikiem, który dawał się odłączać od reszty. Zgodnie z ostatnimi badaniami służyło to jako inkubator dla klonów Obcych. Dzisiaj nic więcej nie dowiedziano się na ten temat. Pozostał jeszcze jeden trop - adres sklepu w Orlando znaleziony na opakowaniu. Godzinę później Mulder dysponował już biletem lotniczym i niezbędnymi upoważnieniami.
Przelot nie był szczególnie pasjonujący. W miejscowym biurze FBI otrzymał cywilny, nie rzucający się w oczy pojazd. Kierując się mapą trafił pod tajemniczy adres. Sklep stał nieco na uboczu i nawet śmieciarka nie gwarantowała, że nie zorientują się, że są pod obserwacją. Po obu stronach chodnika stało kilkanaście samochodów. Niby nic dziwnego, gdyby nie fakt iż we wszystkich siedział przynajmniej jeden mężczyzna. Kilku miało lornetki, niektórzy korzystali z CB. Wyszedł w przebraniu i znosząc worki ze śmieciami na tył swego wozu czytał numery rejestracyjne, które przekazał do sprawdzenia Centrali. Po kwadransie otrzymał odpowiedź: CIA, NASA, KGB, AT&T, DEA, Polskie Nagrania, Kościół Świętych Dni Nieparzystych i kilka prywatnych. Było to głęboko zastanawiające. Postanowił wejść do sklepu ryzykując ujawnieniem się. Mimo bezszelestnego poruszania się w służbowym ortalionowym płaszczu był pewien, że ci wewnątrz wiedza o jego przybyciu. Dwa regały dalej zobaczył młodą kobietę. Czuł się zobowiązany ostrzec ją przed niebezpieczeństwem. Był już dwa metry od niej, gdy kątem oka zauważył ruch obok. Obrócił się spłoszony. Zamarł w bezruchu. Teraz widział obie. Były identyczne i co gorsza także już go zauważyły. Ta, do której szedł odezwała się z złowieszczym uśmiechem - Cześć, jestem Ewa... . Wiedział, że w tej chwili szanse na ucieczkę są bliskie zera. Kiedy szli w głąb sklepu w oczy rzuciły mu się w oczy całe szeregi tych dziwnych urządzeń. Niektóre były dwa razy większe od znalezionego. Zerknął za siebie. Ta, która szła za nim miała w rękach cos o groźnym wyglądzie i mimo jej uśmiechu wiedział, ze nie zawaha się tego użyć. Nie słuchał słów swojej przewodniczki. Zatrzymali się przy ladzie. Ta z przodu kiwnęła na druga. Ledwo się obrócił, kiedy wycelowana w niego nieziemska bron rozbłysła ostrym, oślepiającym światłem. Przez chwile pomyślał "I want to believe" i pewnie gdyby nie lata szkolenia agenta FBI już zaprzestał by oporu. Trening wyzwolił w nim odruch obronny. Wyszarpnął z kieszeni specjalne ostrze do likwidacji klonów. Trafił w cień majaczący przed nim. Jakaś siła wyrwała mu je z ręki. Rzucił się na ziemię i wyciągnął broń z kabury. Odzyskując ostrość widzenia wycelował w szklane pojemniki. Naciskał spust raz za razem obserwując jak rozpryskują się z hukiem. Pobliski regał runął wprost na niego. Dużo czasu zabrało mu wygrzebanie się spod rumowiska. Od strony zaplecza usłyszał łomot - zapewne niszczą sprzęt laboratoryjny! Ledwo przeskoczył ladę, a w ciemnym prostokącie drzwi pojawiła się szara, humanoidalna sylwetka z ogromnymi oczami. Mulder zawahał się przed strzałem, po uderzeniu głową o podłogę nie mógł się skupić i to go zgubiło.
Od strony Obcego potoczył się ku niemu po podłodze niewielki pojemnik. Kolejny rozbłysk i silne szarpniecie pozbawiły go przytomności tym razem na dobre.
Ocknął się otępiały w niewielkim, klinicznie białym pokoiku mając ograniczone możliwości poruszania się. Zauważył leżącą w drugim kącie inną postać w jakimś białym kokonie spowijającym ją całą z wyjątkiem głowy.
Przeturlał się w jej stronę i zaklął, kiedy złapał go nagły skurcz. Postać otworzyła oczy. Widział ich niezwykły blask, spowodowany napewno nieludzkimi eksperymentami na żywym mózgu. Ten drugi "ktoś" miał zniszczona psychikę i został zredukowany do zastraszonego zwierzęcia! Niespodziewanie odezwała się chrapliwym ale kobiecym głosem. To co usłyszał spowodowało, że serce mu przestało na chwile bić. Powiedziała : "Mulder, to ty?".
Czy wiadomo, co stało się naprawdę?
" Czym jest prawda, jeśli nie tworem sztucznym i subiektywnym?"
*********
*********
*********
*********
***************
***********
*******
***
*
"Raport policyjny dotyczący zajścia w sklepie AGD przy ul.Roosevelta 13234 w Orlando.
Agent specjalny FBI Fox Mulder podczas obserwacji w/w sklepu wszedł do środka. Zachowywał się dziwnie, kiedy Ewa Miller i jej siostra bliźniaczka Lydia oznajmiły iż jest 10000 klientem i tym samym staje się właścicielem darmowego bonu na zakup towaru o wartości 10000$. Kiedy Lydia Miller zrobiła mu pamiątkowe zdjęcie, wyciągnął nóź i zranił ja nim w lewa rękę. Zajście to widział sprzedawca i z telefonu na zapleczu wezwał policje. Współwłaścicielki ukryły się za regałami. Agent zaczął strzelać niszcząc towar, głownie ekspresy do kawy. Kiedy skończył mu się magazynek Ewa Miller przewróciła na niego jeden z regałów. Napastnik chwilowo był unieszkodliwiony, co dało czas na przyjazd Brygady Specjalnej. Policjanci weszli przez wejście służbowe na tyłach sklepu. Pierwotny plan przewidywał użycie gazu paraliżującego i każdy z nich założył maskę. W trakcie tych przygotowań agent Mulder skierował się w stronę zaplecza, w związku z czym dowódca podjął decyzje o użyciu granatów obezwładniających. Nieprzytomnego w kaftanie bezpieczeństwa przetransportowano do Szpitala Psychiatrycznego."
Siedzący przy maszynie do pisania policjant wsunął kartkę do akt sprawy, po czym zgasił papierosa w popielniczce pełnej niedopałków.
****************************************************
WRITTEN BY eNeMY UNKNOWN
COPYRIGHT C 1998 BY X-COM (UFO2)
gRAPHIQUE BY HIGH tEcHNO-LOGY STUDIO
MUSIC COMPOSED BY SEPULTURA vs. JASON NEVINS & VIRUS MANX
DYSTRYBUCJA : INTERNET'S CRACKERS
SPECIAL THANKS TO : FBI, CIA ,DEA, AT&T,
Humor > "PAN TADEUSZ" - XIII księga
Aleksander Fredro
"PAN TADEUSZ" - XIII księga
(noc poślubna Tadeusza i Zosi)
Pan Tadeusz wszedł pierwszy, drżącymi rękami
Drzwi za sobą zamknął ach! Nareszcie sami,
Ach! Zosiu, ach! Zosieńko jak mi niewygodnie
Popatrz jak odstaje, popatrz na me spodnie.
Zosia łzy rzewne roni i za pierś się chwyta,
Że to była dzieweczka z chłopcem nie obyta
Nie wiedziała zaiste czy się ma całować
Ze swym mężem, czy płakać, czy pod ziemię schować
Stoi tedy i milczy, Tadeusz pomału
Jął się przygotowywać do ceremoniału
Od chwili gdy ich ślubna przywiozła kareta
Tadeusz miał myśl jedna - myśl ta to mineta
( Sztuka wówczas na Litwie nikomu nie znana,
Dziś już rozpowszechniona, ale źle widziana
Przez strzegące cór swoich matrony
I księży, którzy nieraz ganią ją z ambony.)
Tadeusz we Francji długie lata bawił
Wielce się w używaniu sztuki owej wprawił,
Niezmiernie lubił lizać, wyrażał mniemanie,
Że mineta o wiele przewyższa j*****ie,
Bo k**** zmysł dotyku jedynie posiada,
Język zaś również smakiem prócz dotyku włada,
A poza tym wszystkie zmysły za wyjątkiem słuchu
Spełniają pewna rolę, kiedy język w ruchu.
Na przykład podniebienie ... a i wzrok się raczy
Tem czego ślepy k**** nie zobaczy.
Tak myśląc jął Tadeusz pieścić swą Zosieńkę
Najpierw ją z galanterią pocałował w rękę
Na łożu ją posadził i macając ręka,
Dwa cycuszki jak pączki wyczuł pod sukienką,
Rękę niżej przesunął, pod suknię wsadził,
I po nóżkach od kolan, aż po udka gładził
Wyciągnął się na łożu przy Zosi jak długi
Wydobył jeden cycuś, a potem i drugi
I począł je całować - długo, pożądliwie,
Wreszcie usta oderwał i w nagłym porywie
Pół sukienki Zosieńce narzucił na głowę,
Ściągnął majteczki, długie koronkowe,
Dar cioci Telimeny, ku nóżkom się schylił
I zaciśnięte udka po trochu rozchylił,
Całując je namiętnie od wewnętrznej strony,
A Zosia zapomniała zupełnie obrony
I opór dziewiczej trwogi zaraz odrzuciła
Nóżki jak tylko mogła, tak je rozstawiła
I chowając w poduszki zawstydzone lice
Pokazywała mężowi całą tajemnicę
Co ukryta głęboko wśród złocistych włosów
Różowiała niewinnie jak kwiatek wśród kłosów
Tadeusz po mistrzowsku wykonał minetę.
Najpierw lizał po wierzchu, czując tę podnietę
Jęła Zosia wzdychać, jęczeć w końcu krzyczeć,
Tadeusz, by jej większej rozkoszy użyczyć,
Wsadził głębiej, języczkiem jak młynkiem obracał
Rękami ją od dołu, aż do góry macał,
Przy czym język bez przerwy coraz głębiej wpychał
Obracając językiem coraz żywiej, głodniej
Wreszcie zajęczał cicho i spuścił się w ... spodnie
Chwilę cicho poleżał i odpoczął krzynę
Tuląc nozdrza i usta w złocista gęstwinę
Wreszcie podniósł się z łoża, odszedł od Zosieńki
I z lekka ocierając włosy grzbietem ręki
Jął się żywo rozbierać. Zdjął pas z k*******,
Ściągnął kontusz i żupan, buty z cholewami,
Koszule zdjął przez głowę, hajdawery złożył,
A gacie przemoczone na krześle położył
Wreszcie usiadł na łożu, odsapnął troszeczkę,
Po jajach się pogłaskał, spojrzał na żoneczkę
Suknia na twarz rzucona zasłoniła jej lica
Odsłaniając cycuszki, pępuszek i piczę.
Widok ten znów krew wzburzył w panu Tadeuszu,
Choć się dopiero spuścił, nabrał animuszu.
Jął rozbierać żoneczkę, sposobić posłanie
By tym czasem poczekać, aż mu k**** stanie.
Zosia już odrzuciwszy wstydliwość wszelką
Na c***a spoglądała z ciekawością wielką,
dotychczas o c***u niewiele wiedziała -
Raz od służebnych coś tam usłyszała
Drugi raz leżąc w gaju, rankiem, w cieniu drzewa,
Zobaczyła przypadkiem jak się chłop odlewa.
W grubej garści trzymając jakiś przedmiot wielki
I otrząsając na liście ostatnie kropelki
I ciocia Telimena cos jej tłumaczyła,
Lecz Zosia nie słuchała, strasznie się wstydziła,
A teraz żoną będąc, dziewczątko uznało,
Że święty obowiązek zbadać sprawę całą,
Więc spytała : " Ach to co ? I do czego służy ?
Przed chwilą taki mały, teraz taki duży,
Oj! Jak to się rozciąga, jak to się rozwija
Długi taki i gładki, niczym gęsia szyja.
A cóż go u dołu tak ładnie przystraja ?"
Rzekł Tadeusz z powaga : " Zosiu, to są jaja.
A to co cię w tak wielkie wprawiło zdumienie
Zwie się (gdy obyczajnie nazwać) - przyrodzeniem.
k****** także zwane, chociaż często bywa,
Że pospólstwo i chłopstwo c***em to nazywa.
Przy tym istnieją inne najrozmaitsze słowa...
A dziwne to, bo przecież ręka albo głowa,
Choć większe i ważniejsze jedną nazwę mają
Ten zaś widzieć niewielki, rożnie nazywają,
Tylu dziwnymi mianami. Sędzia nieraz zrzędzi :
" Jak się gorąc zaczyna, to mnie kuśka swędzi".
Podkomorzy zaś wałem k***** nazywa,
A Wojski zaganiaczem go nieraz przezywa,
Maciek mówi wisielec, bo już stać nie zdoła,
A Gerwazy na chłopskie dzieci nieraz woła :
" Nie baw się Wojtuś ptaszkiem". Jankiel cymbalista
Zwie go smokiem lub bucem i rzecz oczywista
Jeszcze dziwniejsze nazwy ludzie wymyślają,
Ułani go na przykład pytą nazywają".
Tak wyjaśnił Tadeusz te sprawy powoli,
A potem tłumaczył jak k**** p*********
I chcąc poprzeć naukę stanowczym przykładem
Zaczął wpychać... na próżno, chociaż ruszał zadem.
Choć sapał, choć się pocił, c*** się nie zagłębiał
Jebiąc dotychczas k***y z francuskiej stolicy,
Lub nadobne szlachcianki z całej okolicy,
Nie miał on do czynienia z taką ot dziewicą
Z ciasną, niewyrobioną i zamkniętą piczą
Co nie zaznała k***** żadnego
Wiec gdzieżby się tam zmieścił taki c*** jak jego.
Ani w Polsce, na Litwie, ni na świętej Żmudzi,
Ani wśród drobnej szlachty, ni wielkich dziedziców,
Ani wśród Horeszków, ani wśród Sopliców,
Ani wśród Radziwiłłów - książąt przepotężnych,
Ani wśród Dobrzyńskich, znakomitych, mężnych,
Ni wśród Bartków i Maćków - braci doborowej,
Ni wśród całej rozlicznej braci zaściankowej
Nikt tedy c***a takiego nie posiadał
Dumny był zeń Tadeusz i dzielnie nim władał,
A do dumy takowej miał słuszne powody,
Bo na c***u mógł podnieść pełne wiadro wody.
c*** Tadeusza mierzył jedenaście cali,
Gruby jak ręka w kiści, twardy jak ze stali,
Zahartowany w trudzie, co rzadko się kładzie,
Zdobny w dwa jaja wielkie jak dwa jabłka w sadzie.
Jedyny tylko Gerwazy za czasów młodości...
Słynął ponoć z k***** podobnej wielkości
I dziś jeszcze żartując szlachta się pytała
Co ma większe Gerwazy scyzoryk czy jaja.
Otóż te pytę chciał Tadeusz Zosi
Na siłę wepchnąć, śmiechem się zanosi
Zosieńka, tak się bawi, śmieje do rozpuchu
I jak dziecina woła : " a kuku, a kuku"
Nagle schwyciwszy zręcznie k***** do ręki
Zanuciła przekornie słowa tej piosenki :
" Do dziury myszko, do dziury,
Bo cię tam złapie kot bury,
A jak cię złapie w pazurki
To cię obedrze ze skórki ".
" Myszka ?" - krzyknął Tadeusz - " cóż to za myśl dzika
Nazwać sobie ot myszką, tego oto żbika.
Ja ci myszkę pokażę, zaraz pożałujesz,
Do dziury ją zapędzasz ? zaraz ją poczujesz"
Tak mówiąc powstał z łóżka i wyszedł z pokoju
Do przedsionka, gdzie stała wielka beczka łoju,
Pełna ręka zaczerpnął, natłuścił k*****,
Żeby błyszczał jak wielka czerwona kiełbasa.
Do pokoju powrócił, zaraz legł na łoże,
Pomacał dziurkę ręka, palcami poszerzył,
Przytknął równo k*****, popchnął i uderzył,
Rozwarły się podwoje, coś tam z cicha trzasło
I wjechał k**** w p***ę, jak nóż wjeżdża w masło.
Zabolało Zosieńkę, aż się popłakała
Rączęta załamując gwałtownie krzyczała :
" Wyjm, pan, wyjm natychmiast, to okropnie boli !"
Tadeusz jej nie słuchał, jebie, rznie, p*********
Ręce pod pupę włożył i mocno je złączył,
Dymał, rąbał, chędożył, aż wreszcie zakończył.
Pięć razy zabawę tę świetnie powtórzył
Pięć razy się spuścił, aż się w końcu znużył.
Żonę na bok odrzucił niczym sprzęt zużyty,
Lecz k**** jeszcze sterczał, wielki chociaż syty.
Wnet też świtać poczęło, Tadeusz zmęczony,
Jak na męża przystało, legł dupą do żony.
Kołdrę na grzbiet nacisnął, w jaja się podrapał,
Twarz do ściany odwrócił i mocno zachrapał.
Ale Zosieńka nie śpi, leży na posłaniu,
Oczęta ma otwarte, nie myśli o spaniu.
Przedtem dziewicą będąc, tak bardzo się bała,
Lecz teraz gdy przywykła, to by jeszcze chciała,
Chce obudzić małżonka, lecz Tadeusz chrapie,
Tuli się do niego, za k***** łapie,
Do góry go uniosła, palcami ujęła,
Obudził się Tadeusz i z uśmiechem prawi :
" Spójrzcie na tę płotkę, jak ją k**** bawi,
Mówił kapitan Rykow : " toć powiadam pięknie
Baby c***em nie straszcie, bo się nie przelęknie"
I mówią, że Suworow rzekł raz : " mili moi,
U największych rycerzy c*** się baby boi".
Ale droga Zosieńko, bez twojej urazy
Zrozum, żem się tej nocy spuścił już sześć razy,
Trzeba c***a oszczędzać, pozwól mi odsapnąć,
Mogę ci jeśli pragniesz, znów minetę chlapnąć,
Lecz lepiej daj mu spocząć, później znów kochanie
Weź go troszeczkę do buzi, a na pewno stanie.
A wtedy ci pokażę figle rozmaite,
W Paryżu wyprawiano sztuki wyśmienite :
Przed lustrem, na siedząco, albo na stojaka,
Lub też konno na c***u, na boku, na raka,
A może między cycki, lub też na podnietę,
Nie wadzi się wykonać podwójną minetę,
Jeśli wiesz co to znaczy... lecz Zosiu kochana
Zaraz się zabawimy, zaczekaj do rana,
Bo miękki k**** niedaleko zajdzie."
Tak mówił, a Zosieńka oczęta zamknęła
I tuląc się do niego powoli zasnęła.
I śniła o niezmiernych rozkoszach zamęścia
Których zazna przez lata małżeńskiego szczęścia.
Humor > Bajka wektorowa
Za siedmioma maksimami funkcji "sinus", za jedenastoma minimami funkcji "cosinus" dane były trzy wektory: Alfa Jeden, Alfa Dwa i Alfa Trzy. Żaden z nich nie był ortogonalny do swoich braci i żaden nie wydłużał się ponad miarę. Żyli pracowicie, cicho i skromnie, służąc wiernie panu swemu - Wyznacznikowi. Od świtu do nocy przesuwali bracia linie proste, obliczali iloczyny skalarne i kąty nachylenia, podpierali okręgi w ich punktach styczności i wystawiali swoje grzbiety prostopadle do różnych krzywych, które zadawał im ekonom, bezlitosny Minor. Pomimo to byli szczęśliwi. W wolnych chwilach uprawiali swoje własne, styczne do chatki, pole wektorowe - a choć skromne to było poletko (trochę snopów koherentnych, nieco liści Kartezjusza, dwa czy trzy ślimaki Pascala), przecie nie narzekali na swój wektorowy los. Ale niedługo trwało szczęście braci. "Obrócę płaszczyznę o kąt fi i przyrównam każdemu jedną współrzędną do zera" - zagroził Minor. A jakże to żyć wektorowi na płaszczyźnie z jedną tylko współrzędną? Zmartwili się bracia i postanowili uciec od Wyznacznika i jego Minora tam, gdzie znajdą dogodny i prawy układ współrzędnych. Pokłonili się starej Macierzy, podjęli ją za kolumny, po raz ostatni obejrzeli się na swoje, teraz już zdegenerowane pole wektorowe, zaczerpnęli potencjału ze studni i poszli po trajektorii przed siebie. Idą, idą, idą - rodzinna chatynka widnieje na horyzoncie już pod kątem mniejszym niż epsilon (a trzeba Ci wiedzieć, że dawniej nie takie epsilony bywały, jak dziś) - aż tu nagle strumyk paraboliczny przed nimi się modrzy i akurat zmienia znak pochodnej. "Ech, połowić by rybki-skalary" westchnął Alfa Jeden. "A czemu nie?" - zgodzili się bracia. Z punktu brzegowego zarzucili do wody sieć, skonstruowaną uprzednio w misterny sposób za pomocą cyrkla i linijki. Ciągną, patrzą, oczom nie wierzą: w sieci pi-ryba trzepocze, ludzkim głosem przemawia: "Wypuście mnie, milency moi, a ja się wam odwdzięczę". Wypuścili bracia pi-rybę na wolność i idą dalej. Patrzą, a przy drodze mały Argument leży. Próbuje się podnieść do kwadratu, ale że schudł już bardzo i jest mniejszy od 1, wiec co pomnoży się przez siebie, to staje się jeszcze mniejszy. Ulitowali się nad nim bracia, dodali do niego 1 i dopiero potem podnieśli do kwadratu, potem jeszcze raz i jeszcze raz. Wzrósł Argument i powiada "Dziękuję wam pięknie. Idźcie swoją drogą, a ja jeszcze się wam przydam".
Nie zdążyli bracia ani 2^(-n) mili przejść, patrzą, stoi przy drodze chatka na kurzej łapce. "Hej chatko, chatko, odwróć się do nas plusem, do lasu minusem" - wołają. Zakołysała się chatka, odwróciła. Otwarły się drzwi. Weszli bracia i dusza im się raduje. Stoi pod piecem stół, wszelkim jadłem zastawiony. Podjedli bracia, odpoczęli, potem znów pojedli i znów odpoczęli, następnie trzeci, czwarty, ... n-ty raz pojedli i odpoczęli. Już, już mieli przejść z n do granicy, a tu nagle zza pieca wychodzi stwór kosmaty: jakby kwantyfikator, ale czy on ogólny, czy szczególny - nie odróżnisz. "Bracia, bracia, ratujcie mnie. Już pół życia siedzę tu pod władzą czarownika de Morgana za to, że odmawiałem zaprzeczenia implikacji.
Wzruszyli się bracia losem Kwantyfikatora i zabrali go ze sobą. Idą wesoło przed siebie. Obejrzeli się. Leci po niebie strzała. Uderzyła o ziemie, schowała ostrze, wygięła się złowrogo i zmieniła się w śliski, ohydny znak negacji. "Uciekajmy co sił w nogach - wykrzyknął Kwantyfikator - bo nas tu wszystkich zaneguje". Puścili się bracia pędem, uciekli de Morganowi.
Bajka przędzie się kołem, rzecz się toczy z mozołem. Długo trwało, zanim ujrzeli bracia przed sobą mury prastarego grodu Trygonoma, który jeszcze car Heron wybudował. I rosły przed braćmi mury Trygonoma tak, jak rośnie wykres funkcji y = 1/x przy x dążąc ym do zera z prawej strony. I rozbiegały się z trzech wież Trygonomu promienie złociste tak, jak są rozbieżne sumy częściowe szeregu harmonicznego 1+1/2+1/3+1/4+1/5+... Zaszli bracia do gospody "Pod Pierwiastkiem", pogadali z karczmarką, grubą Sigmą. Opowiedziała ona o wielkim nieszczęściu, jakie przed laty nawiedziło prastary Trygonom. Panował był w Trygonomie teraz już stary i siwiuteńki książę Tangens wraz ze swą piękną niegdyś małżonką Tangensoidą. Mieli przed laty śliczną córeczkę Asymptotę, ukochaną obojga księstwa i ludu. Miała być podporą dla rodziców na stare lata, gdy już blisko im będzie do nieskończoności. Aliści zdarzyła się rzecz straszna. Na uroczyste nadanie kierunku Asymptocie nie zaproszono starej wróżki Transpozycji. Była to zła wróżka i prawdę powiedziawszy, nikt jej w księstwie nie lubił, a i ona stroniła od ludzi. Jednak, gdy dowiedziała się, że nie została elementem zbioru gości, z zemsty wyrzekła przepowiednie, że gdy księżniczka dojdzie do lat siedemnastu, porwie ją de Morgan. Nie bali się tej wróżby Tangens i Tangensoida. Wyznawali bowiem logikę wielowarstwową i nie przypisywali przepowiedni Transpozycji żadnej dodatniej wartości. Na dowód tego w dniu 17-tych urodzin Asymptoty wyprawiono wielki bal. Nie było równego mu balu ani przedtem, ani potem w całym obszarze ciągłości Tangensa. Młody lokaj Gauss, świeżo ukończywszy dowód konstrukcji, pięknie przystroił sale balowe siedemnastokątami foremnymi. Przybyły na bal wszystkie pokrewne funkcje trygonometryczne i hiperboliczne, książęta dx i dy, a nawet stary dziwak Area-Cosinus Hiperboliczny, którego nikt nigdy bez krzywej łańcuchowej nie widział. Kto chciał, tańczył, kto nie chciał, to robił co innego, bo kraj był demokratyczny. Starsi wspominali czasy, gdy jeszcze wzrastali i mieli dodatnią pochodną, średni wiekiem robili analizę harmoniczną swoim towarzyszkom, nieprzeliczalna służba na każde skinienie różniczkowała gościom jadło i napitki. W zacisznych kącikach młodzi całkowali się ukradkiem po dt, ale zanadto się z tym nie kryli. Książe bowiem rozumiał młodzież i niejedna młoda wypukła funkcja znalazła na jego dworze styczność drugiego rzędu z jakimś przystojnym i silnie zbieżnym funkcjonałem.
Nagły podmuch zgasił wszystkie świece, wśród gości pojawiły się zbiory rozmyte, a gdy fagasi wnieśli nowe punktowe źródła światła, okazało się, że wśród uczestników balu nie ma już Asymptoty-krasawicy. Wykazano wnet (indukcyjnie, ze względu na liczbę obecnych na sali gości), że porwał ją de Morgan, zaprzeczając rozkazom księcia i warunkom wejścia na bal. Tak oto spełniła się przepowiednia wróżki Transpozycji. Od tej pory smutek zapanował w całym grodzie. Nikt nie rozwija się w szereg, nie całkuje i nie mnoży. Młode Różniczki dawno już zmieniły się w stare Różnice, mało które zmieniły znak z - na +. Po bokach trójkątów grasują zdziczałe kąty i nie zawsze staremu wiernemu hajdukowi Euklidesowi uda się je zsumować do 180 stopni.
Głęboko zapadła braciom w dusze opowieść Sigmy i postanowili wyzwolić z rąk de Morgana nadobną Asymptotę. Udali się najpierw do wróża Bezouta. Siedzi Bezout za stołem, pierwiastki liczy kołem, gdy nie masz "u", kolego, nie przychodź do niego. Przynieśli bracia cztery nie trywialne pierwiastki, wręczają Bezoutowi i pytają, jak im pokonać de Morgana. "Trudna to sprawa - odrzecze Bezout. - Więzi on wiele kwantyfikatorów i pokonać go tylko możecie śmiało omijając prawo wyłączonego środka. Ale oto ciemnieje moja kryształowa pseudosfera: znak, że uda się wasze przedsięwzięcie."