Sam też kiedyś planowałem apostazję
Wtedy trzeba było mieć świadka, który poszedłby z tobą na plebanię. Problem był ponoć w tym, że księża brali takiego świadka na stronę i grzecznie jemu/jej wyjaśniali, że popełnia wielki grzech i...
rozwiń
Wtedy trzeba było mieć świadka, który poszedłby z tobą na plebanię. Problem był ponoć w tym, że księża brali takiego świadka na stronę i grzecznie jemu/jej wyjaśniali, że popełnia wielki grzech i że w przyszłości jego/jej dzieci mogą nie zostać ochrzczone albo mogą emu/jej nie udzielić ślubu. Ot standardowa procedura. Znajoma najlepiej to ujęła: "poszłam w swoją stronę; po cholerę mi świstek, że nie wierzę? nie muszę nikomu nic udowadniać!". Też żyję według tego schematu. W miejscu gdzie mieszkam, ksiądz nauczył się i po dwóch latach nie puka już do mnie z kolędą. Mam spokój. Moje dzieci nie są ochrzczone i same w wieku lat osiemnastu podejmą decyzję. Ani mi kościół nie wadzi, ani mnie nie grzeje. Dopóki nie próbuje wejść z butami w moje życie, to niech sobie tam istnieje i pomaga swoim wiernym. Jeśli pewnego dnia zadzwonią do mnie z pytaniem, czy wierzę, to powiem że nie. Jak poproszą o napisanie oświadczenia to poślę ich na drzewo. Ja nic nie muszę, jeśli nie chcę. Niech sobie mają w statystykach 99% wiernych i puste kościoły. Wilk syty i owca cała.
zobacz wątek