Leroy Merlin (Rumia) MOOWIMY STANOWCZE NIE!!!!
wydarzyło się 18,10,2009 około godziny 13,10:
pojechaliśmy do wyżej wymienionego sklepu w celu nabycia lampki ściennej do sypialni. był tam dość duży wybór więc trochę plątaliśmy się od...
rozwiń
wydarzyło się 18,10,2009 około godziny 13,10:
pojechaliśmy do wyżej wymienionego sklepu w celu nabycia lampki ściennej do sypialni. był tam dość duży wybór więc trochę plątaliśmy się od jednego rodzaju do drugiego itd. W końcu po stosunkowo długim czasie zdecydowaliśmy się na jedną z nich, która nam obojgu się podobała. z lampką w koszyku postanowiliśmy zobaczyć czy są narzuty, takie jak chcemy na nasze łóżko małżeńskie. podczas kiedy ja przeglądałam ten jakże marny asortyment szmat (które oni odważyli się nazwać narzutami ), Tomek (mój mąż) postanowił sprawdzić czy w pudełku z lampką znajduje się również żarówka, czy też musimy ją dokupić. Żarówka była, ale nie znaleźliśmy niczego, co było by godne położenia choćby pod łóżko, nie mówiąc już o czymś co miało by na nim leżeć. w wziązku z powyższym postanowiliśmy jechać do castoramy. stwierdziliśmy że lampka to nie mus niezbędny do życia i pomyśleliśmy że w castoramie może być coś co nas powali więc postanowiliśmy odłożyć lampkę na miejsce i ewentualnie po nią wrócić. jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy i z pustym koszykiem wyszliśmy poza kasy. Tam podszedł do nas pan, który prawdopodobnie uznał, że kultura go nie obowiązuje lub też że nie znać jego nazwiska to poważne fo pa z naszej strony i nie przedstawiając się w żaden sposób ni też nie legitymując się żadnym identyfikatorem powiedział że mamy pójść za nim. My z lekka zdziwieni nie do końca wiedzieliśmy kim on jest i o co mu chodzi. Tomek przytomnością umysłu zapytał go o identyfikator, na co on pokazał nam drugiego pana, który za nami nagle wyrósł i powiedział "kolega ma". no i kolega machnął nam przed nosem jakąś plakietką po czym schował ją pod pazuchę. (Może bał się że wyczytamy mu literki). poszliśmy więc za tym panem bezimiennym na zaplecze do kantorka ochrony. Tam, gdy byliśmy już z nim sam na sam, bo pan który jakkolwiek się nazywał, tak samo jak za nami się pojawił tak i zniknął (duch jakiś czy jak?), zapytał nas co stało się z pudełkiem, które mieliśmy w koszyku, a gdy powiedzieliśmy mu że odłożyliśmy je na miejsce, zapytał czy możemy to sprawdzić. Myślałam że może chce pokazać coś na monitoringu, ale nie. pomyliłam się, gdyż pan powiedział że wychodzimy na market. w tym momencie zgłupiałam, bo na jaką cholerę kazał nam iść na zaplecze??? chciał nas postraszyć czy o co chodzi??? no w każdym razie poszliśmy z nim na dział lamp i lampek. w momencie kiedy Tomek pokazał mu pudełko i chciał je otworzyć w celu udowodnienia iż wbrew temu co uważa ów gentelmen , wszystko jest na swoim miejscu, ten w/w pan, odwrócil się na pięcie z głupim uśmiechem i tym samym uznał sprawę za zamkniętą. i tu moja cierpliwość osiągnęła apogeum... więc krzyknęłam za nim (do tej pory nie odezwałam się słowem, czekając na rozwój wydarzeń): "nie ma za co", na co on z głupim złowieszczym uśmiechem odpowiedział "dziękuję", więc ja na to "nie dziękuję tylko przepraszam" w odpowiedzi usłyszałam "to moja praca", więc mu uświadomiłam krzycząc już za nim (gdyż on wciąż się oddalał szybkim dość krokiem) "a nasz cenny czas". Jego już chyba jednak nie interesowało co mam mu do powiedzenia, więc mój mąż bardziej dosadnie i mniej cenzuralnie powiedział mu jak się nazywa takich jak on.
po całej akcji postanowiliśmy porozmawiać z kierownikiem, i kogo widzimy...? otóż przyszła do nas pani wraz z mężczyzną, którego już wcześniej mieliśmy okazję poznać, ale nie skorzystaliśmy z niej, gdyż za wolno czytamy to co jest napisane na latających plakietkach. po argumencie, że on na monitoringu widział pudełko a potem już nie, a poza tym powinniśmy go zrozumieć bo on tego dnia już trzy razy wzywał policję stwierdziliśmy że prawdopodobnie podczas rekrutacji do pracy do wiadomego sklepu, przy wymaganiach zaznaczone jest: poziom inteligencji max. 20 i postanowiliśmy napisać notkę, która powinna znaleźć się w aktach, a przynajmniej w jakiejś książce skarg i zażaleń. na moją prośbę o coś gdzie takową notkę moglibyśmy umieścić pani, która oprócz dobrego wrażenia przy tym panu nie robiła nic, przyniosła mi kajet, taki z wyrywanymi kartkami i długopis. ŻAL!!! powiedziała że moja kartka nie wyląduje w śmieciach ale cóż miała powiedzieć. Historia zakończyła się słowem "Przepraszam" od pana z imieniem i pani od dobrego wrażenia, natomiast pana anonima już nie zobaczyliśmy. Może wykonywał akurat swoją prace marnując innym uczciwym kupcom ich czas i nerwy.
zapomniałam dodać ze jak powiedziałam temu od plakietki ze tamten bezpodstawnie zarzucił nam kradzież to on zapytał się " a czy ten pan użył sowa kradzież? jeśli nie, to nie zarzucił nikomu kradzieży" no jasny szlag na miejscu mnie trafił!
KONIEC
zobacz wątek