Re: Mamusie listopad - grudzień 2015 część 5 częściowo rozpakowane
Jeśli chodzi o odcinek ginekologiczny to wszystko jest ok. Lekarze są super, można się wszystkiego dowiedzieć. Panie położna najfajniejsze, przychodzą pytają czy wszystko ok, przynoszą leki...
rozwiń
Jeśli chodzi o odcinek ginekologiczny to wszystko jest ok. Lekarze są super, można się wszystkiego dowiedzieć. Panie położna najfajniejsze, przychodzą pytają czy wszystko ok, przynoszą leki przeciwbólowe. Nie mam żadnych zastrzeżeń.
Gorzej już jest, jeśli chodzi o noworodki. Niczego nie można się dowiedzieć. Wyniki badań syna poznałam dopiero czytając je z wypisu ze szpitala, wcześniej nikt, nic nie chciał powiedzieć. Noworodki traktowane są jak własność oddziału, leczenie w ogóle nie jest konsultowane z rodzicami. Np. nagle do sali wchodzi pielęgniarka, mówi "zabieram dziecko i wychodzi". I trzeba się dopytywać, gdzie, po co, na jakie badania itd.
Na matkach wywiera się ogromną presję, aby karmiły piersią. Ja będąc teraz 12 dni po porodzie, mimo usilnych starań nie miałam ani jednej kropli pokarmu. Ja rozumiem, że mleko matki jest najlepsze. Chciałam, próbowałam - nie wyszło, trudno. Ale na oddziale byłam traktowana jak panienka, która ma muchy w nosie i nie chce przystawiać dziecka do piersi. Syn po ogromnej awanturze, w drugiej dobie życia, został łaskawie trzy razy dokarmiony przez pielęgniarki (o godz. 7, 11.30 i 17). I tyle. Więcej się nie należy, matka ma przecież karmić piersią. Pominę już to, że czułam się czasami jak krowa na pastwisku, bo każda pielęgniarka i lekarki musiały osobiście sprawdzić, czy aby na pewno nie mam pokarmu. Przystawianie na siłę, bo przecież jak się będzie przystawiać, to na pewno kiedyś poleci. Ja się denerwowałam, a głodny syn tym bardziej. A lekarze na obchodzie mieli pretensje, że waga małego spada. Na następny dzień postanowiliśmy z mężem, że kupujemy mleko modyfikowane. Ja będę systematycznie przystawiać małego do piersi, ale młody przecież musi coś jeść. I od tego czasu staliśmy się wrogami nr 1 na oddziale. Codziennie na obchodzie słyszałam niemiłe komentarze i uwagi, że nie karmię piersią. Szczególnie jedna z lekarek lubiła sobie humor poprawić ciągle mi dogryzając.
Najbardziej absurdalne są ich procedury. Np. jeśli dziecko ma żółtaczkę, matka dostaje lampę i sama musi martwić się o jej podłączenie, założenie dziecku okularków ochronnych itd. Śmieliśmy się z mężem, że niedługo przyniosą mi strzykawkę i sama będę musiała pobrać sobie krew. Ale jeśli chodzi o mleko, które sami kupiliśmy - ono było w dyżurce pielęgniarek i pod żadnym pozorem sama nie mogłam go przygotować. Więc będąc w ostatniej sali, co 3 godziny spacerowałam na sam koniec oddziału (zostawiając syna samego), żeby któraś pielęgniarka łaskawie przygotowała butelkę. W nocy najpierw musiałam obudzić którąś z nich, bo wszystkie spały. Największy absurd - naprzeciwko mojej sali była ogólnodostępna kuchnia...
Pomijam już beznadziejny sprzęt. Pod jedną z lamp naświetlających mój syn leżał 24 godziny. Po wyjęciu miał temperaturę ciała 40,1 stopni (o tym ani słowa w wypisie). Ogólnie, codziennie nerwy i stres. Nikomu nie polecam tam rodzić. Oddział ginekologiczny - super. Patologia ciąży - super. Oddział położniczo-ginekologiczny - omijać z daleka !!!
zobacz wątek