Widok

Ratownictwo medyczne ??????????

Podlubelska wieś, chałupa jakich wiele. Mieszkający tu starszy pan nie może znieść utyskiwań swojej żony. Stosuje więc starannie wypracowaną w toku wspólnego wieloletniego pożycia umiejętność - przestaje się do niej odzywać. Babcia jest twarda, prawdopodobnie dobrze zna już ten fortel, ale po trzech cichych dniach nie wytrzymuje. Co robi? Jak to co? Wykręca trzy dziewiątki...

Chwilę później na wyświetlaczu pagera Adama*, lidera trzyosobowego zespołu karetki pogotowia, przychodzi informacja o nieprzytomnym mężczyźnie. "Bez kontaktu", data, godzina, adres. - Jedziemy "na zabicie" (na wyświetlaczu był też symbol K1 oznaczający jazdę na sygnale), wchodzimy do tej chałupy. W środku babka i dziadek. Babka stoi, dziadek siedzi na fotelu. Pytamy więc gdzie ten nieprzytomny, a babka ze zdziwieniem: "Jak to gdzie? A ło, tam siedzi". Jak się później okazuje, babka wezwała karetkę, bo "łun" nie odzywał się do niej od trzech dni, a "łun" wyjaśnił, że się nie odzywał, bo się na babkę bardzo wk...wił - mówi Adam.

Podobne historie to dla ratowników medycznych chleb powszedni. Wyjazdy do małżeńskich kłótni o pieniądze, do biegunek (vs braku stolca), bólów głowy i kaszlu też można mnożyć. Do tych samych pacjentów, tych samych objawów, chorych przewlekle. Adam: - Północ, bóle brzucha. Jedziemy. Pytamy człowieka, od kiedy ma te bóle brzucha. - Łoj panie, od 12 lat - słyszymy w odpowiedzi. Już wtedy krew cię zalewa, ale dalej trzeba zachować spokój - pełen profesjonalizm. Prosimy o kartę informacyjną ze szpitala, a tam cała teczka, z czego połowa od nas i wszędzie zespół jelita drażliwego.

Trzy dziewiątki to też doraźne antidotum na samotność, doskwierającą np. o trzeciej nad ranem potrzebę pogadania o wszystkich swoich chorobach. Nieuzasadnione wzywanie karetki nie jest jednak jedynie domeną ludzi starszych. Notorycznie na pogotowie dzwonią też studenci. Dopiero co przyjechali na studia, nie znają miasta, nie wiedzą, gdzie jest przychodnia, a tu jakiś kaszel, gorączka. Rozwiązanie? Trzy dziewiątki. W ciągu całodobowego dyżuru zespół karetki dwa, może trzy razy jeździ do wezwań, gdzie faktycznie pojawia się zagrożenie życia pacjenta (na około kilkanaście wyjazdów). W tym roku ambulanse lubelskiego pogotowia wyjeżdżały już ponad 36,5 tys. razy. Ratownicy mówią, że do końca roku ta liczba na pewno przekroczy 50 tysięcy.

Jak tu się nie napić?

Innym razem ratownicy z zespołu Adama zostali wezwani do porodu. Kobieta, którą zastają w mieszkaniu, nie ma skurczy, nie odeszły jej wody, nie odczuwa żadnych bólów. Słowem: nie ma żadnej akcji porodowej. Ma za to przygotowane siatki do szpitala i "oddanego" męża, który wezwał ambulans, bo żona miała termin. Karetkę potraktowali jak taksówkę. - To ratownictwo przez wielkie "K" - ironizują ratownicy. - Sytuacje w rodzaju "nie mogę puścić bąka, wezwę karetkę" bardzo nas dołują, sprawiają, że odechciewa się przychodzić do pracy. I po takiej sytuacji wracamy do karetki, wprowadzamy do terminalu informację, że jesteśmy wolni i dostajemy wezwanie do powieszonego w piwnicy nastolatka lub wypadku, gdzie jest kilkunastu rannych. Jest stres? Jest. I jak tu się nie napić? - kpi Adam. Przez alkohol trzy lata temu z pogotowia wyleciał lekarz, a kilkanaście miesięcy temu pielęgniarka. - To nie jest tak, że lekarze, ratownicy, pielęgniarki piją więcej niż inni. Takie rzeczy zdarzają się przecież w każdej instytucji tylko o tych zawsze się mówi. Po czymś takim nie ma do nas powrotu, nikt nie daje drugiej szansy - mówi Adam.

Ratownicy podkreślają, że to bardzo trudny i odpowiedzialny zawód. Trzeba być maksymalnie opanowanym, zachowywać zimną krew, myśleć logicznie i szybko podejmować decyzje nawet w najtrudniejszych sytuacjach. To, że nie każdy się do tego nadaje i ugina się pod "ciężarem" tego zawodu widać zwłaszcza wśród absolwentów (dwuletnich szkół policealnych lub studiów licencjackich). Zanim zaczną pracę każdy z nich musi przejść półroczny staż. Często okazuje się, że decyzję o wyborze szkoły podjęli zbyt pochopnie, na zasadzie "coś trzeba robić" i brakuje im predyspozycji do tego zawodu. - Dopiero tutaj zaczyna się prawdziwa szkoła życia. Wcześniej są tylko plastikowe fantomy, a tu jest prawdziwa krew, na widok której niektórzy mdleją. Zdarzały nam się sytuacje, w których kogoś ratowaliśmy i jednocześnie musieliśmy pomagać stażyście, który stracił przytomność. Jest płacz, a gdy okazuje się, że zmarnowali dwa, trzy lata, niektórzy przypłacają to depresją - mówi Adam. Podczas takiego stażu lub zaraz po nim rezygnuje ponad połowa osób, które zgłaszają się do stacji pogotowia, izb przyjęć w szpitalach, itp.

Wymagająca praca to jeszcze nie wszystko. Między samymi ratownikami też nie jest cukierkowo. Powód? Pieniądze. Część z nich jest na kontraktach, mają własną działalność gospodarczą i mogą pracować do 300 godzin miesięcznie. - Nie masz czasu nawet na kłótnię z żoną - śmieje się Adam. "Etatowcy" mają odprowadzane wszystkie składki i wszystkie świadczenia, ale mogą pracować maksymalnie do ok. 170 godzin. - Ludzie są zestresowani, niektórzy zawistni, skaczą sobie do gardeł. Mają pretensje, że ktoś zarabia więcej, chociaż sami mogą się na to zdecydować - mówi ratownik. I jeszcze lekarze. - Są super kolegami, ale trafi się taki, który traktuje cię jak powietrze, sonduje, podpytuje, sprawdza umiejętności, jakby czekał na błędy, które pomogą mu potwierdzić własną wyższość. W tym środowisku obgadywanie "jeden drugiego" to norma - mówi Adam.

Nadstawiać się nie będę

- Jakby tak chcieć wyciągać konsekwencje od wszystkich, którzy nas obrażają, to byśmy z sądu nie wychodzili - mówią ratownicy. Najgorsi są oczywiście pijani. Do nich ratownicy jeżdżą szczególnie często. - Do Centrum Powiadamiania Ratunkowego dzwonią np. kierowcy i alarmują, że z okna samochodu zobaczyli, jak ktoś leżał na chodniku. Oczywiście nie zatrzymali się, nie podeszli, nie sprawdzili, bo się śpieszyli, bo to nie ich obowiązek - mówi Jarek. Znieczulica, jak mówią, dotyczy też innych służb. - Godzinę temu mieliśmy wezwanie od policjantów, że leży facet "bez kontaktu". Na miejscu okazało się, że jest pijany i śpi. Policjanci oczywiście nie sprawdzili, bo po co się angażować? Lepiej zrzucić na innych. Strażnicy miejscy to samo - byleby od siebie - mówi Adam, gdy odwiedzam go na dyżurze. Kilkanaście minut później wyjeżdża inny trzyosobowy zespół. - Leży. Pod kościołem - mówią wychodząc. - Pewnie się modli - śmieją się inni. - Taaa, na plecach.

Z pijakami, podobnie jak z chorymi psychicznie, jest najtrudniej. Nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać. - Czy tylko cię sk...wiają (podczas znoszenia pacjenta ze schodów: "Odp... się, krasnoludzie w pomarańczowym ubranku. To mój sąsiad! Ja mu będę pomagał!"), czy dojdzie do rękoczynów (odwracasz takiego na plecy, a on ci sprzedaje lufę)? - mówi Adam i dodaje: - Oddać nie mogę, ale nadstawiać się nie będę. Jest coś takiego jak obrona własna. Żaden pacjent od nas, z naszej strony, jako pierwszy, nigdy nie doznał uszczerbku na zdrowiu.

Ratownicy uczestniczący w akcji ratowniczej są traktowani tak samo, jak funkcjonariusze publiczni. Za ich znieważenie grozi wówczas grzywna, kara ograniczenia lub pozbawienia wolności do roku, za napaść na funkcjonariusza grozi do 3 lat więzienia.

Podeszwa buta tatusia na plecach

Najgorsze, przynajmniej dla Adama, są sytuacje, w których coś się dzieje dzieciom. Przemoc w rodzinie "nie trafia" się im zbyt często, bo to przeważnie, niestety, sprawa własnych czterech ścian. Jeśli już dostają takie wezwanie, mogą mieć pewność, że sprawy zaszły za daleko. Wezwani np. przez sąsiadów przyjeżdżają do mieszkania, w którym leży dwulatek i przeraźliwie płacze. Ojciec zapytany co się stało rzuca krótko: "nie wiem, wyje". Po badaniu okazuje się, że dziecko wyje, bo ma m.in. odciśniętą podeszwę buta na plecach. Buta ojca. - Trudno być opanowanym w takiej sytuacji, ale musisz i już. Jak widzisz, że pijany ojciec rzuca rowerkiem w swoje dziecko, a to dziecko ma ślady od petów, żelazka czy odcisk wspomnianej podeszwy na skórze, masz ochotę skopać takiego sk...syna. Bezsilność? Wtedy niekoniecznie, bo chociaż my nie mamy władzy, mamy swoich żołnierzy - mówi ratownik mając na myśli policję i sądy.

Druga sprawa to ludzka głupota - niezabezpieczone gniazdka, gotowanie z dzieckiem na ręku, zostawianie gorącej zupy czy herbaty w zasięgu raczkującego czy stawiającego pierwsze kroki malucha... Poparzenia to też ich codzienność. Wożenie dzieci na błotnikach traktorów? Proszę bardzo. Kilka lat temu pojechali do dziewczynki, która z takiego błotnika spadła pod koła. Ojciec prowadził po pijaku.

Adam: - Czasem, jak wracamy z wezwania, przydałby się nam psycholog. W moim przypadku właśnie po takich sytuacjach. Sam mam dwóch synów i nie rozumiem, jak można pobić własne dziecko, ale tu nie chodzi tylko o przemoc. Ile razy np. odbierało się dzieci osobom nieodpowiedzialnym społecznie. Po takich czy innych sytuacjach musimy radzić sobie sami i zdarza się, że robimy sobie taki debriefing po powrocie. Rozmawiamy, analizujemy co się udało, co można było zrobić lepiej, gdzie daliśmy ciała.

* imiona bohaterów zostały zmienione
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 0

Zatrudnimy ratowników medycznych.
Lokalizacja: Gdańsk Orunia

Wynagrodzenie 36 zł/h

Rodzaj umowy: umowa zlecenie, samozatrudnienie;
Wymiar czasu pracy: Praca w trybie zmianowym 12h lub 24h według grafiku.
Rodzaj pracy: Praca stacjonarna;
Wymagania: Dyplom Ratownictwa medycznego, obsługa pakietu office, dyspozycyjność;
Zakres obowiązków: Sprawowanie opieki nad osobami przebywającymi w noclegowni, prowadzenie niezbędnej dokumentacji;

Dane kontaktowe:
Towarzystwo Wspierania Potrzebujących "przystań"
80-778 Gdańsk
ul. Mostowa 1a
mail: twp.przystan@gmail.com
tel 790021551
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0

Super historia Panie Ratowniku.
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 0

zgadzam się
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 0

Inne tematy z forum Zdrowie

Stres i konsekwencje (30 odpowiedzi)

Wszyscy wokol powtarzaja...................wszystko przez stres, lekarze - to przez stres,...

Przepuklina przełyku czy ktoś ma? (119 odpowiedzi)

Witam Jak w temacie. Poszukuje osób, które mają tę dolegliwość? Chciałam się podzielić...

Problem ze wzwodem (6 odpowiedzi)

Mam 40 lat i problem ze wzwodem robi sie coraz bardziej uciazliwy dla mnie i partnerki. Bedac...

do góry