A ja powiedziałbym nieco inaczej. Na pierwszą linię frontu trafiali wszyscy. Ale za to w drugiej fali przychodzili ci najgorsi - trofiejszczyki, maruderzy i pospolite męty, którzy chcieli rabować i...
rozwiń
A ja powiedziałbym nieco inaczej. Na pierwszą linię frontu trafiali wszyscy. Ale za to w drugiej fali przychodzili ci najgorsi - trofiejszczyki, maruderzy i pospolite męty, którzy chcieli rabować i gwałcić. Pierwsza linia zwykle nie miała na to czasu, tylko gnała do przodu martwiąc się o swoje głowy, obok których gęsto latały niemieckie pociski. Oczywiście nie ma jednej żelaznej zasady - ale, jak to na wojnie, w jednym szeregu stawali ludzie, którzy normalnie ze sobą by się nie znali, pochodzący z różnych kultur, ludzie mądrzy i prości, delikatni i zahartowani, wrażliwi i prymitywni. Komu z nich łatwiej było przeżyć - nietrudno odpowiedzieć.
Poza tym trudno dziwić się Rosjanom, że z zapałem chcieli bić faszystów. W końcu dla prostego człowieka nie istniało coś takiego jak pakt Ribbentrop-Mołotow w 1939, on widział tylko 1941 i najazd Niemców na swój kraj, zniszczone wsie i miasta, miliony zabitej ludności. Odwet w tych warunkach? W pełni zrozumiały. Aż do samego Berlina. I to bez wielkiej polityki (którą oczywiście umiejętnie wdrażali spece od propagandy i władze, realizujące rękami szarych ludzi swoje własne cele podboju Europy). A to, czy ktoś przy okazji gwałcił i rabował, było sprawą indywidualną.
Dla systemu "przestępcą i bandytą" był nie tylko ten, który jest nim w naszym rozumieniu. W karnych kompaniach służyli również ci, którym wojskowa dyscyplina była obca albo jawnie negowali idee bolszewickiej rewolucji - czyli, można by rzec, całkiem rozsądni ludzie. Co do aprobaty dowództwa - też różnie bywało. Gwałty bywały karane. Kradzieże i maruderstwo raportowane i wytykane przez dowództwo, z żądaniem jego ukrócenia (czytałem takie raporty). Podobnie chyba największy problem dowódców - pijaństwo na umór, upijanie się zdobytym w "spirytnych zawodach" alkoholem. Długo by dyskutować...
zobacz wątek