Re: Swissmed poród 2014
Tak, nie można już chyba płacić w ratach (choć na stronie Swissmedu nadal informacje o takiej możliwości widnieją). Ja urodziłam w czwartek i była masakra; 5 porodów, 9 sal zajętych, jedna...
rozwiń
Tak, nie można już chyba płacić w ratach (choć na stronie Swissmedu nadal informacje o takiej możliwości widnieją). Ja urodziłam w czwartek i była masakra; 5 porodów, 9 sal zajętych, jedna przystosowana dodatkowo, sami mówili, że takiego oblężenia to dawno nie mieli. Ale wracając do mojego porodu, dla wszystkich ciekawych jak to wygląda od kuchni czy też wahających się pomiędzy Swissmedem a innym szpitalem, zamieszczam poniżej relację z mojego pobytu w tej placówce. ;-) Tydzień temu, w środę, godzinę przed północą przyjechaliśmy z mężem do Swissmedu z sączącymi się u mnie wodami płodowymi. Skurczów nie było. Położna zrobiła mi KTG, zmierzyła ciśnienie i poprosiła o wypełnienie dokumentów (oj sporo tego, sporo). Potem dostałam szpitalną koszulę, wskazano mi łazienkę i ulokowano na sali porodowej. Tydzień później miałam mieć przeprowadzone CC ze względu na nadciśnienie indukowane ciążą (leki nie pomagały). W szpitalu był dr Birkholz, jednak otrzymałam informacje, iż wszelkie decyzje zapadną rano. Trochę się zestresowałam przeraziłam się, że do tego czasu mogą zacząć się skurcze i urodzę bez znieczulenia, a tak to mogę przecież i w szpitalu państwowym. :-] Położna zrobiła jeszcze KTG, ponownie zmierzyła ciśnienie i zostaliśmy z mężem sami. Mieliśmy dać znać gdyby zaczęły się regularne, "mocne" skurcze. Pojawiły się one przed 4:00 (tak wtedy myślałam) regularne, co 5 minut, coraz mocniejsze. Po godzinie wezwałam położną. I tu szok KTG nic nie pokazało. Zero skurczów. :-] Położna zmierzyła rozwarcie 1,5 - 2 palce. Przed 8:00 pojawili się lekarze i zdecydowano o natychmiastowej cesarce. Panie anestezjolog były przemiłe i sprawiały wrażenie mega kompetentnych. O wszystkim mnie informowały, co robią, dlaczego, co zaraz mogę poczuć. Czułam się bezpiecznie. Nie było ani bólu, ani żadnego nieprzyjemnego szarpania, o którym się tyle naczytałam w Internecie. Wbrew moim obawom, zastrzyku w kręgosłup też nie poczułam. Na sali panowała miła i spokojna atmosfera. Operowali mnie dr Szulc i dr Łozyk cieszę się, że akurat padło na taką ekipę. W końcu dr Szulc to mega specjalista od cesarek. Po wydobyciu maluszka z brzucha i odśluzowaniu przyniesiono mi go na szybkie buzi, po czym zabrano do mierzenia i ważenia. Potem szycie, cewnik, przeniesienie na inne łóżko i wywiezienie z sali operacyjnej. Przez 2 - 3 godziny musiałam poczekać na miejsce w sali poporodowej. Towarzyszył mi mąż i maluszek. Co do sali poporodowej, była ona 2-osobowa, posiadała łazienkę i TV. A propos telewizji za dostęp do niej pobierana jest opłata, wynosząca 10 zł/dobę I tu duży minus - skoro już płacimy za poród, płacenie za tv czy ten nieszczęsny parking jest nieco żenujące. To jak płacenie w Dekerze za siatkę. :-] Sala poporodowa wyposażona była w pampersy, podkłady do przewijania, podkłady poporodowe i środki higieny dla mamy i dzidzi. Nad przewijakiem znajdowała się lampka oraz przycisk, dzięki któremu wraz z każdą minutą przewijania wzrastała temperatura (aż do 35 stopni), aby maluszkowi nie było zimno. Fajna sprawa mąż żartował, że kupi taki bajer do domu. ;-) Brakowało mi jednak jakiejś lampki nocnej. Radziłyśmy sobie ze "współlokatorką" w ten sposób, że zostawiałyśmy na noc uchylone drzwi do łazienki. Lampka nocna, nawet taki jeden na pokój kinkiet na ścianę z Ikei to grosze, więc dziwię się, że nie zadbali o taki detal. Personel był bardzo uprzejmy i pomocny. Po naciśnięciu magicznego guzika, znajdującego się przy łóżku, pojawiał się dosłownie w minutę (położne / położne noworodkowe). Panie służyły wsparciem w zakresie przystawiania bobasa do piersi, cierpliwie odpowiadały na wszystkie pytania i niepokoje, przynosiły butelki, zabierały maleństwa na noc. Zawsze miłe, uśmiechnięte i skore do żartów. Codziennie rano mierzono mi temperaturę i ciśnienie, dobę po porodzie zrobiono badania krwi, pod wieczór zaś położne same proponowały środki przeciwbólowe (oczywiście można było o nie poprosić także w ciągu dnia dostępny był Paracetamol i Ketonal). Maleństwo było codziennie zabierane do kąpania, przebierania i na ważenie. Pani dr neonantolog przychodziła każdego dnia i informowała o aktualnej wadze maluszka. Przeprowadzono też pierwsze szczepienia (na żółtaczkę WZW B i gruźlicę) oraz testy przesiewowe. Po wypisie otrzymaliśmy walizeczkę z mnóstwem próbek. ;-) Jedzenie było OK, bez żadnych rewelacji, jak to w szpitalu lekkie, zdrowe, no i bez czegokolwiek, co mogłoby uczulić maleństwo. Mogliby dawać cukier (musiałam o niego prosić). Pierwszego dnia po operacji nie otrzymałam niestety nic. Mogłam jedynie popijać małymi łyczkami wodę. Drugiego dnia na śniadanie dostałam sucharki i herbatę, na obiad była zupka warzywna, na kolację bułka, chleb, masło (trochę małe), ser, szynka, twarożek, herbata. Na drugi dzień na obiad dwa dania (pomidorowa z makaronem, mięso z ryżem w sosie z marchewką). Śniadanie i kolacja podobne do kolacji z dnia drugiego, twarożek zastąpił jednak jogurt. Zabrakło mi trochę warzyw. Kiedy ktoś się dowiaduje, że rodziłam w Swissmedzie, to słyszę od razu: Aha, to dlatego miałaś cesarkę. Nie, nie dlatego. CC miałam ze względu na ciśnienie indukowane ciążą, które jest bardzo niebezpieczne zarówno dla matki, jak i dziecka. Ale nie ukrywam, że poniekąd cieszę się z takiego zakończenia ciąży, bo gdyby w naszym kraju można było wybierać, zarówno teraz, jak i przy kolejnym porodzie, wybrałabym CC. 3 dni po operacji normalnie chodziłam, prawie normalnie wstawałam, o ranie przypominałam sobie jedynie w samochodzie podczas korków i w trakcie szybszego marszu. Najgorsze było na początku wstawanie i kładzenie się do łóżka. Podczas pierwszego wstawania, tzw. uruchamiania, ze względu na ciągłe zawroty głowy i zaczynanie wszystkiego od nowa udało mi się wstać dopiero za piątym razem. Na mojej sali leżała jednak dziewczyna po porodzie siłami natury i przez pierwszą dobę też nie dała rady wstać, bo było jej słabo. Druga czuła się tak źle, że malucha oddała na przechowanie położnym. Także to w dużej mierze kwestia indywidualna, zależna od przebiegu porodu, od komplikacji, strat krwi, progu bólu, chorób współistniejących, od psychiki. Przy SN też są szwy, też jest na początku strach przed wizytą WC (przy CC podyktowany nakładanym cewnikiem i indywidualnych reakcjach po nim), pielęgnacja rany, obkurczanie macicy, krwawienie. Co do trzech ostatnich, przy CC krwawienie jest dużo mniejsze, mi wystarczają na przykład spokojnie zwykłe podpaski Always Normal. Jeżeli zaś chodzi o pielęgnację rany, otrzymałam informację, że nie muszę jej niczym smarować, psikać, ponoć rana wygląda idealnie, nie ma żadnego zaczerwienienia. Jest cieniutka, bardzo nisko, szwy są rozpuszczalne. Podsumowując moją historię, jestem mega zadowolona z porodu w Swissmedzie i jeśli zdecyduję się na kolejne dziecko, na pewno zdecyduję się ponownie na ten szpital. Nawet, jeśli miałabym zapłacić dwa razy tyle. Traktowanie podmiotowe, z szacunkiem, a nie z góry reagowanie personelu na potrzeby bez łaski, profesjonalizm, poczucie bezpieczeństwa, możliwość przebywania przez cały dzień z mężem, miłe wspomnienia z tak ważnego wydarzenia jak poród, być może jedyny w życiu, są według mnie tego warte.
zobacz wątek