Dawno dawno mu, kiedy to jeszcze były góry, wędrowałem sobie po Bieszczadach.
Rzecz się działa na Połoninie Wetlińskiej, po której ścieżką szczytową maszerowałem z grupą krakusów poznanych na...
rozwiń
Dawno dawno mu, kiedy to jeszcze były góry, wędrowałem sobie po Bieszczadach.
Rzecz się działa na Połoninie Wetlińskiej, po której ścieżką szczytową maszerowałem z grupą krakusów poznanych na piwie w Wetlinie w kierunku schroniska. Trawy wysokie na człowieka, środek sierpnia. Słyszymy wyraźnie, że ktoś przed nami idzie, ale przez te wysokie trawy nic nie widać. Przyspieszyliśmy kroku i po chwili dogoniliśmy ktosia - ścieżką wśród traw maszerował przed nami koń.
Chwila konsternacji i z grupy wystąpił niejaki Dżekson, który teoretycznie miał obcykany każdy temat. Pouczył nas, że do konia trzeba podejść od przodu - żeby nie kopnął, z wyciągnięta ręką - bo koń wtedy myśli, że cukier. Co powiedział, to zrobił, podszedł do konia od przodu z wyciągnięta przed siebie ręką. Koń ugryzł go w ramię, kopną w nogę i uciekł.
To już któryś raz Zetjot, jak czytam Twoje teoretyczne mądrości, przypominają mi się mądrości Dżeksona, których było równie dużo, oraz koń z Połoniny. Musiałem o tym opowiedzieć.
zobacz wątek