Z jednej strony: polityka, szczególnie gospodarcza, wielu państw wygląda tak, jakby rzeczywiście za kilka lat miał nastąpić "koniec świata". Życie na kredyt, przewyższający realne możliwości jego...
rozwiń
Z jednej strony: polityka, szczególnie gospodarcza, wielu państw wygląda tak, jakby rzeczywiście za kilka lat miał nastąpić "koniec świata". Życie na kredyt, przewyższający realne możliwości jego spłaty, MUSI doprowadzić do potężnego krachu finansowego na skalę globalną. Krachu, przy którym obie wojny światowe wydadzą sie ledwo pierdnięciem.
I od lat refleksja (a w zasadzie alternatywa) nasuwa się sama: albo obecne działania rzadów nie mają w świetle nadciągającej katastrofy żadnego znaczenia, bo przyszłości nie będzie. Albo rządzą nami kompletne przygłupy, nie przewidujące konsekwencji swych decyzji.
Jakoś ostatnio przychylam się bardziej ku tej drugiej opcji ;)
Z drugiej strony, załóżmy, że rzeczywiście nadciąga, utrzymywana w tajemnicy przed społeczeństwem, katastrofa, w rodzaju tej, o jakiej piszesz. Powodująca m.in. zatopienie przybrzeżnych miast.
Olbrzymia część (jeśli nie większość) ludzkości, szczególnie w np. Azji, mieszka w zagrożonym katastrofą obszarze i niechybnie zginie w wyniku tej katastrofy. Jaki zatem sens miałoby doprowadzenie do ich wcześniejszej śmierci?
Taka katastrofa zniszczyłaby również całkowicie infrastrukturę. W tym energetykę i łączność. Jak zatem, jakimi metodami, ktoś miałby pozostałą przy życiu częścią ludzkości, zarządzać?
Kolejna teoria, która przy choćby pobieznej logicznej analizie, kompletnie nie trzyma sie kupy. I zauważ, że nie krytykuję w żaden sposób jej "fantastyczności", bo nie jest to zupełnie potrzebne.
zobacz wątek