Re: Żony marynarzy......
Nie popadajmy w skrajności...
"I kiedy mąż był w domu podał mi miskę. Kiedy go nie było, sama poszłam do kibelka" - no właśnie, jak był to podał. Jakby było lepszym wyjściem samemu...
rozwiń
Nie popadajmy w skrajności...
"I kiedy mąż był w domu podał mi miskę. Kiedy go nie było, sama poszłam do kibelka" - no właśnie, jak był to podał. Jakby było lepszym wyjściem samemu chodzenie do kibelka, to nawet jakby był ten maż obok, to nie chciałabyś od niego pomocy. Dla mnie była to komfortowa sytuacja, jak miałam pewność, że wieczorami i w nocy będzie obok a jak rzeczywiście coś by się działo poważnego, to jest niedaleko.
Nie zadzwonię o 11.37, żeby powiedzieć o bólu brzucha ale jak było coś poważnego, to owszem potrafiłam zadzwonić w środku dnia. Jakbym tego nie zrobiła, to by mąż był zły.
Jak przed porodem akcja się zaczęła w środku dnia, to owszem też dzwoniłam. Zresztą wszyscy w pracy byli przygotowani, że jak się zacznie, to mój mąż wychodzi i już. Jak z jednym dzieckiem chorym siedziałam w domu a drugie w szkole połamało się, to nie zostawiłam tego chorego w domu z gorączką ale mąż urwał się z pracy. Jak moje dziecko leżało w szpitalu, to ze starszym mąż został. Jak dziecku w nocy brzuszek bolał i nic nie pomagało oprócz noszenia i kołysania, a mnie ręce odmawiały posłuszeństwa, to mąż przejmował ster i nosił, kołysał. Tak naprawdę po to się człowiek tyle lat uczył, żeby nie być uwiązanych do stołka w pracy i nie móc wyjść nawet na chwilkę. Długa edukacja, okupiona latami ze skromnym wynagrodzeniem, dała możliwość pewnej elastyczności w pracy. Nam jest z tym dobrze.
zobacz wątek