Re: Żony marynarzy......
Ewa, z jedną rzeczą się stanowczo i zdecydowanie nie zgadzam choć w reszcie masz rację ;)
"Jeżeli się prawdziwie kochacie to każdy następny wyjazd jego będzie tak samo bolesny. Jak...
rozwiń
Ewa, z jedną rzeczą się stanowczo i zdecydowanie nie zgadzam choć w reszcie masz rację ;)
"Jeżeli się prawdziwie kochacie to każdy następny wyjazd jego będzie tak samo bolesny. Jak mój mąż wypływa teraz w morze boli tak samo jak popłynął na pierwszy kontrakt po naszym poznaniu.'' z tym. Dlaczego? Ano dlatego, że moim zdaniem do tego można, oczywiście w pewien sposób, ale przywyknąć, w jakiś sposób przyzwyczaić. I to nie znaczy, że się nie kochamy. Oczywiście nie jest to miłe kiedy mąż dostaje na maila loty na statek. Te powrotne są znacznie przyjemniejsze. I wtedy już jest smutno, nerwowo, oboje już mamy w głowie zakupy, pakowanie, załatwianie ostatnich spraw wspólnie. Ale nie jest to już tak bolesne jak kiedyś. Ja to traktuję jako po prostu wyjazd do pracy, poleci, to wróci. Pierwszy dzień, drugi, pustawo w chałupie, ale potem już jest łatwiej, bo we dwie sobie ogarniamy rzeczywistość. Dla mnie moje podejście jest zdrowe, złośliwi twierdzą, że jestem wyrodną żoną, bo nie płaczę w poduszkę kiedy mąż wylatuje. Ale ja świadomie wyszłam za mąż i zgodziłam się na takie życie. I co więcej, z własnego doświadczenia bycia żoną marynarza, bycia w związku z "lądowym" i obserwacji związków "lądowych" za cholerę bym się nie zamieniła. Właśnie dlatego że nasze życie jest inne, odmienne i my widzimy w tym dużo fajnych stron. Ale to też kwestia charakteru, zaradności, tego czy lubimy siebie i swoje towarzystwo, czy wymagamy non stop obecności drugiej osoby, (nie)zależności i rozumiem, że nie każda kobieta się na to godzi ;)
zobacz wątek