Widok
Firma "Target Games"
wydała system Warzone. Jest to system bitewny i rpg. Warzone został przetłumaczony na polski, a że fantazja twórców systemu w zakresie tworzenia postaci miała... hm, powiedzmy niezwykle elastyczne granice, możemy w polskiej wersji znależć postaci następujące (wybierając co lepsze):
Marsjański Banshee
Specjalista Książęca Milicji z CKM
Żałobna Wilczyca
Łowca Głów Wilków
Sierżant Krwawych Beretów
Kawaleria Powietrzna Tryki
Nekropełzacz Jeż
Kirasjer Atylla III
Sołdacki Komendant Synów Rasputina
Mortyfikator
Najwyższy Nekromag
Ożywieńczy Legionista
Nekromutant
Stahler W Pancerzu Zepsucia
Golem Ciemności
Biogigant
i na soczyste zakończenie - Zenitiański Morderca Dusz.
....osobiście, najbardziej podoba mi się Nekropełzacz Jeż....
Marsjański Banshee
Specjalista Książęca Milicji z CKM
Żałobna Wilczyca
Łowca Głów Wilków
Sierżant Krwawych Beretów
Kawaleria Powietrzna Tryki
Nekropełzacz Jeż
Kirasjer Atylla III
Sołdacki Komendant Synów Rasputina
Mortyfikator
Najwyższy Nekromag
Ożywieńczy Legionista
Nekromutant
Stahler W Pancerzu Zepsucia
Golem Ciemności
Biogigant
i na soczyste zakończenie - Zenitiański Morderca Dusz.
....osobiście, najbardziej podoba mi się Nekropełzacz Jeż....
Fate
nie wiem kim jest Wrzeszczanin,
ale jedną z zabitych dziewczyn znaleziono w lesie niedaleko mojego domu, na dzielnicy jest pełno policji, co nie zdarzało się wcześniej, nawet straż miejska się pokazuje co nie zdarzało się wcześniej...
a plotki, plotki były i będą, nawet jak o dusicielu słuch zaginie.
ale jedną z zabitych dziewczyn znaleziono w lesie niedaleko mojego domu, na dzielnicy jest pełno policji, co nie zdarzało się wcześniej, nawet straż miejska się pokazuje co nie zdarzało się wcześniej...
a plotki, plotki były i będą, nawet jak o dusicielu słuch zaginie.
Z cyklu znalezione w sieci...
Taki wierszyk zaczął krążyć w Necie po doniesieniach o przeszukaniach domów przez policję:
Kiedy przyjda przeszukac dom,
Ten, w którym mieszkasz chłopie,
Kiedy sprawdzą twój CD-ROM,
I na płytach nagrane kopie,
Gdy pod drzwiami staną, i nocą
Nakazem w dloni w drzwi załomocą -
Wiesz o jaką im chodzi zbrodnię?
Ściągales pliki Przez dwa tygodnie.
Juz przed twym domem setki są glin,
Dokąd uciekać? Chyba do Chin.
A wszystko przez to, ze owe dane,
Wprost z Ameryki byly pobrane
Co czyni z ciebie kogoś gorszego,
Nizli mordercę wielokrotnego...
Kiedyś przyjdą napewno pogrzebać ci w kompie
może sie zlituja, w co szczerze wątpię,
jak GROM w nocy przez dach sie wkują,
płyty połamia, save'y skasuja,
pójdzie sie j...ć w Fifie kariera,
znów w nfs'a startujesz od zera,
choć w call of duty wojnę wygraleś,
choć wiele nocy przez to zarwaleś.
Brak u nich skrupulów, litości nie mają,
za dyskutowanie zarobisz pałą,
nie pomoga płacze, ani lamenty
caly twój hardware w folii zapięty,
już biurko puste, juz wiatrak nie huczy
może mnie w końcu to coś nauczy,
mijają godziny, mijaja dni,
chyba oszaleję, wciaz komp mi sie śni.
Dzwonię na pały, może coś da sie załatwić,
jakiś glina mówi: muszę pana zmartwić,
tutaj jest Polska, tu cuda sie dzieją,
kompa pan oddał przebranym złodziejom
Kiedy przyjda przeszukac dom,
Ten, w którym mieszkasz chłopie,
Kiedy sprawdzą twój CD-ROM,
I na płytach nagrane kopie,
Gdy pod drzwiami staną, i nocą
Nakazem w dloni w drzwi załomocą -
Wiesz o jaką im chodzi zbrodnię?
Ściągales pliki Przez dwa tygodnie.
Juz przed twym domem setki są glin,
Dokąd uciekać? Chyba do Chin.
A wszystko przez to, ze owe dane,
Wprost z Ameryki byly pobrane
Co czyni z ciebie kogoś gorszego,
Nizli mordercę wielokrotnego...
Kiedyś przyjdą napewno pogrzebać ci w kompie
może sie zlituja, w co szczerze wątpię,
jak GROM w nocy przez dach sie wkują,
płyty połamia, save'y skasuja,
pójdzie sie j...ć w Fifie kariera,
znów w nfs'a startujesz od zera,
choć w call of duty wojnę wygraleś,
choć wiele nocy przez to zarwaleś.
Brak u nich skrupulów, litości nie mają,
za dyskutowanie zarobisz pałą,
nie pomoga płacze, ani lamenty
caly twój hardware w folii zapięty,
już biurko puste, juz wiatrak nie huczy
może mnie w końcu to coś nauczy,
mijają godziny, mijaja dni,
chyba oszaleję, wciaz komp mi sie śni.
Dzwonię na pały, może coś da sie załatwić,
jakiś glina mówi: muszę pana zmartwić,
tutaj jest Polska, tu cuda sie dzieją,
kompa pan oddał przebranym złodziejom
Etapy umieszczania dziecka w szpitalu:
Dzisiaj chcę opisać, jak w naszym mieście (może i kraju?) wygląda przyjmowanie dziecka do szpitala.
Mam sąsiadów - jak każdy, gdziekolwiek na świecie. Moi sąsiedzi mieszkają na parterze. Jest tam dziewięcioletnia dziewczynka - powiedzmy, że na imię ma Ania*. Dziewczynka od trzech dni nic nie jadła, nic nie piła, wymiotowała, bardzo bolał ją brzuszek, miała stan podgorączkowy... czyli uzbierało się sporo przesłanek, dla których powinno się z dzieckiem pojechać na dokładniejsze badania. Ponieważ rodzice dziewczynki pracują - na mnie wypadło pojechanie z Anią do szpitala.
Pierwszy etap zmagań - godz. 11:00:
Jedziemy do Szpitala Zakaźnego przy ul. Smoluchowskiego w Gdańsku. Wybieramy ten punkt medyczny, gdyż dziecko ma identyczne objawy, jak jej brat, który dwa lata wcześniej trafił na dwa tygodnie właśnie do szpitala zakaźnego po ww. objawach. Udajemy się z Anią do rejestracji. Mimo, iż tłumaczę w zrozumiałym dla przeciętnego człowieka języku kobiecie (recepcjonistce, czy rejestratorce), że dziecko jest w poważnym stanie i prawie "przelewa mi się przez ręce" - pani za szybką, wskazując mi jakiś bliżej nie odgadniony punkt, mówi: "Wyjdzie Pani z dzieckiem tym wejściem, którym Pani weszła, pójdzie Pani do końca tego budynku, tam, gdzie są miejsca na wjazd karetek, postuka Pani do kabinek - na pewno w którejś otworzą i Panią przyjmą." Dodam, że te "kabinki" są odległe jakieś 400 m od punktu, w którym właśnie "szczęśliwie" jesteśmy. Nie kłócąc się - bo w końcu kto wygra ze służbą zdrowia - posłusznie udajemy się z Anią we wskazane miejsce. Na szczęście w tym samym czasie podjeżdża pod jedną z kabinek karetka, więc udaje nam się jakoś dostać do jednego z pokojów obserwacyjno - badawczych, które wyglądają jak niedoinwestowane gabineciki powiatowe. Czekamy. Przychodzi Pani Doktor, uznaje - jak zresztą sugerowałam już wcześniej kobiecie za szybką - że stan dziecka jest poważny, każe pielęgniarce zapodać Ani kroplówkę, wzywa karetkę do przewozu chorych (to taka bez lekarza, tylko z kierowcą i sanitariuszem) i tyle ją widzimy (znaczy: Panią Doktor). A... nim znikła, jeszcze zdążyła mnie opierniczyć, że nie mam od rodziców stałego upoważnienia na opiekę nad dzieckiem i groziła prokuratorem - tak, jakbym chciała dziecku krzywdę co najmniej zrobić, że do szpitala ją przywiozłam.
Następny etap - godz. 12:15:
Jedziemy karetką do szpitala wojewódzkiego, jako, że Pani Doktor doszła do wniosku, że to raczej przypadłość chirurgiczna (czyli wyrostek), niźli zakaźna (czyli wirus żołądkowy grypy) i nie przynależy nam miejsce w szpitalu zakaźnym. Karetka, jak karetka: dwa miejsca z przodu, jedno z tyłu i łóżko. Z przodu siedzi kierowca i pani, na mój gust towarzyszka życiowa kierowcy - gdyż wspólnie omawiają przez całą drogę zrobione przez panią zakupy (pani biadoli, że w aucie ciepło i jej się masło roztopi...). Na łóżku, które wg mnie przysługuje osobie przewożonej, czyli choremu, usadawia się sanitariusz. Nam z Anią przypadł fotel obok tego łóżka samochodowego - na dodatek Ania wciąż ma wkłutą kroplówkę, którą zmuszona jestem trzymać pod sufitem auta - z braku jakiegokolwiek zawieszenia ku temu stworzonego. Warunki iście spartańskie. Dojeżdżamy w końcu do Szpitala im. M. Kopernika, nawet udaje nam się zainteresować naszymi osobami Pana Doktora - tym razem chirurga (poprzednia Pani Doktor była pediatrą). Po wstępnym badaniu okazuje się, że potrzebne są wyniki dodatkowych badań: krew, mocz, USG. Robimy więc badania i oczekujemy w pokoju obserwacyjnym, w którym pościel wymieniają chyba raz na tydzień (przy dobrych rokowaniach). W tzw. międzyczasie (wiem, że nie ma takiego określenia czasu, ale tutaj jest jak najbardziej wskazane) dojeżdża do nas mama Ani. Czekamy: godzinę, dwie... Dziecko nam się coraz bardziej skręca na łóżku. Jest 15:00 i w końcu są wyniki i decyzja kolejnej Pani Doktor: dziecko zostaje w szpitalu na obserwację. Niby wszystko OK - dziecko zostało przyjęte do szpitala...
Kolejny etap - godz. 15:15:
Lokujemy dziewczynkę w jednej z sal na oddziale chirurgii dziecięcej. Następna kroplówka. Nie mamy pidżamki - dopiero chcemy po nią do domu pojechać. Pielęgniarka każe dziecku w ubraniu położyć się na łóżku - wcześniej mnie i matkę dziecka informuje, że nie możemy naszych płaszczy kłaść na łóżku, gdyż jest na nim czysta pościel. Gdzie tu sens i logika? Dziecku nie dają zamiennej pidżamki i każą w ubrankach przepoconych (w sali obserwacyjnej było bardzo gorąco) leżeć na łóżku, a nasze płaszcze niby nie mogły..? Chcemy jechać po rzeczy dla Ani, no i... nie możemy - trzeba czekać na anestezjologa, który musi przeprowadzić wywiad i dopiero wtedy możemy - po podpisaniu miliona papierków i zgód na ewentualną operację - opuścić to "fantastyczne" miejsce. Wychodzimy stamtąd o 16:40.
Mam sąsiadów - jak każdy, gdziekolwiek na świecie. Moi sąsiedzi mieszkają na parterze. Jest tam dziewięcioletnia dziewczynka - powiedzmy, że na imię ma Ania*. Dziewczynka od trzech dni nic nie jadła, nic nie piła, wymiotowała, bardzo bolał ją brzuszek, miała stan podgorączkowy... czyli uzbierało się sporo przesłanek, dla których powinno się z dzieckiem pojechać na dokładniejsze badania. Ponieważ rodzice dziewczynki pracują - na mnie wypadło pojechanie z Anią do szpitala.
Pierwszy etap zmagań - godz. 11:00:
Jedziemy do Szpitala Zakaźnego przy ul. Smoluchowskiego w Gdańsku. Wybieramy ten punkt medyczny, gdyż dziecko ma identyczne objawy, jak jej brat, który dwa lata wcześniej trafił na dwa tygodnie właśnie do szpitala zakaźnego po ww. objawach. Udajemy się z Anią do rejestracji. Mimo, iż tłumaczę w zrozumiałym dla przeciętnego człowieka języku kobiecie (recepcjonistce, czy rejestratorce), że dziecko jest w poważnym stanie i prawie "przelewa mi się przez ręce" - pani za szybką, wskazując mi jakiś bliżej nie odgadniony punkt, mówi: "Wyjdzie Pani z dzieckiem tym wejściem, którym Pani weszła, pójdzie Pani do końca tego budynku, tam, gdzie są miejsca na wjazd karetek, postuka Pani do kabinek - na pewno w którejś otworzą i Panią przyjmą." Dodam, że te "kabinki" są odległe jakieś 400 m od punktu, w którym właśnie "szczęśliwie" jesteśmy. Nie kłócąc się - bo w końcu kto wygra ze służbą zdrowia - posłusznie udajemy się z Anią we wskazane miejsce. Na szczęście w tym samym czasie podjeżdża pod jedną z kabinek karetka, więc udaje nam się jakoś dostać do jednego z pokojów obserwacyjno - badawczych, które wyglądają jak niedoinwestowane gabineciki powiatowe. Czekamy. Przychodzi Pani Doktor, uznaje - jak zresztą sugerowałam już wcześniej kobiecie za szybką - że stan dziecka jest poważny, każe pielęgniarce zapodać Ani kroplówkę, wzywa karetkę do przewozu chorych (to taka bez lekarza, tylko z kierowcą i sanitariuszem) i tyle ją widzimy (znaczy: Panią Doktor). A... nim znikła, jeszcze zdążyła mnie opierniczyć, że nie mam od rodziców stałego upoważnienia na opiekę nad dzieckiem i groziła prokuratorem - tak, jakbym chciała dziecku krzywdę co najmniej zrobić, że do szpitala ją przywiozłam.
Następny etap - godz. 12:15:
Jedziemy karetką do szpitala wojewódzkiego, jako, że Pani Doktor doszła do wniosku, że to raczej przypadłość chirurgiczna (czyli wyrostek), niźli zakaźna (czyli wirus żołądkowy grypy) i nie przynależy nam miejsce w szpitalu zakaźnym. Karetka, jak karetka: dwa miejsca z przodu, jedno z tyłu i łóżko. Z przodu siedzi kierowca i pani, na mój gust towarzyszka życiowa kierowcy - gdyż wspólnie omawiają przez całą drogę zrobione przez panią zakupy (pani biadoli, że w aucie ciepło i jej się masło roztopi...). Na łóżku, które wg mnie przysługuje osobie przewożonej, czyli choremu, usadawia się sanitariusz. Nam z Anią przypadł fotel obok tego łóżka samochodowego - na dodatek Ania wciąż ma wkłutą kroplówkę, którą zmuszona jestem trzymać pod sufitem auta - z braku jakiegokolwiek zawieszenia ku temu stworzonego. Warunki iście spartańskie. Dojeżdżamy w końcu do Szpitala im. M. Kopernika, nawet udaje nam się zainteresować naszymi osobami Pana Doktora - tym razem chirurga (poprzednia Pani Doktor była pediatrą). Po wstępnym badaniu okazuje się, że potrzebne są wyniki dodatkowych badań: krew, mocz, USG. Robimy więc badania i oczekujemy w pokoju obserwacyjnym, w którym pościel wymieniają chyba raz na tydzień (przy dobrych rokowaniach). W tzw. międzyczasie (wiem, że nie ma takiego określenia czasu, ale tutaj jest jak najbardziej wskazane) dojeżdża do nas mama Ani. Czekamy: godzinę, dwie... Dziecko nam się coraz bardziej skręca na łóżku. Jest 15:00 i w końcu są wyniki i decyzja kolejnej Pani Doktor: dziecko zostaje w szpitalu na obserwację. Niby wszystko OK - dziecko zostało przyjęte do szpitala...
Kolejny etap - godz. 15:15:
Lokujemy dziewczynkę w jednej z sal na oddziale chirurgii dziecięcej. Następna kroplówka. Nie mamy pidżamki - dopiero chcemy po nią do domu pojechać. Pielęgniarka każe dziecku w ubraniu położyć się na łóżku - wcześniej mnie i matkę dziecka informuje, że nie możemy naszych płaszczy kłaść na łóżku, gdyż jest na nim czysta pościel. Gdzie tu sens i logika? Dziecku nie dają zamiennej pidżamki i każą w ubrankach przepoconych (w sali obserwacyjnej było bardzo gorąco) leżeć na łóżku, a nasze płaszcze niby nie mogły..? Chcemy jechać po rzeczy dla Ani, no i... nie możemy - trzeba czekać na anestezjologa, który musi przeprowadzić wywiad i dopiero wtedy możemy - po podpisaniu miliona papierków i zgód na ewentualną operację - opuścić to "fantastyczne" miejsce. Wychodzimy stamtąd o 16:40.
Ciąg dalszy umieszczania dziecka w szpitalu...
Dziecko, a szpital...
Ok. 18:00 wracamy do szpitala, wioząc rzeczy, które mogą się przydać Ani. Przebieramy przepocone do granic możliwości dziecko w czystą pidżamkę (nawet dwa uchylone okna nie "ugasiły" super wysokiej temperatury, którą można było odczuć w sali). Przychodzi pielęgniarka i każe naszej dziewczynce - którą nadal bardzo boli brzuszek, i która jest wciąż podpięta do kroplówki - wstać. Sprawdza, jaki Ania ma wzrost, bo właśnie na oddział trafiła wyższa (starsza) dziewczynka, dla której nie ma odpowiedniego łóżka, więc pielęgniarki - ganiając po salach - wyszukują jak najmniejsze (najniższe) dziecko, które będzie "pasowało" do dziecięcego łóżeczka. Na szczęście nasza Ania jest zbyt duża i pielęgniarka zostawia ją w spokoju. Istna paranoja... O 22:00 opuszczamy szpital i wracamy do domu. Dziecko pozostawiłyśmy w dżungli zwanej "Szpitalem Wojewódzkim". Targają nami sprzeczne odczucia: z jednej strony człowiek jest niby zadowolony, że dziecko jest pod fachową ("fachową"?) opieką medyczną, a z drugiej strony zdajemy sobie sprawę z niskiego poziomu naszych służb medycznych i niewyszukanego standardu obiektów medycznych. Oby jutro było lepiej...
* Imię dziewczynki zmieniłam.
Ok. 18:00 wracamy do szpitala, wioząc rzeczy, które mogą się przydać Ani. Przebieramy przepocone do granic możliwości dziecko w czystą pidżamkę (nawet dwa uchylone okna nie "ugasiły" super wysokiej temperatury, którą można było odczuć w sali). Przychodzi pielęgniarka i każe naszej dziewczynce - którą nadal bardzo boli brzuszek, i która jest wciąż podpięta do kroplówki - wstać. Sprawdza, jaki Ania ma wzrost, bo właśnie na oddział trafiła wyższa (starsza) dziewczynka, dla której nie ma odpowiedniego łóżka, więc pielęgniarki - ganiając po salach - wyszukują jak najmniejsze (najniższe) dziecko, które będzie "pasowało" do dziecięcego łóżeczka. Na szczęście nasza Ania jest zbyt duża i pielęgniarka zostawia ją w spokoju. Istna paranoja... O 22:00 opuszczamy szpital i wracamy do domu. Dziecko pozostawiłyśmy w dżungli zwanej "Szpitalem Wojewódzkim". Targają nami sprzeczne odczucia: z jednej strony człowiek jest niby zadowolony, że dziecko jest pod fachową ("fachową"?) opieką medyczną, a z drugiej strony zdajemy sobie sprawę z niskiego poziomu naszych służb medycznych i niewyszukanego standardu obiektów medycznych. Oby jutro było lepiej...
* Imię dziewczynki zmieniłam.
Fate!!moja ulubiona pacjentko!!
Głaszczę i tulę a także wynajmuję remizopodobny klub ze specjalną dedykacją dla Ciebie.Jak się może domyślasz listu z planem już nie dostaniesz, bo planu jeszcze nie ma, ale mam nadzieję, że niebawem coś stworzę, a jak nie to urządzimy imprezę w piwnicy-szampan się znajdzie;)
Mnie marazm nie ogarnia a jakaś psychoza(przez tą wojnę-tzn.na historii polskim i w kinie)jak tak dalej pójdzie to znielubię ludzi(JA!?)jestem na dobrej drodze!A śnieg spadł i mikołaj przyszedł(choć nie do mnie-mimo średnio delikatnych aluzji mikołajkowych:))Kolega O.jest w gruncie rzeczy fAjnym kolegą, a na pewno oryginalnym-to należy cenić i czcić;)zresztą nie obrażaj mego menszczyzny:D głupia nie jesteś a psem się nie przejmuj, Maciek Leona też sobie przywłaszcza.Nie kontaktuję=spać!!A dziś pierwszy(i mam nadzieję ostatni raz)o 8 rano biegałam.Nie ma to jak w-f w sobotę...Do zobaczenia(^_^a jak będzie beznadziejnie?!-bojem siem.My się w ogóle nie zmieścimy-zwłaszcza jak przyjedzie paszczak:D)i czemu się nie uodzywasz na gg?bebe fate.Dobranoc!
Mnie marazm nie ogarnia a jakaś psychoza(przez tą wojnę-tzn.na historii polskim i w kinie)jak tak dalej pójdzie to znielubię ludzi(JA!?)jestem na dobrej drodze!A śnieg spadł i mikołaj przyszedł(choć nie do mnie-mimo średnio delikatnych aluzji mikołajkowych:))Kolega O.jest w gruncie rzeczy fAjnym kolegą, a na pewno oryginalnym-to należy cenić i czcić;)zresztą nie obrażaj mego menszczyzny:D głupia nie jesteś a psem się nie przejmuj, Maciek Leona też sobie przywłaszcza.Nie kontaktuję=spać!!A dziś pierwszy(i mam nadzieję ostatni raz)o 8 rano biegałam.Nie ma to jak w-f w sobotę...Do zobaczenia(^_^a jak będzie beznadziejnie?!-bojem siem.My się w ogóle nie zmieścimy-zwłaszcza jak przyjedzie paszczak:D)i czemu się nie uodzywasz na gg?bebe fate.Dobranoc!
Mixer
soki trawienne z żołądka (żołądków? Któż to może wiedzieć) Totoro też swoje potrafią. Gdyby się było akurat przypadkiem w środku, można byłoby zapewne obejrzeć wspaniałą walkę chemiczną soki-rdza, a że byłby to ostatni widok przed przekroczeniam Świetlistego Prostokątu*, to inna sprawa... Na zewnątrz będzie to zapewne wyglądało tak, że po połknięciu pociągu, Totoro odbije się, po czym zrobi na chwilę zakłopotaną minę, a potem... cóż, potem wróci do zbierania orzeszków.
*nie chodzi o koniec przewodu pokarmowego ;)
*nie chodzi o koniec przewodu pokarmowego ;)
idą święta ....
Najpierw trzeba, k****, kupić prezenty. Oznacza to, że będę
latał po sklepach, przepychał się przez spoconych ludzi z
obłędem w oczach, żeby wydać mnóstwo kasy na jakieś pierdoły.
Co gorsza, wszystko już kiedyś komuś kupiłem.
Wujek Edek dostał w zeszłym roku flaszkę, a przecież nie kupię
mu w tym roku książki, bo ten facet nigdy nie przeczytał nic
ponad tekst na etykiecie półlitrówki. Ciocia Jadzia rok temu
ukontentowała się kremem nawilżającym, co go kupiłem z
przeceny, bo za tydzień kończył się termin ważności. W tym roku
jedynym kosmetykiem dla tej lampucery byłby krem
przeciwzmarszczkowy, ale po pierwsze, takich zmarszczek żaden
krem nie wygładzi, a po drugie, przecież nie wydam na kosmetyki
całej kasy na Boże Narodzenie.
I tak ze wszystkimi. Dziecko mordę drze o jakiś nowy program
komputerowy, choć i tak wiadomo, że przestanie się nim zajmować
po 48 godzinach, bo każda gra jest dla niego za trudna,
Półmózg jeden. Żona będzie miała jak zwykle pretensje, że Kowalska
z jej biura dostanie coś ładniejszego. W rezultacie kupię byle
co - jak co roku.
Potem śledzik w pracy z ludźmi, których mordy są mi
nienawistne, i patrzenie na męki szefa, który życzy nam "dużo
pieniędzy", choć wszyscy wiedzą, że dopiero wtedy byłby
szczęśliwy, gdybym pracował za miskę zupy z brukwi przykuty
łańcuchem do komputera. Krwiopijca jeden. Potem wszyscy się
nawalą jak szpaki, a pan Henio obślini biust pani Bożeny z
księgowości, zamkną się oboje w archiwum, bo oni zawsze walą
się jak króliki, kiedy są naprani. Następnego dnia kac, w
dodatku żona będzie robić wymówki.
Jeszcze tylko trzeba j******* w baniak karpia, bo małżonka -
uważacie - wrażliwa jest i na męki zwierzątka nie może patrzeć,
choć mnie męczy od 15 lat bez zmrużenia oka, garbata owca.
Przynieść i przystroić choinkę. Z dzieckiem, "żeby miało ciepłe
wspomnienia z dzieciństwa", a ono w dupie ma choinkę, mnie,
Boże Narodzenie i wszystko. Jak taki glon emocjonalny
może mieć jakiekolwiek wspomnienia?
No i kolacyjka wigilijna.
Rodzinna, mać ich w tę i z powrotem. Jedna wielka męka. Co za
k**** wymyślił ten łzawy termin "rodzinna wieczerza"? Przyjdą
wszyscy ci, od których na co dzień trzymam się z daleka
z dobrym skutkiem.
Usiądziemy za stołem... A nie, pardon, najpierw prezenty!
Trzeba będzie się kłamliwie ucieszyć, choć z góry wiem, że ten
krawat kupiony na bazarze od Wietnamczyków dopełniłby liczną
kolekcję podobnych gówien, gdybym oczywiście zawalił
szafę takim badziewiem, a nie zaraz następnego dnia wyrzucił
wszystko do śmietnika. Dostanę też najtańszy koniak i jakieś
kosmetyki. Jakie - będę wiedział ostatniego dnia przed Wigilią,
kiedy w pobliskim supermarkecie zaczną wyprzedawać to, czego
nie udało się upchnąć ludziom. Po prezentach się zacznie.
Te same kretyńskie dowcipy wuja Bronka, zwłaszcza, kurna, ten
o gąsce Balbince. Wszyscy będą dokarmiać mojego psa po to,
żeby narzygał w nocy na pościel. Ciotka załzawi się po dwóch
godzinach żucia żarcia z wytrwałością tapira i zacznie
płakać, "jak to dobrze, że trzymamy się razem". Gówno prawda
akurat, co wykażą następne dwie godziny, kiedy to nawaliwszy
się już, zacznie wyzywać swojego ślubnego od złamanych c***ów.
To oczywiście prawda, ale dlaczego popierać to
rzucaniem w niego salaterką po śledziach? Mniejsza o jego
mordę, ale ciotka nigdy nie trafia. Plama na wersalce cuchnie
jeszcze przez dwa tygodnie po Wigilii.
Jedyna nadzieja, że akurat w tym roku 6-letnia latorośl kuzynostwa
z Lublina nie nawali w gacie w połowie kolacji i nie zakomunikuje o
tym
radośnie jeszcze przed deserem. Bo to, że coś wywali sobie na
łeb ze stołu, to pewne jak w banku. Jeszcze tylko muszę przeżyć
debilne gadki o polityce, przy których wszyscy oczywiście
skoczą sobie do gardeł i na siebie się poobrażają. Na koniec
ciotula Jadzia puści maleńkiego pawika na ścianę koło swojego
fotela i można będzie odtrąbić koniec męczarni.
A nie, byłbym zapomniał. Kolejną rozrywką będzie wyprawa na
pasterkę, bo to religijna rodzina. No to pójdę, choć nikt nigdy
nie wyjaśnił, po nagłą cholerę tłuc się po nocy, żeby stać na
mrozie w bezruchu przez godzinę czy więcej. Ciekawe, czy moja
małżonka znowu wywinie orła na ryj na schodkach kościółka -
jak to robi od kilku lat z uporem godnym lepszej sprawy? W
kościele, jeśli tam się dopcham, będzie cuchnąć jak w gorzelni,
bo wierni tylko dlatego stoją na własnych nogach, bo za duży
tłok, żeby upaść. Czasem tylko ktoś beknie albo puści głośno
bąka, ale i tak nikt na to nie zwróci uwagi, bo wszyscy
drzemią na stojąco. Wracając trzeba tylko będzie uważać na
chłopców z osiedla, bo w Wigilię katolicka młodzież szczególnie
lubi wpierdolić bliźniemu. Rok temu zglanowali wujka Edka, ale
on chyba tego nie zauważył, bo był zalany w płaskorzeźbę.
Wreszcie wychodzą z chałupy, wory jedne. Moment zamykania drzwi
za ostatnim z tych troglodytów jest najszczęśliwszą chwilą w
moim świątecznym życiu. Kilka dni odpoczynku. Ale mijają ...
latał po sklepach, przepychał się przez spoconych ludzi z
obłędem w oczach, żeby wydać mnóstwo kasy na jakieś pierdoły.
Co gorsza, wszystko już kiedyś komuś kupiłem.
Wujek Edek dostał w zeszłym roku flaszkę, a przecież nie kupię
mu w tym roku książki, bo ten facet nigdy nie przeczytał nic
ponad tekst na etykiecie półlitrówki. Ciocia Jadzia rok temu
ukontentowała się kremem nawilżającym, co go kupiłem z
przeceny, bo za tydzień kończył się termin ważności. W tym roku
jedynym kosmetykiem dla tej lampucery byłby krem
przeciwzmarszczkowy, ale po pierwsze, takich zmarszczek żaden
krem nie wygładzi, a po drugie, przecież nie wydam na kosmetyki
całej kasy na Boże Narodzenie.
I tak ze wszystkimi. Dziecko mordę drze o jakiś nowy program
komputerowy, choć i tak wiadomo, że przestanie się nim zajmować
po 48 godzinach, bo każda gra jest dla niego za trudna,
Półmózg jeden. Żona będzie miała jak zwykle pretensje, że Kowalska
z jej biura dostanie coś ładniejszego. W rezultacie kupię byle
co - jak co roku.
Potem śledzik w pracy z ludźmi, których mordy są mi
nienawistne, i patrzenie na męki szefa, który życzy nam "dużo
pieniędzy", choć wszyscy wiedzą, że dopiero wtedy byłby
szczęśliwy, gdybym pracował za miskę zupy z brukwi przykuty
łańcuchem do komputera. Krwiopijca jeden. Potem wszyscy się
nawalą jak szpaki, a pan Henio obślini biust pani Bożeny z
księgowości, zamkną się oboje w archiwum, bo oni zawsze walą
się jak króliki, kiedy są naprani. Następnego dnia kac, w
dodatku żona będzie robić wymówki.
Jeszcze tylko trzeba j******* w baniak karpia, bo małżonka -
uważacie - wrażliwa jest i na męki zwierzątka nie może patrzeć,
choć mnie męczy od 15 lat bez zmrużenia oka, garbata owca.
Przynieść i przystroić choinkę. Z dzieckiem, "żeby miało ciepłe
wspomnienia z dzieciństwa", a ono w dupie ma choinkę, mnie,
Boże Narodzenie i wszystko. Jak taki glon emocjonalny
może mieć jakiekolwiek wspomnienia?
No i kolacyjka wigilijna.
Rodzinna, mać ich w tę i z powrotem. Jedna wielka męka. Co za
k**** wymyślił ten łzawy termin "rodzinna wieczerza"? Przyjdą
wszyscy ci, od których na co dzień trzymam się z daleka
z dobrym skutkiem.
Usiądziemy za stołem... A nie, pardon, najpierw prezenty!
Trzeba będzie się kłamliwie ucieszyć, choć z góry wiem, że ten
krawat kupiony na bazarze od Wietnamczyków dopełniłby liczną
kolekcję podobnych gówien, gdybym oczywiście zawalił
szafę takim badziewiem, a nie zaraz następnego dnia wyrzucił
wszystko do śmietnika. Dostanę też najtańszy koniak i jakieś
kosmetyki. Jakie - będę wiedział ostatniego dnia przed Wigilią,
kiedy w pobliskim supermarkecie zaczną wyprzedawać to, czego
nie udało się upchnąć ludziom. Po prezentach się zacznie.
Te same kretyńskie dowcipy wuja Bronka, zwłaszcza, kurna, ten
o gąsce Balbince. Wszyscy będą dokarmiać mojego psa po to,
żeby narzygał w nocy na pościel. Ciotka załzawi się po dwóch
godzinach żucia żarcia z wytrwałością tapira i zacznie
płakać, "jak to dobrze, że trzymamy się razem". Gówno prawda
akurat, co wykażą następne dwie godziny, kiedy to nawaliwszy
się już, zacznie wyzywać swojego ślubnego od złamanych c***ów.
To oczywiście prawda, ale dlaczego popierać to
rzucaniem w niego salaterką po śledziach? Mniejsza o jego
mordę, ale ciotka nigdy nie trafia. Plama na wersalce cuchnie
jeszcze przez dwa tygodnie po Wigilii.
Jedyna nadzieja, że akurat w tym roku 6-letnia latorośl kuzynostwa
z Lublina nie nawali w gacie w połowie kolacji i nie zakomunikuje o
tym
radośnie jeszcze przed deserem. Bo to, że coś wywali sobie na
łeb ze stołu, to pewne jak w banku. Jeszcze tylko muszę przeżyć
debilne gadki o polityce, przy których wszyscy oczywiście
skoczą sobie do gardeł i na siebie się poobrażają. Na koniec
ciotula Jadzia puści maleńkiego pawika na ścianę koło swojego
fotela i można będzie odtrąbić koniec męczarni.
A nie, byłbym zapomniał. Kolejną rozrywką będzie wyprawa na
pasterkę, bo to religijna rodzina. No to pójdę, choć nikt nigdy
nie wyjaśnił, po nagłą cholerę tłuc się po nocy, żeby stać na
mrozie w bezruchu przez godzinę czy więcej. Ciekawe, czy moja
małżonka znowu wywinie orła na ryj na schodkach kościółka -
jak to robi od kilku lat z uporem godnym lepszej sprawy? W
kościele, jeśli tam się dopcham, będzie cuchnąć jak w gorzelni,
bo wierni tylko dlatego stoją na własnych nogach, bo za duży
tłok, żeby upaść. Czasem tylko ktoś beknie albo puści głośno
bąka, ale i tak nikt na to nie zwróci uwagi, bo wszyscy
drzemią na stojąco. Wracając trzeba tylko będzie uważać na
chłopców z osiedla, bo w Wigilię katolicka młodzież szczególnie
lubi wpierdolić bliźniemu. Rok temu zglanowali wujka Edka, ale
on chyba tego nie zauważył, bo był zalany w płaskorzeźbę.
Wreszcie wychodzą z chałupy, wory jedne. Moment zamykania drzwi
za ostatnim z tych troglodytów jest najszczęśliwszą chwilą w
moim świątecznym życiu. Kilka dni odpoczynku. Ale mijają ...
Idą święta .... (cd)
Ale mijają jak z
bata strzelił, bo wielkimi krokami zbliża się kolejny
kretyński wynalazek - Sylwester.
Ludzie! Kto to wymyślił Już od listopada ślubna wydala z
siebie idiotyczne pomysły, żeby pójść na "jakiś bal". Jakbyśmy
s****i pieniędzmi... Albo żeby gdzieś wyjechać, gdzie
gorąco. A niech se włączy farelkę pod fikusem, będzie miała
tropiki w chałupie. I tak przecież skończy się na balandze u Witka.
Jasne, trzeba ładnie się ubrać, bo wszystkim się wydaje, że
to jakiś uroczysty dzień. Czyli żona najpierw puści w trąbę pół
budżetu domowego na jakąś kieckę, w której wygląda jak zwykle,
czyli jak w worku po nawozach sztucznych. Ale cena taka, że za
to można by żywić jeden powiat w Somalii przez kwartał.
Ja się wbijam w garnitur, bo europejska cywilizacja wymyśliła,
że mężczyzna wygląda dobrze, gdy wdzieje na siebie marynarę,
co pije pod pachami. Pod szyją zawiążę sobie kolorowy postronek.
I tak mam przewagę, bo prysnę na dziób jakąś wodę kolońską i
jazda, a małżonka kładzie sobie tapety tyle, że palec w to
wchodzi do pierwszego stawu, a daje rezultat mumii Tutenchamona
zaraz przed konserwacją. I zajmuje ze trzy godziny. Łazienka,
oczywiście, zajęta i wszyscy pozostali domownicy mogą szczać
do zlewu, jak mają potrzebę, albo niech zdychają na uremię.
U Witka ten sam zestaw ludzki, ale czasem trafia się coś
nowego, na czym można by oko zawiesić. Jak zwykle nic z tego
nie wyjdzie, bo chociaż Wituś ma dużą chałupę, to ryzyko za
duże. Zresztą każda kobitka jeszcze przed północą doprowadza
się do stanu, w którym wygląda jak kupa. W tym dniu trzeba być
radosnym jak młody pies, szczerzyć zęby w uśmiechu i ruszać w
tany, nawet jeśli ni pyty nie mam o tym pojęcia. Zresztą nikt
nie ma, za to wszyscy miotają się w konwulsjach i
po krótkim czasie cuchną, jak gdyby nie myli się z tydzień.
Baby w szczególności. Z facetami jest prostsza sprawa, bo już
koło jedenastej są pijani w sztok i bełkoczą albo chcą r******
wszystko, na co trafią w drodze do baru. O północy trzeba
obcałować wszystkie te oślinione i śmierdzące wódą mordy,
obłudnie życząc wszystkiego najlepszego, choć jedyne, o czym
wtedy myślę, to żeby ich szlag trafił czym prędzej.
Potem sylwestrowa noc, banalna do bólu - rozmazane makijaże
kobitek (najlepszy tusz nie wytrzyma, gdy właścicielka walnie
mordą w sałatkę), śpiący pokotem faceci, jacyś zarzygani
klienci w kiblu. Norma. Ja, oczywiście, nawalę się już przed
północą, żeby uniknąć konieczności odwożenia mojej nawalonej
ślubnej do domu. I tak zakończę ten najgorszy okres w roku...
bata strzelił, bo wielkimi krokami zbliża się kolejny
kretyński wynalazek - Sylwester.
Ludzie! Kto to wymyślił Już od listopada ślubna wydala z
siebie idiotyczne pomysły, żeby pójść na "jakiś bal". Jakbyśmy
s****i pieniędzmi... Albo żeby gdzieś wyjechać, gdzie
gorąco. A niech se włączy farelkę pod fikusem, będzie miała
tropiki w chałupie. I tak przecież skończy się na balandze u Witka.
Jasne, trzeba ładnie się ubrać, bo wszystkim się wydaje, że
to jakiś uroczysty dzień. Czyli żona najpierw puści w trąbę pół
budżetu domowego na jakąś kieckę, w której wygląda jak zwykle,
czyli jak w worku po nawozach sztucznych. Ale cena taka, że za
to można by żywić jeden powiat w Somalii przez kwartał.
Ja się wbijam w garnitur, bo europejska cywilizacja wymyśliła,
że mężczyzna wygląda dobrze, gdy wdzieje na siebie marynarę,
co pije pod pachami. Pod szyją zawiążę sobie kolorowy postronek.
I tak mam przewagę, bo prysnę na dziób jakąś wodę kolońską i
jazda, a małżonka kładzie sobie tapety tyle, że palec w to
wchodzi do pierwszego stawu, a daje rezultat mumii Tutenchamona
zaraz przed konserwacją. I zajmuje ze trzy godziny. Łazienka,
oczywiście, zajęta i wszyscy pozostali domownicy mogą szczać
do zlewu, jak mają potrzebę, albo niech zdychają na uremię.
U Witka ten sam zestaw ludzki, ale czasem trafia się coś
nowego, na czym można by oko zawiesić. Jak zwykle nic z tego
nie wyjdzie, bo chociaż Wituś ma dużą chałupę, to ryzyko za
duże. Zresztą każda kobitka jeszcze przed północą doprowadza
się do stanu, w którym wygląda jak kupa. W tym dniu trzeba być
radosnym jak młody pies, szczerzyć zęby w uśmiechu i ruszać w
tany, nawet jeśli ni pyty nie mam o tym pojęcia. Zresztą nikt
nie ma, za to wszyscy miotają się w konwulsjach i
po krótkim czasie cuchną, jak gdyby nie myli się z tydzień.
Baby w szczególności. Z facetami jest prostsza sprawa, bo już
koło jedenastej są pijani w sztok i bełkoczą albo chcą r******
wszystko, na co trafią w drodze do baru. O północy trzeba
obcałować wszystkie te oślinione i śmierdzące wódą mordy,
obłudnie życząc wszystkiego najlepszego, choć jedyne, o czym
wtedy myślę, to żeby ich szlag trafił czym prędzej.
Potem sylwestrowa noc, banalna do bólu - rozmazane makijaże
kobitek (najlepszy tusz nie wytrzyma, gdy właścicielka walnie
mordą w sałatkę), śpiący pokotem faceci, jacyś zarzygani
klienci w kiblu. Norma. Ja, oczywiście, nawalę się już przed
północą, żeby uniknąć konieczności odwożenia mojej nawalonej
ślubnej do domu. I tak zakończę ten najgorszy okres w roku...
Z cyklu znalezione wśród maili...
kto lubi biologie? :-)
Dziewica pospolita - roślina krótkotrwała, wymagająca szczególnej
pielęgnacji. Chętnie poddaje się flancowaniu. Po przepikowaniu przestaje być
dziewicą.
Stara panna - roślina długotrwała i pnąca, czepiająca się wszystkiego i
wszystkich. Żyje w miejscach odosobnionych nie wiadomo z kim.
Kochanka - roślina kwitnąca pasożytnicza, z gatunku motylkowatych. Z uwagi
na duże koszty, w naszych warunkach trudna do hodowli domowej. Rozkwita
nocą.
Żona - pożyteczne zwierze domowe, pociągowe, bardzo nerwowe ale wytrwałe.
Żywi się odpadkami, w hodowli domowej bardzo opłacalna, przynosi duże
korzyści.
Kawaler - ptak przelotny. Dzieci swoje podrzuca innym i wówczas zmienia
miejsce pobytu. Jest trudny do uchwycenia w sidła.
Stary kawaler - grzyb jadowity o gorzkim smaku. Żyje przeważnie sam lub w
symbiozie z purchawką pospolitą.
Mąż - zwierze domowe z gatunku leniwców. Ze względu na dużą żarłoczność, w
warunkach domowych przynosi duże straty. W hodowli nieopłacalny.
Pochodzenie - skrzyżowanie trutnia z padalcem.
Rozwódka - należy do owadów występujących w dużych ilościach, zwana w
przyrodzie pod nazwą szarańcza. Samiczki pozostawia w spokoju, samców
niszczy od korzenia. Czyni szkody w ubraniu - zwłaszcza w kieszeni.
Wdowa - wierzba z gatunku płaczących. Szybko próchniejąca z braku zdrowego
korzenia. Nadaje się do przerobu na fujarki.
Dziewica pospolita - roślina krótkotrwała, wymagająca szczególnej
pielęgnacji. Chętnie poddaje się flancowaniu. Po przepikowaniu przestaje być
dziewicą.
Stara panna - roślina długotrwała i pnąca, czepiająca się wszystkiego i
wszystkich. Żyje w miejscach odosobnionych nie wiadomo z kim.
Kochanka - roślina kwitnąca pasożytnicza, z gatunku motylkowatych. Z uwagi
na duże koszty, w naszych warunkach trudna do hodowli domowej. Rozkwita
nocą.
Żona - pożyteczne zwierze domowe, pociągowe, bardzo nerwowe ale wytrwałe.
Żywi się odpadkami, w hodowli domowej bardzo opłacalna, przynosi duże
korzyści.
Kawaler - ptak przelotny. Dzieci swoje podrzuca innym i wówczas zmienia
miejsce pobytu. Jest trudny do uchwycenia w sidła.
Stary kawaler - grzyb jadowity o gorzkim smaku. Żyje przeważnie sam lub w
symbiozie z purchawką pospolitą.
Mąż - zwierze domowe z gatunku leniwców. Ze względu na dużą żarłoczność, w
warunkach domowych przynosi duże straty. W hodowli nieopłacalny.
Pochodzenie - skrzyżowanie trutnia z padalcem.
Rozwódka - należy do owadów występujących w dużych ilościach, zwana w
przyrodzie pod nazwą szarańcza. Samiczki pozostawia w spokoju, samców
niszczy od korzenia. Czyni szkody w ubraniu - zwłaszcza w kieszeni.
Wdowa - wierzba z gatunku płaczących. Szybko próchniejąca z braku zdrowego
korzenia. Nadaje się do przerobu na fujarki.
Aube :)))
Lubie cie, a tym bardziej lubie ocierac sie o ciebie gdy mijamy sie przy pewnym budynku:)Ale niebaw sie w nadwornego wycinacza, nie baw sie i pozostaw to tym -jak tu ktos swietnie ich nazwal-smieciom:)prosze Aube...........................nie bede pisal twojego imienia, sama je znasz i ja znam fmmmm Zrobilem wyjatek dla Stworka:)))A tak, by sie zastanowila .I ja mijam przy "naukowym" budynku..................ale o nia sie nie ocieram fmmmm :).Lubie te pinde:)Fajowa jest.
cieszy mnie,
ze "wiesz" o co mi chodzi. Naprawde cieszy. Tak mniej wiecej na cale gardlo.
"siostrzenica"? Przedtem to byla wnuczka! "I takoz powiadam wam, imie antychrysta Mixera przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie, jakoz i misje , co ja sam Bog w proroczym snie Przodkom zeslal - wyplenic Zlo z Hajdparku, przy pomocy slowotoku..."
:D
"siostrzenica"? Przedtem to byla wnuczka! "I takoz powiadam wam, imie antychrysta Mixera przekazywali sobie z pokolenia na pokolenie, jakoz i misje , co ja sam Bog w proroczym snie Przodkom zeslal - wyplenic Zlo z Hajdparku, przy pomocy slowotoku..."
:D
Stworku:)Nie rob z siebie zalosnej postaci ,prosze :)
ja ciebie naprawde lubie i lubie obserwowanie twojej postaci posrod tych szarych murow .'Naukowych murow".Nie mam wnuczki po jestem tuz po czterdziestce:)Nie wiem na jakiej podstawie twierdzzi , ze jestem jakims Staruszkiem :)Ale mysl sobie co chcesz:)Mysleniejest przyszloscia:) fmmmm
Gardelko oszzcedzaj, bo pracodawca cie wkrotce wezwie w takiej sobie dosc dziwnej sprawie:)czekaj cierpliwie.Teraz ma malo czasu, lecz niedlugo zobaczysz............
Ps.a co do mixera .....tonie ma "co" nie ma co pisac wiecej , ani mowic:)))Totylko maly s******* na tych lamach nedznego wirtualnego swiata...................
No tak, ale tynadal bedziesz bropnic skruwieli hu hu hu hu hu taka juz jestes Agniesiou :) I powiem Ci, ze fmmm lubie cie.Naprawde.
Gardelko oszzcedzaj, bo pracodawca cie wkrotce wezwie w takiej sobie dosc dziwnej sprawie:)czekaj cierpliwie.Teraz ma malo czasu, lecz niedlugo zobaczysz............
Ps.a co do mixera .....tonie ma "co" nie ma co pisac wiecej , ani mowic:)))Totylko maly s******* na tych lamach nedznego wirtualnego swiata...................
No tak, ale tynadal bedziesz bropnic skruwieli hu hu hu hu hu taka juz jestes Agniesiou :) I powiem Ci, ze fmmm lubie cie.Naprawde.
hmmmm
widzę, że wrócił znajomy posiadacz wnuczek tudzież siostrzenic...ktoś tu narzekał na nudę...koniunktura się zapewne rozkręci...
nieważne,
MAM COŚ CIEKAWSZEGO NIŻ TE JEGO WYPOCINY.KTOŚ TU KIEDYŚ PYTAŁ O FLASH MOB.POCZYTAJCIE SOBIE TEXT PONIŻEJ I MIŁEJ ZABWY DLA TYCH CO TAM PÓJDĄ!!!
CIEKAWE: Poznają się przez internet, synchronizują zegarki, po czym umawiają się na kilka minut na mieście, by w tłoku zrobić coś głupiego. Świat ogarnęła moda na flash mob. Pierwszy flash mob ("błyskawiczny tłum") odbył się w Nowym Jorku. Teraz szaleństwo opanowuje Europę i znienacka pojawia się w każdym większym mieście. Na czym polega zabawa? Kilkadziesiąt, a nieraz kilkaset nieznanych sobie wcześniej osób umawia się przez Internet, by stworzyć na ulicy lub w sklepie...sztuczny tłum.Wszyscy przybywają na mieście w ściśle określonym czasie, po czym wykonują coś dziwnego, np. wymachują rękami lub skaczą, wprawiając w konsternację ludzi obserwujących widowisko. Po chwili sięrozchodzą. W Nowym Jorku przed wypchanym dinozaurem, stosującym w ekskluzywnym sklepie, nagle pojawiło się 300 osób, które zaczęły wydawać okrzyki przerażenia. Po minucie wszyscy się rozeszli, a ochrona nawet nie zdążyła zareagować. W Londynie w sklepie meblowym wszyscy wyjęli telefony komórkowe i zaczęli głośno zachwalać przez nie wystawiony w sklepie towar. Po co robi się flash mob? Właściwie po nic. Socjologowie twierdzą, że potrzeba wynika prawdopodobnie z tęsknoty za nawiązywaniem spontanicznych więzi. Ale uczestnicy flash mobs mówią, że nie mają żadnego celu poza dobrą zabawą. 22 listopada prawie 200 osob przez ponad 2 minuty przekrzykiwalo sie nawzajem. Czemu by nie zrobic tego w naszym Gdańsku? Uwaga! Pierszy flash mob Gdansk!czas: 13 grudnia tj. sobota godz. 16.00, miejsce: nowe centrum handlowe MEDISON.Rowno z wybiciem godziny 16.00 gimnastykujemy sie. P-O-D-A-J D-A-L-E-J
nieważne,
MAM COŚ CIEKAWSZEGO NIŻ TE JEGO WYPOCINY.KTOŚ TU KIEDYŚ PYTAŁ O FLASH MOB.POCZYTAJCIE SOBIE TEXT PONIŻEJ I MIŁEJ ZABWY DLA TYCH CO TAM PÓJDĄ!!!
CIEKAWE: Poznają się przez internet, synchronizują zegarki, po czym umawiają się na kilka minut na mieście, by w tłoku zrobić coś głupiego. Świat ogarnęła moda na flash mob. Pierwszy flash mob ("błyskawiczny tłum") odbył się w Nowym Jorku. Teraz szaleństwo opanowuje Europę i znienacka pojawia się w każdym większym mieście. Na czym polega zabawa? Kilkadziesiąt, a nieraz kilkaset nieznanych sobie wcześniej osób umawia się przez Internet, by stworzyć na ulicy lub w sklepie...sztuczny tłum.Wszyscy przybywają na mieście w ściśle określonym czasie, po czym wykonują coś dziwnego, np. wymachują rękami lub skaczą, wprawiając w konsternację ludzi obserwujących widowisko. Po chwili sięrozchodzą. W Nowym Jorku przed wypchanym dinozaurem, stosującym w ekskluzywnym sklepie, nagle pojawiło się 300 osób, które zaczęły wydawać okrzyki przerażenia. Po minucie wszyscy się rozeszli, a ochrona nawet nie zdążyła zareagować. W Londynie w sklepie meblowym wszyscy wyjęli telefony komórkowe i zaczęli głośno zachwalać przez nie wystawiony w sklepie towar. Po co robi się flash mob? Właściwie po nic. Socjologowie twierdzą, że potrzeba wynika prawdopodobnie z tęsknoty za nawiązywaniem spontanicznych więzi. Ale uczestnicy flash mobs mówią, że nie mają żadnego celu poza dobrą zabawą. 22 listopada prawie 200 osob przez ponad 2 minuty przekrzykiwalo sie nawzajem. Czemu by nie zrobic tego w naszym Gdańsku? Uwaga! Pierszy flash mob Gdansk!czas: 13 grudnia tj. sobota godz. 16.00, miejsce: nowe centrum handlowe MEDISON.Rowno z wybiciem godziny 16.00 gimnastykujemy sie. P-O-D-A-J D-A-L-E-J
Irytujące zagadnienia
Na tym forum można pisać "co nas w Trójmieście cieszy, denerwuje, przeszkadza, zaskakuje, wkurza, irytuje, zachwyca, dołuje, oburza, frustruje".
Mnie denerwuje w Trójmieście:
# spóżnianie się autobusów.
# brak takiego czegoś jak bezpieczeństwo w niektorych dzielnicach Trójmiasta
# brak kultury u kontrolerow w komunikacji
# fatalny stan niekórych ośrodków służby zdrowiazdrowia
Pozdrawiam.
Mnie denerwuje w Trójmieście:
# spóżnianie się autobusów.
# brak takiego czegoś jak bezpieczeństwo w niektorych dzielnicach Trójmiasta
# brak kultury u kontrolerow w komunikacji
# fatalny stan niekórych ośrodków służby zdrowiazdrowia
Pozdrawiam.
A mnie w tym małym prowincjonalnym masteczku = Gdańsku denerwuje
- jego prowincja i zaprzepaszczanie każdej rozsądnej szansy normalnego rozwoju.
- kierowcy którzy szarpią tramwajmi i śmiają się w swoich kabinach z pasarzerów którzy na siebie wpadają,
- zbyt daleka odległość od urozmaicenia terenu tzn GÓR,
- wieczna wilgoć w powietrzu przeszywająca me kości do bólu,
No starczy marudzenia - gajeczko!!
- kierowcy którzy szarpią tramwajmi i śmiają się w swoich kabinach z pasarzerów którzy na siebie wpadają,
- zbyt daleka odległość od urozmaicenia terenu tzn GÓR,
- wieczna wilgoć w powietrzu przeszywająca me kości do bólu,
No starczy marudzenia - gajeczko!!
Z cyklu znalezione wśród maili...
Przeslane mi przez meskich szowinistow;)
>
> Uszczesliwienie kobiety nie jest trudne...
>
> Nalezy tylko byc :
> 1. przyjacielem
> 2. partnerem
> 3. kochankiem
> 4. bratem
> 5. ojcem
> 6. nauczycielem
> 7. wychowawca
> 8. spowiednikiem
> 9. powiernikiem
> 10. kucharzem
> 11. mechanikiem
> 12. monterem
> 13. elektrykiem
> 14. szoferem
> 15. tragarzem
> 16. sprzataczka
> 17. stewardem
> 18. hydraulikiem
> 19. stolarzem
> 20. modelem
> 21. architektem wnetrz
> 22. seksuologiem
> 23. psychologiem
> 24. psychiatra
> 25. psychoterapeuta.
>
> Wazne tez sa cechy osobowosci. Nalezy byc :
>
> 1. sympatycznym
> 2. wysportowanym ale
> 3. inteligentnym ale
> 4. silnym
> 5. kulturalnym ale
> 6. twardym ale
> 7. lagodnym
> 8. czulym ale
> 9. zdecydowanym ale
> 10. romantycznym ale
> 11. meskim
> 12. dowcipnym i
> 13. wesolym ale
> 14. powaznym i
> 15. dystyngowanym
> 16. odwaznym ale
> 17. misiem ale
> 18. energicznym
> 19. zapobiegawczym
> 20. kreatywnym
> 21. pomyslowym
> 22. zdolnym ale
> 23. skromnym i
> 24. wyrozumialym
> 25. eleganckim ale
> 26. stanowczym
> 27. cieplym ale
> 28. zimnym ale
> 29. namietnym
> 30. tolerancyjnym ale
> 31. zasadniczym i
> 32. honorowym i
> 33. szlachetnym ale
> 34. praktycznym i
> 35. pragmatycznym
> 36. praworzadnym ale
> 37. gotowym zrobic dla niej wszystko czyli
> 38. zdesperowanym ale
> 39. opanowanym
> 40. szarmanckim ale
> 41. stalym i
> 42. wiernym
> 43. uwaznym ale
> 44. rozmarzonym ale
> 45. ambitnym
> 46. godnym zaufania i
> 47. szacunku
> 48. gotowym do poswiecen i, przede szystkim,
> 49. wyplacalnym.
>
> Jednoczesnie musi mezczyzna uwazac na to, aby :
>
> a) nie byl zazdrosny, a jednak zainteresowany
> b) dobrze rozumial sie ze swoja rodzina, nie poswiecal jej
> jednak wiecej
> czasu niz danej kobiecie c) pozostawil kobiecie swobode, ale
okazywal
> troske i zainteresowanie gdzie byla i co robila d) ubieral
> sie w garnitur,
> ale byl gotów przenosic ja na rekach przez bloto po kolana i
> wchodzic do
> domu przez balkon, gdyb ona zapomni kluczy, lub gonic, dogonic i
pobic
> zlodzieja, który wyrwal jej torebke, w której przeciez miala
> tak niezbedne
> do zycia lusterko i szminke.
>
> B. wazne jest aby nie zapominac jej :
>
> 1. urodzin
> 2. imienin
> 3. daty slubu
> 4. daty pierwszego pocalunku
> 5. okresu
> 6. wizyty u stomatologa
> 7. rocznic
> 8. urodzin jej najlepszej przyjaciólki i ulubionej cioci.
>
> Niestety, nawet najbardziej doskonale wykonanie powyzszych zalecen
nie
> gwarantuje pelnego sukcesu. Kobieta moglaby sie bowiem czuc zmeczona
> obecnoscia w jej zyciu idealnego mezczyzny oraz poczuc sie
zdominowana
> przez niego i uciec z pierwszym lepszym menelem z gitara,
> którego napotka.
>
> A teraz druga strona medalu. Uszczesliwic mezczyzne jest
> zadaniem daleko
> trudniejszym.
>
> Poniewaz :
>
> Mezczyzna potrzebuje :
>
> 1. seksu i
> 2. jedzenia
>
> Wiekszosc kobiet jest oczywiscie tak wygórowanymi meskimi
> potrzebami mocno
> przeciazona. Zaspokojenie tych potrzeb przerasta sily naszych pan.
>
> Wniosek :
> Harmonijne wspólzycie mozna latwo osiagnac, pod warunkiem, ze
> mezczyzni
> wreszcie zrozumieja, iz musza nieco ograniczyc swoje zapedy i
> pohamowac
> swoja roszczeniowa postawe !
>
>
> Uszczesliwienie kobiety nie jest trudne...
>
> Nalezy tylko byc :
> 1. przyjacielem
> 2. partnerem
> 3. kochankiem
> 4. bratem
> 5. ojcem
> 6. nauczycielem
> 7. wychowawca
> 8. spowiednikiem
> 9. powiernikiem
> 10. kucharzem
> 11. mechanikiem
> 12. monterem
> 13. elektrykiem
> 14. szoferem
> 15. tragarzem
> 16. sprzataczka
> 17. stewardem
> 18. hydraulikiem
> 19. stolarzem
> 20. modelem
> 21. architektem wnetrz
> 22. seksuologiem
> 23. psychologiem
> 24. psychiatra
> 25. psychoterapeuta.
>
> Wazne tez sa cechy osobowosci. Nalezy byc :
>
> 1. sympatycznym
> 2. wysportowanym ale
> 3. inteligentnym ale
> 4. silnym
> 5. kulturalnym ale
> 6. twardym ale
> 7. lagodnym
> 8. czulym ale
> 9. zdecydowanym ale
> 10. romantycznym ale
> 11. meskim
> 12. dowcipnym i
> 13. wesolym ale
> 14. powaznym i
> 15. dystyngowanym
> 16. odwaznym ale
> 17. misiem ale
> 18. energicznym
> 19. zapobiegawczym
> 20. kreatywnym
> 21. pomyslowym
> 22. zdolnym ale
> 23. skromnym i
> 24. wyrozumialym
> 25. eleganckim ale
> 26. stanowczym
> 27. cieplym ale
> 28. zimnym ale
> 29. namietnym
> 30. tolerancyjnym ale
> 31. zasadniczym i
> 32. honorowym i
> 33. szlachetnym ale
> 34. praktycznym i
> 35. pragmatycznym
> 36. praworzadnym ale
> 37. gotowym zrobic dla niej wszystko czyli
> 38. zdesperowanym ale
> 39. opanowanym
> 40. szarmanckim ale
> 41. stalym i
> 42. wiernym
> 43. uwaznym ale
> 44. rozmarzonym ale
> 45. ambitnym
> 46. godnym zaufania i
> 47. szacunku
> 48. gotowym do poswiecen i, przede szystkim,
> 49. wyplacalnym.
>
> Jednoczesnie musi mezczyzna uwazac na to, aby :
>
> a) nie byl zazdrosny, a jednak zainteresowany
> b) dobrze rozumial sie ze swoja rodzina, nie poswiecal jej
> jednak wiecej
> czasu niz danej kobiecie c) pozostawil kobiecie swobode, ale
okazywal
> troske i zainteresowanie gdzie byla i co robila d) ubieral
> sie w garnitur,
> ale byl gotów przenosic ja na rekach przez bloto po kolana i
> wchodzic do
> domu przez balkon, gdyb ona zapomni kluczy, lub gonic, dogonic i
pobic
> zlodzieja, który wyrwal jej torebke, w której przeciez miala
> tak niezbedne
> do zycia lusterko i szminke.
>
> B. wazne jest aby nie zapominac jej :
>
> 1. urodzin
> 2. imienin
> 3. daty slubu
> 4. daty pierwszego pocalunku
> 5. okresu
> 6. wizyty u stomatologa
> 7. rocznic
> 8. urodzin jej najlepszej przyjaciólki i ulubionej cioci.
>
> Niestety, nawet najbardziej doskonale wykonanie powyzszych zalecen
nie
> gwarantuje pelnego sukcesu. Kobieta moglaby sie bowiem czuc zmeczona
> obecnoscia w jej zyciu idealnego mezczyzny oraz poczuc sie
zdominowana
> przez niego i uciec z pierwszym lepszym menelem z gitara,
> którego napotka.
>
> A teraz druga strona medalu. Uszczesliwic mezczyzne jest
> zadaniem daleko
> trudniejszym.
>
> Poniewaz :
>
> Mezczyzna potrzebuje :
>
> 1. seksu i
> 2. jedzenia
>
> Wiekszosc kobiet jest oczywiscie tak wygórowanymi meskimi
> potrzebami mocno
> przeciazona. Zaspokojenie tych potrzeb przerasta sily naszych pan.
>
> Wniosek :
> Harmonijne wspólzycie mozna latwo osiagnac, pod warunkiem, ze
> mezczyzni
> wreszcie zrozumieja, iz musza nieco ograniczyc swoje zapedy i
> pohamowac
> swoja roszczeniowa postawe !
>
Flash Mob w Gdyni
FLASH.MOB W GDYNI 15.12.2003 GODZ. 16:00
Poznają się przez internet, synchronizują zegarki, po czym umawiają się na
kilka minut na mieście, by w tłoku zrobić coś głupiego. Świat ogarnęła moda
na flash mob. Pierwszy flash mob ("błyskawiczny tłum") odbył się w Nowym
Jorku. Teraz szaleństwo opanowuje Europę i znienacka pojawia się w każdym
większym mieście. Na czym polega zabawa? Kilkadziesiąt, a nieraz kilkaset
nieznanych sobie wcześniej osób umawia się przez Internet, by stworzyć na
ulicy lub w sklepie...sztuczny tłum.Wszyscy przybywają na mieście w ściśle
określonym czasie, po czym wykonują coś dziwnego, np. wymachują rękami lub
skaczą, wprawiając w konsternację ludzi obserwujących widowisko. Po chwili
sięrozchodzą. W Nowym Jorku przed wypchanym dinozaurem, stosującym w
ekskluzywnym sklepie, nagle pojawiło się 300 osób, które zaczęły wydawać
okrzyki przerażenia. Po minucie wszyscy się rozeszli, a ochrona nawet nie
zdążyła zareagować. W Londynie w sklepie meblowym wszyscy wyjęli telefony
komórkowe i zaczęli głośno zachwalać przez nie wystawiony w sklepie towar.
Po co robi się flash mob? Właściwie po nic. Socjologowie twierdzą, że
potrzeba wynika prawdopodobnie z tęsknoty za nawiązywaniem spontanicznych
więzi. Ale uczestnicy flash mobs mówią, że nie mają żadnego celu poza dobrą
zabawą. Pierwszy polski flash mob. odbył się 17 października o 17.00 pod
warszawską Rotundą. Może by tak po zebraniu większej liczby ludzi, urządzić
coś podobnego w Gdyni? Spotkajmy sie 15. XII o g.16
na skrzyżowaniu Świętojańskiej i 10 Lutego i niech kazdy dokladnie o g.16
zacznie skakac.podaj dalej...
Poznają się przez internet, synchronizują zegarki, po czym umawiają się na
kilka minut na mieście, by w tłoku zrobić coś głupiego. Świat ogarnęła moda
na flash mob. Pierwszy flash mob ("błyskawiczny tłum") odbył się w Nowym
Jorku. Teraz szaleństwo opanowuje Europę i znienacka pojawia się w każdym
większym mieście. Na czym polega zabawa? Kilkadziesiąt, a nieraz kilkaset
nieznanych sobie wcześniej osób umawia się przez Internet, by stworzyć na
ulicy lub w sklepie...sztuczny tłum.Wszyscy przybywają na mieście w ściśle
określonym czasie, po czym wykonują coś dziwnego, np. wymachują rękami lub
skaczą, wprawiając w konsternację ludzi obserwujących widowisko. Po chwili
sięrozchodzą. W Nowym Jorku przed wypchanym dinozaurem, stosującym w
ekskluzywnym sklepie, nagle pojawiło się 300 osób, które zaczęły wydawać
okrzyki przerażenia. Po minucie wszyscy się rozeszli, a ochrona nawet nie
zdążyła zareagować. W Londynie w sklepie meblowym wszyscy wyjęli telefony
komórkowe i zaczęli głośno zachwalać przez nie wystawiony w sklepie towar.
Po co robi się flash mob? Właściwie po nic. Socjologowie twierdzą, że
potrzeba wynika prawdopodobnie z tęsknoty za nawiązywaniem spontanicznych
więzi. Ale uczestnicy flash mobs mówią, że nie mają żadnego celu poza dobrą
zabawą. Pierwszy polski flash mob. odbył się 17 października o 17.00 pod
warszawską Rotundą. Może by tak po zebraniu większej liczby ludzi, urządzić
coś podobnego w Gdyni? Spotkajmy sie 15. XII o g.16
na skrzyżowaniu Świętojańskiej i 10 Lutego i niech kazdy dokladnie o g.16
zacznie skakac.podaj dalej...