cóż, open - znaczy otwarty, więc można spotkać się i z tymi co tańczą 10 lat, jak i z początkującymi. Zajęcia wakacyjne są jak warsztaty oderwane od reszty zajęć, nie można na takiej bazie oceniać szkoły. A ja jestem zadowolona, uczę się w swoim tempie, nikt na mnie nie krzyczy, a tym bardziej nie nabija się z moich wyczynów, mogę pożartować, ubrać się w co tylko chcę, a na fieście zatańczyć nawet solo, jak tylko mam taką ochotę. Nie muszę brać "korepetycji", jak poproszę to instruktorki powtórzą specjalnie dla mnie coś po raz setny.
Grupa jest jak prawie jak rodzinka, a to przez atmosferę, którą tworzymy my wszyscy. I może dlatego, chociaż to taki trudny taniec, chce mi się wychodzić wieczorem na zajęcia, choć pada albo jest mi źle. Nie piszę tu o filozofii tańca, bo to tego dochodzi się samemu i to trochę potem, ale o przyziemnej motywacji spotkania się w fajnym gronie, gdzie oprócz wspólnego tańczenia, można w szatni poplotkować czy wypić kawę. Wtedy miłość do flamenco przychodzi łatwiej i porażki tak bardzo nie bolą. Ale tak jest tylko u nas, w większości szkół jest drętwo, sztywno, poważnie i nudno. W sumie nie ma wyboru co do wyboru szkoły - zostaje tylko Lapasion