Re: porod w słynnym szpitalu w wejherowie ---byl najwieksza pomyłką!!
Hmmm.. Minely ponad 3 lata, moze teraz gdy troche mniej to boli napisac co ja przezylam w tej najwazniejszej chwili w zyciu kobiety. Ciaza przegiegla bez zadnych komplikacji, ze szpitalem nie...
rozwiń
Hmmm.. Minely ponad 3 lata, moze teraz gdy troche mniej to boli napisac co ja przezylam w tej najwazniejszej chwili w zyciu kobiety. Ciaza przegiegla bez zadnych komplikacji, ze szpitalem nie mialam wczesniej nic wspolnego, mieszkam w Gdyni i tu chodzilam do szkoly rodzenia, ginekologa itp. W sumie moze gdybysmy nie zignorowali wczesniejszych znakow o personelu uniknelibysmy tego horroru. Znajome mowily, ze byly zobaczyc szpita, porodowke itp, tez pojechalismy, Panie potraktowaly nas jak kosmitow, jakbysmy byli pierwsza para ktora chciala zobaczyc warunki i posluchac od poloznych jak to wszystko ma wygladac, a mialy spokoj, zadnych porodow w tym czasie, jedna wielka laske zrobily ze skwaszonymi minami. Potem 3 dni po terminie bylam na KTG, ja widzialam ze juz sa skurcze i czulam je tez, jednak byly dosc rzadkie, po badaniu Pani od ktg stwierdzila, ze zadnych skurczy nie bylo i ze dzis na pewno porod sie nie zacznie. Wrocilismy do domu, maz poszedl zrobic cos do picia a mi odeszly wody. Poszlam pod prysznic, maz notowal skurcze. Wychodzac z domu dokladnie byly co 2minuty, im blizej szpitala tym wiekszy stres czy zdaze, to co spotkalam na izbie przyjec przeszlo moje najgorsze wyobrazenia. W skurcze panie nie uwierzyly, bo pierwodorka wiec przesadzam na pewno, gdy powiedzialam ze odeszly mi wody, pani kazala mi pokazac majtki, bo czesto sie innym wydaje ze to wody a sie posikaly, gdy skonczyly sie moje podpaski to zrobily mi awanture ze powinnam miec swoje i mam czekac, stalam wiec z mezem na korytarzu z innymi dziewczynami ze skurczami tez, spodnie mokre, w butach mokro, w koncu zlitowaly sie zeby mnie przyjac, zbadaly, zignorowaly kolejny moj wymysl o skurczach, ale zdecydowaly ze mam isc z mezem na porodowke i znow mialam czekac na korytarzu. Rozmowy podczas mojego badania byly szokujace, w zyciu nie pomyslalabym ze inne kobiety moga cos takiego mowic, wysmiewaly doslownie inne pacjentki, a najbardziej pierworodke na korytarzu, ktora z bolu kleczala na podlodze. Tu skurcze, bol a pytania w wypelnianych domumentach tak idiotyczne ze az zal, jakby nie mozna wpisac terminu pierwszej miesiaczki po porodzie. Pani, ktora to wypisywala, nie spieszyla sie wcale, jakby czerpala radosc z czyjegos cierpienia. Potem wyszla jakas pielegniarka i kazala mi isc ze soba, maz zabiera sie z nami a ona ze pan moze jechac do domu, my zdziwieni ze jak to, a co sie okazalo jednak zdecydowali sie wziac mnie na patologie i mieli po meza zadzwonic jak akcja sie zacznie. Na patologi, chcieli probke moczu, tylko z cewnika bo wody odeszly, kiedy poprosilam o poczekanie az skurcz przejdzie, uslyszalam kolejne epitety od wymyslania bolu przez pierworodki. Okazalo sie, ze cewnika nie da sie umiescic bo mam 16 dziurek i pani nie wie, w ktora, zadzwonila gdzies z tekstem "chodz zobacz co ja tu mam, czegos takiego nie widzialas", przyszla druga pani i komentowaly, ze jakis wybryk natury jestem i jak ja sie zalatwiam (do dzis nie wiem, czy to zart, czy co, bo zaden inny lekarz nigdy nic o tym nie wspomnial). Podpieli mnie pod ktg i mialam lezec dosc dlugo, kiedy bole nie pozwalaly na lezenie, krecilam sie z bolu, ale widzialam ze sa zmiany na ktg, kiedy wreszcie raczyla sie pojawic jakas pielegniarka do pacjentki obok, z lzami w oczach wyprosilam zeby mnie odlaczyli od ktg, bo z bolu nie moge ulezec. Pielegniarka zgodzila sie dopiero jak dowiedziala sie, ze ktg mialam robione z jakies 1,5h temu, moze wiecej. Obejrzala wynik i stwierdzila, ze skurczow nie ma, odlaczajac mnie sama przyznala ze mialam zle podlaczone cos tam. Od tego czasu juz sie mna nikt nie interesowal, byla polnoc. Cala noc chodzilam po korytarzu, nie bylam w stanie siedziec a chodzenie mi bardzo pomagalo, skurcze byly juz nieregularne ale czeste, do dzis nie wiem czemu te co 2 minutowe sie skonczyly, czy stres czy co. Raz w nocy udalo mi sie dorwac pielegniarke czy ktos moglby mnie zbadac to sie nasluchalam, ze po co skoro do akcji porodowej daleko, po godzinie w koncu przyszedl lekarz i mnie zbadal, nie pamietam juz rozwarcia ale w granicach 4cm. Pani pielegniarka oczywiscie nie mogla odpuscic z tekstem o 16tu dziurkach kiedy normalna kobieta ma jedna i "panie doktorze widzial pan cos takiego", spojrzal na nia z zdezaprobata i zignorowal to. Potem juz nie widzialam nikogo, wszyscy spali, a ja poginalam na korytarzu w ta i z powrotem. Rankiem wstala pielegniarka, zaczepilam ja czy moglby mnie ktos zbadac bo tyle godzin minelo, stwierdzila ze niby tak, ale dalej zajela sie swoimi sprawami a ja czekalam. W koncu nadszedl czas zmiany, na korytarzu zobaczylam dosc duzo bialych kitli, skurcze byly juz bardzo czeste. Powoli z bolu i wycienczenia zaczynalam tracic kontakt z rzeczywistoscia chyba, jakby nikt mnie tam na tym korytarzu nie widzial, bylam odwrocona twarza do sciany i za plecami uslyszalam kobiecy glos "niech sie pani nie martwi, ja nie pozwole, zeby pani urodzila na korytarzu", pozniej krzyki, ludzie w kitlach zdecydowanie sie klocili ze soba. Krotko potem, kazali mi sie polozyc na lozku, zeby zawiezc mnie na porodowke jak myslalam, nie daly prosby ze przejde sama, bo bol nie pozwala mi lezec. Okazalo sie, ze wszystkie miejsca na porodowce sa zajete i jestem trzecia w kolejce, jeki jednej z dziewczat na korytarzu snily mi sie jeszcze dlugi czas po porodzie. Lekarze nie potrafili byc delikatnie, ublizali jej potwornie, ale ja bylam juz we wlasnym swiecie i bolu, bo nie pozwolili mi wstac z lozka, w koncu bylo mi juz rowno i jak wrocili na porodowke zeszlam z lozka, dorwala mnie chyba pielegniarka jakas i kiedy poprosilam i powiedzialam co i jak, pozwolila mi chodzic pokazujac skad dokad moge. Juz wtedy patrzac na czestotliwosc skurczow bylam pewna ze urodze na korytarzu. Probowalam kogos pytac czy tak jak mowili, ktos dzwonil po meza, ale ignorowali to i kazali wracac do lozka, nie dalam sie, bylo mi juz wtedy wszystko jedno co mi zrobia, ze nie slucham. Zadzwnilam do meza, okazalo sie ze nikt do niego nie dzwonil. Zachcialo mi sie isc do toalety, jednak kazali mi czekac az wejde na porodowke a jak pytalam kiedy to, nie potrafili powiedziec. W koncu wyprosilismy z mezem jakas przechodzaca kobiete, ze sie posikam zaraz i zaprowadzila mnie do toalety przy biurach jakis. W koncu wzieli mnie na porodowke i pod ktg lezac. Blagalam meza zeby poprosil kogosc zeby odlaczyli mnie od tego cholerstwa bo nie moge wytrzymac z bolu lezac, po dluzszym czasie sie ktos zlitowal na moja odpowiedzialnosc. Zaraz po wejsciu prosilam o lewatywe, pielegniarki, polozne a nawet blagalam lekarza, ciagle mowili ze potem, to za chwile, a potem mowili, ze juz za pozno. Teraz wiem, ze kazali lezec i nie dali lewatywy, zeby porod nie poszedl za szybko, bo nie bylo miejsca do rodzenia. Wiekszosc czasu bylismy sami, caly personel odbieral inne porody. I tu trafilam na swojego aniola polozna Beate, jedyna ludzka osoba tam z kojacym glosem, ze bedzie dobrze itp. Jednak nie miala za duzo czasu dla mnie, bo musiala byc tez w innych salach, przerazalo mnie to bardzo, bo chcialam zeby byla przy mnie, nie wiedzielismy co sie dalej bedzie dzialo, pozycja stojaca, wiec strach czy dziecko nie spadnie na podloge, z tego strachu sie polozylam i to chyba spowodowalo 40minutowe przeciskanie sie samej glowki, jak znalazlam sily na to to nie wiem do dzis, reszta cialka poszla juz expresowo. Maz w sumie byl ze mna niecale 2 godziny, pani doktor ktora przyszla mnie zszyc, nie czekala az znieczulenie zacznie dzialac, pierw nie wierzac ze zszywa na zywca a przy ostatnim szwie oj chyba faktycznie nie dzialalo, bolalo jak sam porod. Teraz myslalam ze zacznie sie sielanka, cudne chwile z mezem i nowonarodzona corka, a zawiezli mnie na korytarz, bo nie ma wolnych miejsc w salach, w koncu dostawili mnie do jednej, lezalam bez poduszki, koldry i pielegniarki nie wiedzialy skad je wziac, bo wszystkiego juz bylo brak przez ilosc porodow. Nie bylo pierwszego karmienia, mala nie umiala sie przyssac do piersi i caly pobyt to tylko lzy i nerwy, ze nikt nie chce pomoc mi karmic naturalnie. To chyba zart, ze ten szpital propaguje naturalne karmienie, kiedy pielegniarki na sile karmily mi dziecko sztucznym, bo nie chcialo im sie pomoc dostawic mala, a przy duzym biuscie to nie lada wyzwanie bylo. Pielegniarki nie byly mile i potrafily sie ze mna klocic, ze sie tak przyczepilam do tego karmienia piersia, wrecz ublizaly ze chce zabic wlasne dziecko i wysmiewaly ilosc pokarmu jaka mam, zamiast pomoc. Maz zadzwonil do poloznej z naszej szkoly rodzenia p. Basi z Bobasa i dzieki niej wychodzac ze szpitala malutka pila samodzielnie mleczko i bylo go ile trzeba (do tego osoba ktora pomagala nam od czasow ciazy do 2 latek, zawsze z checia i usmiechem). Wystarczyly checi i doswiadczenie, niby tak niewiele a jednak duzo. Mile byly tez zarciki, kiedy przychodzil ktos rano i mowil do nas, ze wychodzimy i mamy sie szykowac, po czym kiedy dzwonilysmy do mezow i pakowalysmy sie, po godzinie przychodzil ktos inny i mowil, ze wynikow badan nie ma i mamy czekac, ze moze jutro. Ten szpital na pewno wie co to depresja poporodowa, to co sie dzialo na salach, jak nas traktowaly przechodzi ludzkie pojecie. Mysle, ze bezdomne psy sa lepiej traktowane. Tyle badan, codzienne obchody, a nikt nie zauwazyl, ze mala urodzila sie z przykurczem palcow w obu dloniach, nie otwierala w ogole piastek, do tego tez mam zal, bo za pozno zaczelo sie rehabilitacje i malutka musi sobie z tym radzic w zyciu. Naprawde ciezko uwierzyc, ze taka piekna chwile w zyciu, moze popsuc szpital, bo nic innego. Pragniemy drugiego dziecka, jednak jak na razie mysle tylko o porodzie domowym, moze dojrzeje do prywatnego szpitala czy cos, na pewno nigdy wiecej w wejherowie, az mi zal ze mam zamieszkac niedaleko niego i bedzie mi sie przypominal ten koszmar. Wielka szkoda, ze tak musialo byc, jedyne co cieszy, to to ze mam wspanialego meza ktory mogl nie zdazyc na porod i wspaniala coreczke. Rodzilam w 2008, byl to czas kiedy placilo sie za porod rodzinny, kiedy doszlam do siebie pojechalam z mezem po wypis, gotowa zrobic awanture, ze za cos takiego jeszcze mamy im placic, jakie bylo zdziwienie kiedy nie chcieli zadnych pieniedzy, czyzby wiedzieli jak dali ciala.. Tak czy inaczej nie zrekompensuje to tego jak sie poczulam, po co mowia o obecnosci meza, ze caly czas moze byc przy mnie a potem go wyganiaja i nie dzwonia. Przepraszam za dlugosc opowiesci i pewnie nie raz zle napisana jezykowo, ale pozna pora i jednak wciaz nie ostygle emocje robia swoje.
zobacz wątek
13 lat temu
~Mama Wiktorii