Odpowiadasz na:

13/14 listopada 2017

Zawsze starałem się zwracać uwagę na treści, które Maksiu przyswaja, szczególnie w bajkach edukacyjno-rozwojowych, które czasami gdzieś tam niosą ze sobą... rozwiń

13/14 listopada 2017

Zawsze starałem się zwracać uwagę na treści, które Maksiu przyswaja, szczególnie w bajkach edukacyjno-rozwojowych, które czasami gdzieś tam niosą ze sobą pierwiastek „strachu”, czyli wszelkiej maści potwory, zombie, duchy i inne strachy-na-lachy. Cóż, jednak nie udało mi się tego uniknąć i oczywiście potwory zawitały do Maksiowego świata:) Bynajmniej, wcale się ich nie boi, a oswaja je i to w szczególny sposób. Maksiu bardzo lubi bawić się ze mną w tzw. „pełne zanurzenie”, kiedy to leżymy w łóżku i mam nakryć nas całych kołdrą, wtedy Maksiu się do mnie przytula i mówi: „bepiecznie tata jest bepiecznie”; a że walka jest immanentną częścią psyche mężczyzny, więc na kanwie łóżkowych zabaw powstał „Łóżkowy Potwór”:) Czyli, nakrywając ramię poduszkami, moja dłoń wystaje zza nich i imituje owego łóżkowego potwora, który zamierza Maksia zjeść, a co najmniej zjeść jego „mośni” (czyli przytulopieluszkę). I tak toczy się walka Maksia, dzielnego rycerza ze strasznym potworem łóżkowym. Aż tu wczoraj nieoczekiwanie, podczas bitewnego szaleństwa, gdy potwór kolejny raz porwał Maksiowe mośni, Maksiu zamachał do potwora przyjaźnie rączką i powiedział: „ceść powór kocham ciem wies?” i dał buziaczka potworowi, czyli mojej dłoni:) Zdębiałem, ale oczywiście odpowiednio zareagowałem i Potwór się poddał i okazał sympatię:))
Bardzo mnie to zastanowiło z behawioralnego punktu widzenia postaw dziecka, bo oto „straszny potwór” zostaje pokonany nie agresją, siłą, dzielnością rycerza, a…miłością. Tak oto dobro zwyciężyło zło, a miłość pokonała nienawiść, literalnie, w przenośni i na każdej płaszczyźnie.
Wbrew pozorom ta sytuacja, choć rzecz jasna inscenizowana przeze mnie w ramach chłopięcych zabaw, ma swój bardzo głęboki sens w poznawaniu psychiki dziecka i jest w mojej ocenie owocem wpajania dziecku idei łagodności, bycia nieagresywnym i okazywania, nawet wrogo nastawionym podmiotom, szczerej miłości.
Oczywiście świat nie jest tak idealny i Maksiu jeszcze wiele razy, chcąc zło dobrem zwyciężyć, spotka się z drwiną, zło go w bitwie pokona, (choć na pewno nie w wojnie) i poczuje się zawiedziony, że oto on wyrzucił z serca nienawiść, jak ojciec uczył, a ktoś tego nie uszanował i napluł mu na wyciągniętą do pojednania rękę. Ale w ogólnym rozrachunku, po burzy zawsze świeci słońce i taki jest nasz świat, że ostatecznie dobro zawsze pokona zło, jak światło pokonuje mrok. Jak nie dzisiaj, to jutro, jak nie jutro, to za jakiś czas…zawsze dobro pokona zło.

Przed snem mieliśmy przykry incydent i obydwaj mocno go przeżyliśmy. Jak pewnie wspominałem, w naszym domu nie podnosi się głosu, nie krzyczy na siebie, a rozmawia się i wyjaśnia. Ja spokojnie Maksiowi tłumaczę i negocjuję z nim, zamiast wymuszać na nim posłuszeństwo i muszę przyznać, że przy zachowaniu odrobiny cierpliwości i odpowiedniej argumentacji, udaje się nam osiągać na tym polu sukcesy. Ale cóż…życie idealne nie jest, my obydwaj też nie, więc zdarzają się wyjątki w tym naszym sielankowym mikroświecie. Maksiu przy rozbieraniu się przed kąpielą, był żywo zainteresowany zabawą jednym ze swoich samochodzików, Złomkiem (bohater filmu Samochody). Ponieważ rozbieramy się zawsze na tzw. „przewijaku” (świetnie się jeszcze sprawdza), jednak wymagana jest kooperacja ze strony Maksia, aby podniósł rączki do góry, a to nóżkę, itd.. Wczoraj, widząc, że nie mogę go swobodnie rozebrać, a przeszkadzało mu to w zabawie…zrobił się po prostu złośliwy. Uniemożliwiał mi zdjęć i rajtuz i koszulki i pofukiwał na mnie złowrogo. Prosiłem go kilka razy, nawet groźba, że teraz oto ja wychodzę sobie z pokoju, a on ma zostać tu sam nie podziałała. Więc użyłem broni ostatecznej i zagroziłem, że jeśli Maksiu się nie rozbierze, ja będę musiał podnieść głos. Spojrzał się na mnie zły i rzucił we mnie samochodzikiem. Wtedy powiedziałem głośno i dość niskim i stanowczym tonem: „Max!!!!” No i dramat…płacz, zawodzenie, rożalenie, jakby mu trzy wsie spalili i łzy, jak ziarnka grochu spływające po buzi. Zawodził bidulek: „taatuuuuuuśśśśś Maksio ała bać siem bać siem tatuuuuuuś prosi siem nie” i szloch okropny…Nie myślałem nawet, że jedno krzyknięcie i to jego imienia, może wywołać taką lawinę emocji u dziecka. Z jednej strony wiedziałem, że postąpiłem relatywnie właściwie, przyjmując stanowczą postawę wobec ewidentnego aktu agresji ze strony Maksia, z drugiej jednak czułem, że użyłem zbyt mocnego argumentu i może niewystarczająco przyłożyłem się do „negocjacji” i poszedłem na skróty.
Przytuliłem mocno Maksia i powiedziałem mu: tatuś prasia Maksio (i celowo użyłem jego języka, aby lepiej zrozumiał komunikat), a Maksiu łkając rzewnie przytulił się do mnie, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że przeprosiny przyjęte, a za chwilę i on powiedział: „prasiam tatuś prasiam”.
Tak oto doszliśmy obydwaj do kolejnego kamienia milowego…”wybaczam i proszę o wybaczenie”.
Bo ileż razy mamy wybaczać? Siedem razy? Nie, bywa że siedemdziesiąt siedem razy, a i tego mało, gdy przychodzi nam wybaczać po siedemset siedemdziesiąt siedem razy.

zobacz wątek
7 lat temu
maksiowesprawki

Odpowiedź

Autor

Ogłoszenie
Polityka prywatności
do góry