Widok
To prawada że Polska to nie Hiszpania i Protugalia, ale to marne pocieszenie. Jak ostatnio podano problem pustostanów nie dotyczy tylko Hiszpani i Portugali ale w zasadzie całej Europy- Francja i Włochy 2 mln , nie dużo mniej W Niemczech, setki tysięcy w UK, Irlandii, Grecji. I czy faktycznie w całej Europie są same nieroby?
Kluczowa jest przyczyna takiej sytuacji. A przyczyna we wszystkich krajach UE jest podobna, skala może byc różna. Źródło tkwi w stosunkowo tanich kredytach i sztucznym zwiększeniu popytu poprzez zakupy na kredyt. Pod tym względem sytuacja w Polsce jest identyczna jak w innych krajach UE t.j. tanie kredyty -> zakupy na kredyt -> wzrost cen.
Różnice mogą tkwić w ilości wybudowanych mieszkań, być może w Polsce buduje sie trochę ostrożniej. W Polsce jest też duzo większy zysk niż w Europie zachodniej przez co jest margines dla obniżki cen. Ponadto wprowadza się programy sztucznie podtrzymujące sprzedaż (RnS, MdM, wykup mieszkań przez Państwo).
Piszesz że w Hiszpani ceny zawyżone są ( a moze raczej były )o 50%, a u nas to tak nie jest, ceny także są znacznie zawyżone (spokojnie 20-30%).
Ciekawe jak Polska wygląda pod względem ilości pustostanów - bo co do tego, że takowe są to wątpliwości nie ma, w samym trójmieście są inwestycje deweloperskie które sprzedają się latami , ponadto tysiące ofert z rynku wtórnego, w inncyh rejonach kraju może być jeszcze gorzej.
Zamiast się pocieszać , że Polska to nie Hiszpania lepiej wyciagać wnioski i uczyc się na błędach innych. Polska idzie tą samą drogą i jedynie skala może być inna ale to samo zjawisko nastąpi. Zauważcie , że Europą kręciły te same banki a banki i kredyty to jest wspólny mianownik dla całej Europy
Kluczowa jest przyczyna takiej sytuacji. A przyczyna we wszystkich krajach UE jest podobna, skala może byc różna. Źródło tkwi w stosunkowo tanich kredytach i sztucznym zwiększeniu popytu poprzez zakupy na kredyt. Pod tym względem sytuacja w Polsce jest identyczna jak w innych krajach UE t.j. tanie kredyty -> zakupy na kredyt -> wzrost cen.
Różnice mogą tkwić w ilości wybudowanych mieszkań, być może w Polsce buduje sie trochę ostrożniej. W Polsce jest też duzo większy zysk niż w Europie zachodniej przez co jest margines dla obniżki cen. Ponadto wprowadza się programy sztucznie podtrzymujące sprzedaż (RnS, MdM, wykup mieszkań przez Państwo).
Piszesz że w Hiszpani ceny zawyżone są ( a moze raczej były )o 50%, a u nas to tak nie jest, ceny także są znacznie zawyżone (spokojnie 20-30%).
Ciekawe jak Polska wygląda pod względem ilości pustostanów - bo co do tego, że takowe są to wątpliwości nie ma, w samym trójmieście są inwestycje deweloperskie które sprzedają się latami , ponadto tysiące ofert z rynku wtórnego, w inncyh rejonach kraju może być jeszcze gorzej.
Zamiast się pocieszać , że Polska to nie Hiszpania lepiej wyciagać wnioski i uczyc się na błędach innych. Polska idzie tą samą drogą i jedynie skala może być inna ale to samo zjawisko nastąpi. Zauważcie , że Europą kręciły te same banki a banki i kredyty to jest wspólny mianownik dla całej Europy
nie chce mi sie szukac po necie wiec tylko jeden link o rynku w niemczech
http://www.dw.de/horrendalne-czynsze-w-niemczech/a-16831731
http://www.dw.de/horrendalne-czynsze-w-niemczech/a-16831731
Tutaj sytuacja akurat jest odwrotna, Niemcy placac 34% dochodu na mieszkanie bija na alarm i mowia, ze to niebotyczne kwoty. Planowane sa regulacje prawne (a jakze, przeciez to Niemcy), ktore maja zahamowac wzrost czynszow. W Gdansku przecietnie tez przeznacza sie 34% dochodow na wynajem mieszkania, ale nie zauwazylem zadnych nawolywan do prawnego uregulowania cen czy pomocy najmujacym, raczej rynek reguluje sie sam. Poza tym wez pod uwage, ze w twoim przykladzie Niemcowi zostaje na zycie 2 tysiace euro a Polakowi okolo 500 przy porownywalnych kosztach zycia.
Po pierwsze po 15 latach mamy spłaconego kapitału duuuużo mniej, niż 81500. Zapominasz o tym, że w ciągu pierwszej połowy okresu kredytowania rata to w większości odsetki, nie kapitał.
Po drugie koszty dodatkowe typu notariusz, prowizja, opcjonalne ubezpieczenie to zazwyczaj koszty rzędu kilku tysięcy złotych, a nie 20 tys.
Tak naprawdę, jeśli ktoś nie ma innego wyjścia, to powinien wziąć jak najmniejszy kredyt i starać się go spłacić jak najszybciej.
Tak właśnie z mężem zrobiliśmy.
Po drugie koszty dodatkowe typu notariusz, prowizja, opcjonalne ubezpieczenie to zazwyczaj koszty rzędu kilku tysięcy złotych, a nie 20 tys.
Tak naprawdę, jeśli ktoś nie ma innego wyjścia, to powinien wziąć jak najmniejszy kredyt i starać się go spłacić jak najszybciej.
Tak właśnie z mężem zrobiliśmy.
prawda jest taka, że często deweloperzy dają zniżki opiewające na kwoty podobne do tych, które można uzyskać przy MDM. niemniej jednak, jak sobie przeglądam oferty mieszkań na portalach z nieruchomościami typu prywatnaoferta.pl czy allegro.pl i patrzę na ceny, to stwierdzam, że lepiej kupić mieszkanie z rynku wtórnego w jakimś dobrym stanie, bo jest o wiele taniej niż u deweloperów. a nie mam z tym problemu, że ktoś mieszkał tam wcześniej...
Jeżeli ktoś uważa, że płaci za dużą ratę albo chce się przekonać ile może zaoszczędzić, jak już to ktoś na tym forum zrobił to zachęcam do kontaktu z doradcą finansowym. Mnie takie spotkanie nic nie kosztowało a zaoszczędziłem kilka stówek i od razu lepiej się spłaca :) ewentualnie mogę polecić albo ułatwić kontakt :)
Dokładnie. Wolę już mieć ten kredyt i mieszkać u siebie a w wieku 50 lat odpocząć we własnym wyrku czy na balkonie/ogrodku niż taką samą wartość płacić za wynajm mieszkania. Za mieszkanie srednio 1000zł. Musisz sie prosic, byc zaleznym, najwyzej potraca Ci z kaucji,ale czy to jest na dluzsza mete?watpie!
Koszty wychodzą porównywalne, dopóki stać Cię na spłatę rat. W momencie, gdy bank wypowiada Ci umowę choćby pod pretekstem (ma do tego prawo) nie wpłacenia jednej raty w terminie, jesteś w porównaniu z wynajmem w plecy o wartość kredytu do spłaty minus wycena "niezależnego" rzeczoznawcy bankowego. Generalnie najczęściej jest to 50-100 tys. złotych (jeżeli brałeś kredyt w latach 2006-2009). Niewątpliwie jest to ekstatyczne przeżycie wrócić do mamy i nadal spłacać pewne miesięczne kwoty. (przy wynajmowaniu i stracie pracy nie ma dodatkowych kosztów)
Powyższe nie tyczy się osób o ugruntowanej pozycji zawodowej (czyt. nie juniorów i seniorów w korporacjach, nawet jeśli mają o sobie takie mniemanie - a to główna "destynacja" banków).
Powyższe nie tyczy się osób o ugruntowanej pozycji zawodowej (czyt. nie juniorów i seniorów w korporacjach, nawet jeśli mają o sobie takie mniemanie - a to główna "destynacja" banków).
Nie wiedziałem, że nadejdzie taki dzień, że się z nim zgodzę. Ale to chyba wynika z tego, że żyje z wynajmu.
To jest argument niesamowicie lekceważony (królem jest wysokość ratki, królową wyprowadzka od rodziców) przez w zasadzie zdecydowaną większość kupujących / wynajmujących. Ktoś kto dąży do tego aby się rozwijać (w każdej płaszczyźnie) a przede wszystkim spłacić kredyt szybciej / uzbierać na wkład własny, będzie szedł tam, gdzie lepsza praca. Niestety większość Polaków ma ambicję na zasadzie weekend z kiełbą i piwem z Biedry, i to im wystarczy - podobnie podchodzą do spłacania kredytu (na razie jest ok - a że na wakacjach nie byli od lat, to szczegół) i zamiast zmieniać pracę i robić nadwyżki, to zanurzają się w przeciętniactwie, spłacają sobie te raty, dopóty dopóki nie następuje bum i problem z płynnością. A wtedy puka Pan rzeczoznawca i mieszkanie nie jest warte 350 tys. wg wyceny z 2006 roku, a 280 tys. wg wyceny z tego roku, więc trzeba będzie jeszcze płacić po powrocie do mamy.
Mam niemało znajomych, którzy obrali drogę szukania coraz to lepszej pracy i często po powrocie do Trójmiasta po np. 5 latach na południu Polski, mają 50% wkładu na mieszkanie. A im większy wkład i lepsza pozycja zawodowa, tym bardziej opłaca się tę resztę kwoty dobrać z kredytu. Ale brać kredyt już na starcie, bez pewnej lub perspektywicznej posady, bez rezerwy na min. kilka miesięcy jest pospolitą głupotą. I takie podejście niestety dominuje. Wynajem jest zarąbisty na start. A jak ktoś jest obrotny, to nie będzie potrzebował nawet 5 lat żeby się ustabilizować. Stabilizacja to słowo klucz.
To jest argument niesamowicie lekceważony (królem jest wysokość ratki, królową wyprowadzka od rodziców) przez w zasadzie zdecydowaną większość kupujących / wynajmujących. Ktoś kto dąży do tego aby się rozwijać (w każdej płaszczyźnie) a przede wszystkim spłacić kredyt szybciej / uzbierać na wkład własny, będzie szedł tam, gdzie lepsza praca. Niestety większość Polaków ma ambicję na zasadzie weekend z kiełbą i piwem z Biedry, i to im wystarczy - podobnie podchodzą do spłacania kredytu (na razie jest ok - a że na wakacjach nie byli od lat, to szczegół) i zamiast zmieniać pracę i robić nadwyżki, to zanurzają się w przeciętniactwie, spłacają sobie te raty, dopóty dopóki nie następuje bum i problem z płynnością. A wtedy puka Pan rzeczoznawca i mieszkanie nie jest warte 350 tys. wg wyceny z 2006 roku, a 280 tys. wg wyceny z tego roku, więc trzeba będzie jeszcze płacić po powrocie do mamy.
Mam niemało znajomych, którzy obrali drogę szukania coraz to lepszej pracy i często po powrocie do Trójmiasta po np. 5 latach na południu Polski, mają 50% wkładu na mieszkanie. A im większy wkład i lepsza pozycja zawodowa, tym bardziej opłaca się tę resztę kwoty dobrać z kredytu. Ale brać kredyt już na starcie, bez pewnej lub perspektywicznej posady, bez rezerwy na min. kilka miesięcy jest pospolitą głupotą. I takie podejście niestety dominuje. Wynajem jest zarąbisty na start. A jak ktoś jest obrotny, to nie będzie potrzebował nawet 5 lat żeby się ustabilizować. Stabilizacja to słowo klucz.
ciekawe pytanie, ja nie żałuje zaciągnięcia kredytu. cieszę się że miałem zdolność z żoną i teraz o 4 lat mieszkamy razem w mieszkaniu, które z każdym miesiące staje się bardziej nasze.
Wiadomo, że kredyty są bardzo drogie, ale jest to w sumie jedyna opcja dla przeciętnego polaka by mieszkać na swoim. Nie będę tu się już rozwodził nad tym czy warto wynajmować mieszkanie czy nie, bo to oczywistością jest ;)
Wiadomo, że kredyty są bardzo drogie, ale jest to w sumie jedyna opcja dla przeciętnego polaka by mieszkać na swoim. Nie będę tu się już rozwodził nad tym czy warto wynajmować mieszkanie czy nie, bo to oczywistością jest ;)
I dalej jak mantra, "na swoim". Na swoim będziesz, jak opłacisz wszystkie raty na czas, jakiekolwiek opóźnienie i zostajesz bez mieszkania i z długiem, w przypadku wynajmu zostajesz bez długu. Poza tym wynajem jest zwyczajnie tańszy, argument mobilności już poruszyliśmy. A jak już ma się dobrą pozycję zawodową, spory wkład własny (tak, można bez pomocy rodziców), to wtedy np. kredyt na 10 lat nie jest zły. Na początku kariery zawodowej - głupota.
i dziwnym trafem w krajach bogatszych od Polski zdecydowanie wiecej osob wynajmuje niz kupuje a w Polsce na odwrot.
http://media.ingbank.pl/pr/225577/polacy-wybieraja-mieszkania-na-wlasnosc-wynika-z-miedzynarodowego-badania-ing
http://biznes.pl/magazyny/nieruchomosci/mieszkania/mieszkania-wlasnosciowe-dominuja-w-biedniejszych-k,5634222,magazyn-detal.html
http://media.ingbank.pl/pr/225577/polacy-wybieraja-mieszkania-na-wlasnosc-wynika-z-miedzynarodowego-badania-ing
http://biznes.pl/magazyny/nieruchomosci/mieszkania/mieszkania-wlasnosciowe-dominuja-w-biedniejszych-k,5634222,magazyn-detal.html