Widok
Czy nieszczęśliwa miłość okalecza, czy ubogaca?
Najpierw chciałam dopisać te myśli do wątku Antego, czy miłość po miłości może być miłością, ale pomyślałam, że chyba lepiej w nowym.
Uważa się, że miłość to wielkie, wzbogacające uczucie, że warto i trzeba kochać, że daje nam pełnię pięknego człowieczeństwa.
Ale znamy też przypadki uczucia nieodwzajemnionego albo niemożliwego do spełnienia, kiedy ktoś kocha i cierpi, bo nie może być razem z wybraną osobą. Albo kiedy z nią jest, ale czuje, że to miłość toksyczna, która go niszczy.
Czy nachodziły Was kiedyś takie myśli, że lepiej byłoby może nie spotkać nigdy danej osoby, albo, że trzeba ją wymazać ze swojego serca i że współistniejące cierpienia przeważają pozytywy gorących uniesień?
Czy "zła" miłość może nas okaleczyć, wypaczyć psychikę, pozbawić w przyszłości szansy na godny związek, pozbawić wiary w siebie, przyprawić o lęki, zostawić urazy do końca życia?
A może lepiej nie kochać wcale, nie uruchamiać wrażliwych miejsc, tylko zamknąć się w bezpiecznym i spokojnym bezemocjonalnym kokonie? Być może takie życie będzie uboższe, ale daje gwarancję, że nikt nas nie zrani.
Uważa się, że miłość to wielkie, wzbogacające uczucie, że warto i trzeba kochać, że daje nam pełnię pięknego człowieczeństwa.
Ale znamy też przypadki uczucia nieodwzajemnionego albo niemożliwego do spełnienia, kiedy ktoś kocha i cierpi, bo nie może być razem z wybraną osobą. Albo kiedy z nią jest, ale czuje, że to miłość toksyczna, która go niszczy.
Czy nachodziły Was kiedyś takie myśli, że lepiej byłoby może nie spotkać nigdy danej osoby, albo, że trzeba ją wymazać ze swojego serca i że współistniejące cierpienia przeważają pozytywy gorących uniesień?
Czy "zła" miłość może nas okaleczyć, wypaczyć psychikę, pozbawić w przyszłości szansy na godny związek, pozbawić wiary w siebie, przyprawić o lęki, zostawić urazy do końca życia?
A może lepiej nie kochać wcale, nie uruchamiać wrażliwych miejsc, tylko zamknąć się w bezpiecznym i spokojnym bezemocjonalnym kokonie? Być może takie życie będzie uboższe, ale daje gwarancję, że nikt nas nie zrani.
lubię cyfry i litery
Hmm...wlasnie chyba taki toksyczny zwiazek zakonczylem, bylo super, ale ciagle klotnie, pretensje, zazdrosc....wyzwalalismy w sobie wzajemnie najgorsze reakcje....ale patrzac na te mile chwile...ech...
Nigdy nie zalowalem zadnego zwiazku...Na ten czas niczego nie potrafie zalowac, wszystko ma swoje plusy i minusy, i akceptuje to takim jakim jest. Wszystko mnie rozwija, daje nowe doswiadczenia...
wszystko co sie dzieje w moim zyciu jest dobre........tylko niektore rzeczy po jakims czasie:P
Nigdy nie zalowalem zadnego zwiazku...Na ten czas niczego nie potrafie zalowac, wszystko ma swoje plusy i minusy, i akceptuje to takim jakim jest. Wszystko mnie rozwija, daje nowe doswiadczenia...
wszystko co sie dzieje w moim zyciu jest dobre........tylko niektore rzeczy po jakims czasie:P
"Zrozumiał, że nie tylko był jej bliski, ale nie wiedział gdzie on się kończy, a ona zaczyna"
Rut napisał(a):
> Być może takie życie będzie uboższe,
> ale daje gwarancję, że nikt nas nie zrani.
Prawdziwie nieszczesliwa milosc swiadczy o tym, ze ktos doswiadczyl wspanialego "intercourse" i bardzo chcialby/chcialaby wiecej tego dobra.
Dalekie to jest od zranienia. Nikt nie moze byc odpowiedzialny za to, ze ranisz sie sama teskniac za kims co juz nie teskni za toba.
A moze uwazasz, ze on powinien przewidziec, ze sie tak do niego przywiazesz i odmowic ci przyjemnosci kiedy tak bardzo sie tego domagalas, szczegolnie jesli sam nie byl pewien czym to sie skonczyc moze. Bylo by to dosc smieszne.
Jak mozna oskarzac kogos, ze cie zranil, za to ze cie nie pokochal, pomimo, ze probowal, a przeciez nie zgwalcil.
Krew nie woda i natury nie oszukasz.
> Być może takie życie będzie uboższe,
> ale daje gwarancję, że nikt nas nie zrani.
Prawdziwie nieszczesliwa milosc swiadczy o tym, ze ktos doswiadczyl wspanialego "intercourse" i bardzo chcialby/chcialaby wiecej tego dobra.
Dalekie to jest od zranienia. Nikt nie moze byc odpowiedzialny za to, ze ranisz sie sama teskniac za kims co juz nie teskni za toba.
A moze uwazasz, ze on powinien przewidziec, ze sie tak do niego przywiazesz i odmowic ci przyjemnosci kiedy tak bardzo sie tego domagalas, szczegolnie jesli sam nie byl pewien czym to sie skonczyc moze. Bylo by to dosc smieszne.
Jak mozna oskarzac kogos, ze cie zranil, za to ze cie nie pokochal, pomimo, ze probowal, a przeciez nie zgwalcil.
Krew nie woda i natury nie oszukasz.
A propos kokonu.
Nie mogę sobie wyobrazić, by ktoś "normalny" mógł bez pomocy środków farmakologicznych, tudzież używek, żyć w takim pancerzu.
Zdrowy człowiek musi wchodzić w relacje emocjonalne z innymi ludźmi.
Ten typ tak ma.
(A jeśli chodzi o miłość nieszczęśliwą, to jak już przejdzie to nawet jest się z czego pośmiać, podobno...;))
Pozdrawiam.
Sądzę, że w każdym przypadku przykre przeżycia pozostawiają ślad w psychice. I to są ślady zawsze nagatywne - podobnie jak po sparzeniu unika się bezpośredniego kontaktu z ogniem. Tu jednak działa instynkt. Tymczasem instynkt nie zadziała ostrzegając przed toksycznym związkiem, należy chyba sięgnąć do rozumu.
Wiem, że "w praniu" może okazać się, że nasz wspaniały/a to drań i szubrawiec, że cierpimy - choć ufaliśmy bezgranicznie. Przeważnie jest tak, że zanim dojdzie do ostatecznego rozpadu, próbujemy jeszcze coś sklecić, ratować, a gdy nic się już nie da - trudno, dochodzi do rozstania. To co piszę odnosi się raczej do rozpadu związków dłuższych (małżeństw, choć niekoniecznie). Związki tzw. młodzieńcze rządzą się trochę innymi zasadami. Najczęściej przy braku zobowiązań (dzieci, wspólnota majątkowa) łatwiej jest odejść w siną dal i szukać kolejnego szczęścia.
Myślę, że podstawowym błędem, jaki wiele osób popełnia jest przyjęcie zasady, że "muszę zrobić wszystko, by nie być samotnym". Każdy/a napotkany/a na drodze traktowany/a jest jako potencjalny partner, a przecież "nie z każdej mąki będzie chleb...". Chyba byłoby zdecydowanie mniej rozczarowań, gdyby nie usilne dążenie do jak najszybszego znalezienia partnera/rki. Może lepiej poczekać, aż sam/a się znajdzie.....
Szczerze współczuję tym wszystkim, którzy mieli okazję się sparzyć. Mnie to - jak dotąd - ominęło.
Nie wydaje mi się sensowne, by:
> A może lepiej nie kochać wcale, nie uruchamiać wrażliwych
> miejsc, tylko zamknąć się w bezpiecznym i spokojnym
> bezemocjonalnym kokonie? Być może takie życie będzie uboższe,
> ale daje gwarancję, że nikt nas nie zrani.
Takie życie w bezemocjonalnym kokonie to chyba tragedia....
Wiem, że "w praniu" może okazać się, że nasz wspaniały/a to drań i szubrawiec, że cierpimy - choć ufaliśmy bezgranicznie. Przeważnie jest tak, że zanim dojdzie do ostatecznego rozpadu, próbujemy jeszcze coś sklecić, ratować, a gdy nic się już nie da - trudno, dochodzi do rozstania. To co piszę odnosi się raczej do rozpadu związków dłuższych (małżeństw, choć niekoniecznie). Związki tzw. młodzieńcze rządzą się trochę innymi zasadami. Najczęściej przy braku zobowiązań (dzieci, wspólnota majątkowa) łatwiej jest odejść w siną dal i szukać kolejnego szczęścia.
Myślę, że podstawowym błędem, jaki wiele osób popełnia jest przyjęcie zasady, że "muszę zrobić wszystko, by nie być samotnym". Każdy/a napotkany/a na drodze traktowany/a jest jako potencjalny partner, a przecież "nie z każdej mąki będzie chleb...". Chyba byłoby zdecydowanie mniej rozczarowań, gdyby nie usilne dążenie do jak najszybszego znalezienia partnera/rki. Może lepiej poczekać, aż sam/a się znajdzie.....
Szczerze współczuję tym wszystkim, którzy mieli okazję się sparzyć. Mnie to - jak dotąd - ominęło.
Nie wydaje mi się sensowne, by:
> A może lepiej nie kochać wcale, nie uruchamiać wrażliwych
> miejsc, tylko zamknąć się w bezpiecznym i spokojnym
> bezemocjonalnym kokonie? Być może takie życie będzie uboższe,
> ale daje gwarancję, że nikt nas nie zrani.
Takie życie w bezemocjonalnym kokonie to chyba tragedia....
Do napisania tego wątku skłoniły mnie różne przypadki nieudanych miłości. Zasłyszane od znajomych, zawikłane życiorysy z rozmów na GG, urywki z forum. Nie jestem porzuconą naiwną panienką, która płacze, bo dała dowód miłości, jak próbował domyślać się Look, chociaż niewątpliwie i we mnie tkwi jakieś zastarzałe okaleczenie swojego - innego rodzaju.
Zaczynając temat miałam jakieś swoje pomysły, których nie chciałam początkowo wyjawiać, tylko czekałam kto napisze tak, jak tego oczekuję i potwierdzi moje zdanie. Mam też zawsze nadzieję usłyszeć coś nowego.
Najbliższa okazała się Bacha, trafiła w jedno z następstw nieszczęśliwej miłości - przeraźliwy głód uczuciowy, który pcha w kolejne nieudane, nieprzemyślane związki. Znam takie przypadki.
Odwrotnym aspektem może być strach - długotrwały brak gotowości do kolejnego związku, strach przed kolejnym rozczarowaniem. Kokon to wersja skrajna tego wariantu.
Inne następstwo to odgrywanie się na kolejnych patnerach za swoje niepowodzenie. Metoda leczenia się, czy klina, zaliczanie bez uczuć.
Jeszcze kolejne to brak pewności siebie, przeświadczenie, że nikt nas nie zechce, że jesteśmy gorsi od tych wszystkich szczęśliwych, że to w nas tkwi przyczyna niepowodzenia. Znam osoby, które zrażają potencjalnych partnerów, bo płaczą o swoim nieudacznictwie.
Albo odwrotnie, że ten co nas porzucił, to głupek, bo nie poznał się na naszych wszelakich zaletach, albo nawet, że wszyscy faceci to świnie i oszuści i w ogóle cały świat zmówił się przeciwko nam.
Bywa też bezsensowne upieranie się i pielęgnowanie nieszczęśliwej miłości i zamykanie się przed innym ułożeniem sobie życia. Lepszy znany wróg, niż samotność czy szukanie nowych związków. Mam tu głównie na myśli trwanie w toksycznym układzie, który nas upokarza, który nie pozwala na rozwój, poddawanie sie przemocy, albo nawet związek z żonatym, w którym godzimy się na rolę artykułu drugiej potrzeby.
Pewnie da się wymienić jeszcze inne szkody poczynione przez nieszczęśliwe uczucie.
Taki był spodziewany kierunek tego wątku, ale chciałam poczytać o Waszym widzeniu tej sprawy.
Zaczynając temat miałam jakieś swoje pomysły, których nie chciałam początkowo wyjawiać, tylko czekałam kto napisze tak, jak tego oczekuję i potwierdzi moje zdanie. Mam też zawsze nadzieję usłyszeć coś nowego.
Najbliższa okazała się Bacha, trafiła w jedno z następstw nieszczęśliwej miłości - przeraźliwy głód uczuciowy, który pcha w kolejne nieudane, nieprzemyślane związki. Znam takie przypadki.
Odwrotnym aspektem może być strach - długotrwały brak gotowości do kolejnego związku, strach przed kolejnym rozczarowaniem. Kokon to wersja skrajna tego wariantu.
Inne następstwo to odgrywanie się na kolejnych patnerach za swoje niepowodzenie. Metoda leczenia się, czy klina, zaliczanie bez uczuć.
Jeszcze kolejne to brak pewności siebie, przeświadczenie, że nikt nas nie zechce, że jesteśmy gorsi od tych wszystkich szczęśliwych, że to w nas tkwi przyczyna niepowodzenia. Znam osoby, które zrażają potencjalnych partnerów, bo płaczą o swoim nieudacznictwie.
Albo odwrotnie, że ten co nas porzucił, to głupek, bo nie poznał się na naszych wszelakich zaletach, albo nawet, że wszyscy faceci to świnie i oszuści i w ogóle cały świat zmówił się przeciwko nam.
Bywa też bezsensowne upieranie się i pielęgnowanie nieszczęśliwej miłości i zamykanie się przed innym ułożeniem sobie życia. Lepszy znany wróg, niż samotność czy szukanie nowych związków. Mam tu głównie na myśli trwanie w toksycznym układzie, który nas upokarza, który nie pozwala na rozwój, poddawanie sie przemocy, albo nawet związek z żonatym, w którym godzimy się na rolę artykułu drugiej potrzeby.
Pewnie da się wymienić jeszcze inne szkody poczynione przez nieszczęśliwe uczucie.
Taki był spodziewany kierunek tego wątku, ale chciałam poczytać o Waszym widzeniu tej sprawy.
lubię cyfry i litery
hmmm..fajny temat, trudny temat.. Nikt tak naprawdę nie chce być samotny, więc może, na pewnym etapie zycia, nie tyle wskakuje się w pierwszą nadarzająca się, zazwyczaj fatalną sytuację, ale ma się jednak jakąś tam nadzieję, że człowiek, który wysyła nam sygnały zainteresowania, traktuje nas przynajmniej uczciwie.. Nikt nie lubi być "rezerwową", miłą odskocznią na któryś tam z weekendów. A konia z rzędem tej/ temu, kto się połapie w tej grze przed upływem iluś tam maili, telefonów, soptkań, gdy juz serduszko zaczyna lekko bić mocniej, bo przecież nie zakładamy z góry, że dla kogoś to tylko niezobowiązująca gra, a jeśli to robimy, to już znaczy , że zdecydowanie za mocno oberwaliśmy..
Po takich doświadczeniach zostaną blizny w sercu.. I wtedy naprawdę musimy trafić na mądrego, czułego partnera/kę, który pozwoli nam uwierzyć, ze dla niego jesteśmy wyjątkowi. Przy okazji to test na przyjaciela na całe życie, ale .. jakże trudno takiego znaleźć...
Celowo unikam precyzowania - "zły facet", "zgnębiona, oszukana kobieta", ponieważ tacy poszukiwacze emocji tratujący uczucia są po obu stronach..
Pozdrawiam :)
Po takich doświadczeniach zostaną blizny w sercu.. I wtedy naprawdę musimy trafić na mądrego, czułego partnera/kę, który pozwoli nam uwierzyć, ze dla niego jesteśmy wyjątkowi. Przy okazji to test na przyjaciela na całe życie, ale .. jakże trudno takiego znaleźć...
Celowo unikam precyzowania - "zły facet", "zgnębiona, oszukana kobieta", ponieważ tacy poszukiwacze emocji tratujący uczucia są po obu stronach..
Pozdrawiam :)
good girls go to the Heaven, bad girls follow their cats...
Rut napisał(a):
> Czy "zła" miłość może nas okaleczyć, wypaczyć psychikę,
> pozbawić w przyszłości szansy na godny związek, pozbawić wiary
> w siebie, przyprawić o lęki, zostawić urazy do końca życia?
<
Taka milosc czyni zgorzknialym
> A może lepiej nie kochać wcale, nie uruchamiać wrażliwych
> miejsc, tylko zamknąć się w bezpiecznym i spokojnym
> bezemocjonalnym kokonie? Być może takie życie będzie uboższe,
> ale daje gwarancję, że nikt nas nie zrani.
>
<
,a wcale nie kochac to chyba nie mozliwe .. tak dziwnie jest ze wystarczy czasem jednio sporzrzenie i ...... .
> Czy "zła" miłość może nas okaleczyć, wypaczyć psychikę,
> pozbawić w przyszłości szansy na godny związek, pozbawić wiary
> w siebie, przyprawić o lęki, zostawić urazy do końca życia?
<
Taka milosc czyni zgorzknialym
> A może lepiej nie kochać wcale, nie uruchamiać wrażliwych
> miejsc, tylko zamknąć się w bezpiecznym i spokojnym
> bezemocjonalnym kokonie? Być może takie życie będzie uboższe,
> ale daje gwarancję, że nikt nas nie zrani.
>
<
,a wcale nie kochac to chyba nie mozliwe .. tak dziwnie jest ze wystarczy czasem jednio sporzrzenie i ...... .
------ jestem subiektywny ----------
hmmm a wiesz co? dobre pytanie :P tak sobie nad tym mysle juz jakis czas i zastanawiam sie czy to co mnie rowniez spotkalo mnie wzbogaciło czy odwrotnie.......i ........... po czesci czegos mnie nauczyla........ze kochac i ogolnie milosc ma "2 strony medalu" ze tak powiem, ale to kazdy chyba wie :P nieszczesliwa milosc wzbogacila mnie o to, ze moja psychika ,ktora najpierw byla strasznie zniezczona potem sie odbudowala i teraz czuje i wiem ze jestem mocniejszym czlowiekiem pod wzgledem psychicznym i uczuciowym........troche sie uodpornilem na uczucia ale nie tak ze nie czuje nic itp........ale nie zakochuje sie szybko ale dopiero wtedy cos czuje, gdy wiem ze warto.............
.... Carpe Diem ....
.... Carpe Diem ....
A ja tak sobie mowie, ze skoro bylo juz bardzo zle ( troche nie mialam szczescia, moze lepiej-dostalam kopa w...., i przez to niestety, stracilam chwilowo zaufanie do ludzi-ale pracuje nad tym;-)))) to musi nadejsc w koncu tez MOJE 5 minut. Ja w to wierze- zycie to jast chyba taka przeplatanka-wzloty i upadki. A to ze ktos mnie zranil (i NIE chodzi o to ze bylam "naiwna panienka i dalam..."-bo ja juz jestem wszystko tylko nie naiwna, zeby mi tu jasne bylo;-)) to nie znaczy ze moge tez mu pozwolic zeby jeszcze mnie na stale w jakis KOKON zapedzil (chociaz przez pewien czas tak mialam- ale nie tedy droga).
I tak na koniec to mysle ze trzeba, nawet z tych zlych, doswiadczen wyciagnac dla siebie na przyszlosc to co dobre- ja czuje sie teraz silniejsza (bo, co by nie bylo, przeszlam przez to jakos), umiem byc sama i mnie to tak bardzo nie przeraza (chociaz czasem smutno...) a poza tym to WIEM ze jak juz trafie na ta wlasciwa osobe to bede baardzo, baaardzo szczesliwa i tez zawalcze o to. Mozliwe, ze tez mnie to nie spotka, mimo to na ten moment wierze ze na COS wyjatkowego warto poczekac. nawet bardzo dlugo. no i sobie czekam:-))))))))))) /zeby nie bylo-to nie jest ogloszenie matrymonialne..bueheheheheh;-))))))))))))))))))))/
I tak na koniec to mysle ze trzeba, nawet z tych zlych, doswiadczen wyciagnac dla siebie na przyszlosc to co dobre- ja czuje sie teraz silniejsza (bo, co by nie bylo, przeszlam przez to jakos), umiem byc sama i mnie to tak bardzo nie przeraza (chociaz czasem smutno...) a poza tym to WIEM ze jak juz trafie na ta wlasciwa osobe to bede baardzo, baaardzo szczesliwa i tez zawalcze o to. Mozliwe, ze tez mnie to nie spotka, mimo to na ten moment wierze ze na COS wyjatkowego warto poczekac. nawet bardzo dlugo. no i sobie czekam:-))))))))))) /zeby nie bylo-to nie jest ogloszenie matrymonialne..bueheheheheh;-))))))))))))))))))))/
Na coś wyjątkowego warto poczekać :) I, jestem pewna, do każdego w końcu przychodzi uczucie - to wymarzone, upragnione :) Czasami tylko trzeba czekać.. długo.. od czasu do czasu potykając się po drodze o fałszywe sytuacje... Ale nie trać wiary, pielęgnuj w sercu oczekiwanie miłości, a jak juz ona przyjdzie , powiesz - warto było :)
Pozdrawiam :)
Pozdrawiam :)
good girls go to the Heaven, bad girls follow their cats...
Rut napisał(a):
> A może lepiej nie kochać wcale, nie uruchamiać wrażliwych
> miejsc, tylko zamknąć się w bezpiecznym i spokojnym
> bezemocjonalnym kokonie? Być może takie życie będzie uboższe,
> ale daje gwarancję, że nikt nas nie zrani.
To chyba byłoby najgorsze wyjście z możliwych, chyba bardziej destrukcyjne niz sama nieszczęśliwa miłość; o ile taka miłość może być w ogóle destrukcyjna. Takie przeżycia dostarczają tylko wiecej doświadczeń, poznajemy siebie, dowiadujemy sie czegoś o sobie. Skutkiem ubocznym takiej niespełnionej miłości jest cierpienie i ogromny ból, spowodowany świadomością, iż nie możesz dzielić życia z tą ukochaną osobą. Jednakże niewłaściwe byłoby wymazywanie tego kogos z naszego serca. Nie możemy tak po prostu nacisnąć guziczek i cały problem momentalnie odejdzie w zapomnienie, tak nigdy się nie stanie, zawsze bedzie tkwił w nas gdzieś tam głęboko. Być może prawię banały ale z autopsji wiem, iż czas leczy rany i po kilku latach takie uczucie stanowi dla nas kolejne doświadczenie, coś, z czego mozemy wyciagnąć wnioski na temat nas samych. A zamykanie się w "bezpiecznym i spokojnym bezemocjonalnym kokonie" jest dobre dla tych co się boją, dla tych ktorych przerażają własne emocje, którzy boją sie przeżyć swoje życie świadomie.
> A może lepiej nie kochać wcale, nie uruchamiać wrażliwych
> miejsc, tylko zamknąć się w bezpiecznym i spokojnym
> bezemocjonalnym kokonie? Być może takie życie będzie uboższe,
> ale daje gwarancję, że nikt nas nie zrani.
To chyba byłoby najgorsze wyjście z możliwych, chyba bardziej destrukcyjne niz sama nieszczęśliwa miłość; o ile taka miłość może być w ogóle destrukcyjna. Takie przeżycia dostarczają tylko wiecej doświadczeń, poznajemy siebie, dowiadujemy sie czegoś o sobie. Skutkiem ubocznym takiej niespełnionej miłości jest cierpienie i ogromny ból, spowodowany świadomością, iż nie możesz dzielić życia z tą ukochaną osobą. Jednakże niewłaściwe byłoby wymazywanie tego kogos z naszego serca. Nie możemy tak po prostu nacisnąć guziczek i cały problem momentalnie odejdzie w zapomnienie, tak nigdy się nie stanie, zawsze bedzie tkwił w nas gdzieś tam głęboko. Być może prawię banały ale z autopsji wiem, iż czas leczy rany i po kilku latach takie uczucie stanowi dla nas kolejne doświadczenie, coś, z czego mozemy wyciagnąć wnioski na temat nas samych. A zamykanie się w "bezpiecznym i spokojnym bezemocjonalnym kokonie" jest dobre dla tych co się boją, dla tych ktorych przerażają własne emocje, którzy boją sie przeżyć swoje życie świadomie.