Witam wszystkich. Mimo, iż podobny wątek już istnieje, postanowiłam stworzyć bardziej aktualny. Zaburzenia lękowe i wszelkie podobne pokrewieństwa, bardzo utrudniają życie. Czasem przychodzą naprawdę "krytyczne" momenty i tylko ten, kto doświadczył, zrozumie co mam na myśli. Ja borykam się już z chorobą ponad 20 lat. W tym czasie miałam dłuższą przerwę, ale wydarzenia z ostatnich 3 lat spowodowały powrót nerwicy, lęków i depresji. W przeszłości miałam okropne natręctwa (myśli, które były koszmarem). Kontrolowałam każde wypowiadane słowo i ruchy i stawało się to już wręcz obłędem. Trwało to kilka lat, ale przeszło. Natręctwa pojawiły się jak przerwałam leki na nerwicę, ponieważ byłam w ciąży. Skutki były naprawdę ciężkie. Kilka lat względnego spokoju, choć zawroty głowy towarzyszyły mi odkąd sięgam pamięcią. Niestety, teraz jest znacznie gorzej. Mogłabym wypisać całą serię objawów, ale pewnie nie chciałoby się nikomu tego czytać. Ponad rok temu doznawałam silnych ataków paniki, które praktycznie nie miały końca. Unikałam wychodzenia z domu, a już na pewno marketów. Psychiatra zaleciła leki, ale ja oczywiście twierdziłam, że jakoś sobie radzę. To było do czasu. Punktem kulminacyjnym stał się problem z oczami. Od 20 lat powinnam nosić okulary (krótkowzroczność i astygmatyzm), ale stwierdziłam, że nie są mi potrzebne. Miałam cały czas mroczki przed oczami, ale okulista stwierdził, że nic złego się nie dzieje, a mroczki są od wady wzroku. Tak przeżyłam 26 lat. Zauważyłam ostatnio, że wzrok mi się pogorszył. Ale nie to jest najgorsze. Do czarnych, latających mroczków też się przyzwyczaiłam. Jednak od jakiegoś czasu czasem nachodzi mnie mgła na oko. 3,5 tygodnia temu wystraszyłam się bardzo, kiedy w kąciku oka zaczęły pojawiać się srebrne, migające i przesuwające się kształty, zygzaki. Nie widziałam części liter w telefonie, a jak spojrzałam na telewizor, w tymże kąciku oka, zaczęły pojawiać się jaskrawe kolory (jak w telewizji). Do tej pory mam jakieś błyski i strasznie mi to przeszkadza. Oczywiście, ja zawsze stawiam sobie najgorsze diagnozy, a do okulisty, nawet prywatnie, terminy odległe. Często przy atakach paniki miałam problemy oczne, ale żadnych błysków i zygzaków nie miałam. Nerwica często powodowała u mnie jakieś dziwne uczucie, jakbym traciła wzrok, jakbym widziała ciemniej. Trudno nawet opisać te odczucia (jakby wzrok nie nadążał). Do tego chory kręgosłup szyjny. Bardzo dużo przebywam w pozycji siedzącej i ogólnie przed monitorem. Od tego właśnie czasu moja nerwica nasiliła się do tego stopnia, że byłam przekonana o swojej poważnej chorobie. Lęk towarzyszył mi 24 godziny na dobę. Postanowiłam, że wezmę lek przepisany przez lekarkę. Tu też zaczął się koszmar. Biorę go dopiero 16 dni, a objawy strasznie się nasiliły. Natręctwa uderzyły z ogromną siłą. Nie mogłam sobie w ogóle poradzić, w głowie obłęd i oczywiście panika. Dziś jest 3 dzień, jak jest troszeczkę lepiej, ale czy lek zadziała, nie wiem. Moje najczęściej występujące objawy: silne zawroty głowy, przyspieszony oddech, poty, uczucie "umierania", okropnie słabo, kołatanie serca, czasem drętwienie, trzęsienie lub drżenie (czasem na zewnątrz, czasem w środku), nogi jak z waty, silny niepokój, odrealnienie, wyobcowanie. Od jakiegoś czasu jeszcze czuję "ciężką głowę". Nie jest to ból, tylko taki ucisk z tyłu. Jak przytrzymuję szyję i głowę rękoma, to czuję ulgę. Czasem też uczucie zatkanych uszu i szumy. Wcześniej przerabiałam setki innych objawów (bóle brzucha - standard, mdłości - za każdym razem, przy atakach paniki lub stresu - częste korzystanie z toalety). U mnie dużym problemem jest hipochondria. Wyczytuję na internecie objawy i oczywiście zawsze "pasują" do najgorszych chorób. A już jak natknę się na artykuł, że "ktoś" miał objawy sugerujące zwykłe zmęczenie czy drobną dolegliwość, a potem się okazało, że to był guz, wpadam po prostu w panikę. Wykańcza mnie to. Nie mogę skupić się na niczym innym, tylko wciąż się nakręcam. Wyniki z krwi robię co 3-4 miesiące i są naprawdę bardzo dobre. Czasem mam wrażenie, że tylko ja "tak mam", choć wiem, że jest nas o wiele więcej. To okropne cierpienie i chciałabym się w końcu z tym uporać. Kilka lat temu ciągle chodziłam od lekarza do lekarza i nic nie znajdywali, a objawy były poważne. Teraz poprzestałam na wynikach z krwi, ale w głowie wciąż przekonanie, że naprawdę mi coś dolega. Błędne koło. Pozdrawiam wszystkich cierpiących, walczących, tych, którym się udało. Może to zabrzmi dziwnie, ale kiedy czyta się "o podobnych" objawach u innych, czuje się pewnego rodzaju ulgę. Wiemy wtedy, że jednak nie jesteśmy w tym sami, choć czasami tak nam się wydaje.