Re: Wygląd piersi po ciązy i w jej trakcie.
ja też napiszę kilka słów ;)
piersi... no cóż... zawsze miałam duże :P spodziewałam się, że w ciąży i po porodzie będą ogromne... ;) ale tak się nie stało :/
niby...
rozwiń
ja też napiszę kilka słów ;)
piersi... no cóż... zawsze miałam duże :P spodziewałam się, że w ciąży i po porodzie będą ogromne... ;) ale tak się nie stało :/
niby pod koniec ciąży może już wypływać siara/mleczko - u mnie nic z tego :/
poród na Klinicznej, 7 godzi bóli krzyżowych, 10 godzin po odejściu wód zrobiono cc :P było to dla mnie jak wybawienie :) synka widziałam na sali operacyjnej dosłownie kilka sekund :/ też nie poczułam jakiegoś mega wybuchu matczynej miłości :/ byłam wykończona bólem... do tego stopnia, że z przyjemnością znosiłam kilkunastokrotne wkłuwanie się w mój kręgosłup (był problem z podaniem znieczulenia)- to było dla mnie wybawienie ;)
wcześniej w ciąży byłam nastawiona, że będę miała córkę :) gdy w 27tc dowiedziałam się, że raptem wyrósł siusiak ;P przeżyłam MEGA SZOK :P czułam się oszukana, zawiedziona, jakby ktoś ukradł mi córeczkę i podrzucił do brzucha jakiegoś obcego chłopczyka...
był moment, że nie chciałam Go...
przez całą ciążę byłam nastawiona na karmienie piersią...
po porodzie okazało się, że są z tym duże problemy...
Synek został do mnie przyniesiony dopiero po 12 godzinach... nie wiem ile razy w tym czasie był karmiony... później też zabierano Go na karmienie, przewijanie itd. - ja ze względu na komplikacje przy znieczuleniu musiałam leżeć 24godz. z absolutnym zakazem ruszania się - nawet podniesienie głowy groziło mi paraliżem :/ pomijam fakt, że przez ok 30 godzin nic nie jadłam... bo nie miałam jak...
w każdym razie przystawienie do piersi okazało się niewykonalne :((( miałam płaskie brodawki, synek nie potrafił ich złapać... Pani od laktacji i położne pomagały - ale nic to nie dało :(((( po przeniesieniu na zwykłą salę miałam doła - dziewczyny karmiły swoje maluszki, a ja nie mogłam... nie dość, że nie mogłam to jeszcze nie miałam czym!!!! postanowiłam być dzielna, wiedząc że w pierwszych dniach mój pokarm stanowi pewnego rodzaju szczepionkę dla synka na resztę życia...
siedziałam i "machałam" laktatorem, a łzy jak grochy spływały mi po policzkach :/
po wyjściu ze szpitala było coraz lepiej...
ale 2 dni później nasz synek zachłysnął się, na chwilę przestał oddychać, później był nieprzytomny... trafiliśmy w nocy do szpitala na Polankach... Gabryś miał wtedy 5 dni...
pojechaliśmy tak jak staliśmy - mieliśmy być tam na obserwacji 1 dzień, żeby sprawdzić czy nie rozwinie się pozachystowe zapalenie płuc... czy nie ma bezdechu...
miałam ogromne wyrzuty sumienia - bo strasznie się złościłam na synka jak tak bardzo płakał, nie chciał ssać piersi(nie umiał) itp. pamiętacie - wtedy w totka było do wygrania 40mln zł... w chwilach złości mówiłam, że oddam Go Cyganom ;P
po tym jak o mały włos Go nie straciliśmy - stwierdziłam, że nie oddam Go nawet za te 40mln zł ;) (chociaż zawsze chciałam mieć córkę)
w szpitalu spędziliśmy 1,5 tygodnia... okazało się, że Gabryś ma ZUM i musiał dostawać antybiotyk... 30ml co 6 godzin - pompa infuzyjna aplikowała mu to do żyły w rączce :/
byłam krótko po cc, nie mogłam dbać o ranę, spałam na niskim, miękkim łóżku polowym, z którego musiałam zrywać się kilka razy w nocy... rana zaczęła się paprać :/ musiałam brać antybiotyk... w tym czasie nie mogłam karmić piersią...
nie ściągałam laktatorem tyle razy ile powinnam...
pokarm zaczął mi zanikać...
po wyjściu ze szpitala miałam początki depresji poporodowej... momentami Synek był moim największym wrogiem :/ albo nie potrafiłam na Niego spojrzeć... wyłączałam się na Jego płacz i tępo patrzyłam w tv lub w okno...
a pokarmu było jeszcze mniej... chciałam całkiem dać sobie spokój... ściągałam 60-80ml w ciągu całego dnia...
później nerwy mi przeszły, stres odreagowałam i po kilku dniach udawało mi się ściągnąć już 80-120 ml (przez cały dzień!)...
w tym czasie dzięki laktatorowi moje sutki wyciągnęły się i Gabryś nie miał już problemu z ich uchwyceniem :)
ale taka mała ilość pokarmu dobijała mnie...
wszędzie jest "nagonka" na karmienie naturalne...
ile razy ryczałam - miałam za mało pokarmu żeby Małego wykarmić i za dużo żeby udawać, że go wcale nie mam :/
chciałam doprowadzić do zaniku laktacji ale wtedy miałam ogromne wyrzuty sumienia - co ze mnie za matka? nie chcę dać swojemu Synkowi własnego mleka... a przecież to jest najlepsze co może dla Niego być...
zmieniłam laktator na elektryczny, nakupowałam chyba wszystkie dostępne herbatki laktacyjne (Hipp, Bocianek, anyż, fito-mix + kawa zbożowa z mlekiem)...
od prawie 2 m-cy walczę o każdą kropelkę mleka... mam momentami chwile kryzysu... ryczę, przeklinam, dzwonię do kumpeli, która miesiąc po mnie urodziła córcię - żeby mi "nakopała" ;P (obiecałyśmy sobie, że w razie potrzeby jedna drugą będzie ciągnąć za uszy - żeby nie dać się depresji poporodowej i żeby walczyć o mleczko)...
ale wtedy wystarczy, że Synek zacznie ssać moją pierś - i już wiem, że WARTO! i że zrobię wszystko, żeby jeszcze troszkę Go pokarmić...
w dalszym ciągu mam za mało mleka, żeby karmić tylko naturalnie...
ale już 3 pełne posiłki w ciągu dnia dostaje :)))))))))))
nie da się opisać uczuć, gdy ten maluch wtula się w Twoje ciało, jak ufnie spogląda, zasypia przy piersi... jak bada rączkami - a to Twoją skórę, a to materiał stanika... ładnie ssie i lekko macha stópkami - przy butelce tego nie robi ;)
to są niesamowite chwile!!!!
i pomyśleć, że ja nawet nie chciałam być w ciąży!!!! kiedyś cierpiałam na absolutny "dzieciowstręt" ;P dzieci to były dla mnie małe, wrzeszczące, śmierdzące i biegające potworki ;P
a jak już byłam w ciąży - to nie chciałam SYNA - bo ja chciałam mieć córkę...
a teraz oddałabym życie za tego małego Ssaczka ;)
zobacz wątek