Widok
ADOPCJA--w oczekiwaniu na bociana...
Jako, że z tego co się zorientowałam kilka już nas jest, postanowiłam założyć wątek, w którym będziemy mogły rozmawiać o adopcji, procedurze adopcyjnej, oczekiwaniu na upragnionego dzidziusia, którego jeszcze nie ma z nami ale już od dawna jest w naszych serduszkach...
Będzie to miejsce na pytania dotyczące tej tematyki, rozmowy, wspieranie się w oczekiwaniu... a jak wiadomo okres oczekiwania trochę trwa...
Mam nadzieję, że wątek ten się sprawdzi i ktoś poza mną się będzie na nim udzielał:)
Będzie to miejsce na pytania dotyczące tej tematyki, rozmowy, wspieranie się w oczekiwaniu... a jak wiadomo okres oczekiwania trochę trwa...
Mam nadzieję, że wątek ten się sprawdzi i ktoś poza mną się będzie na nim udzielał:)
To ja na wstępie życzę wszystkiego najlepszego dla Was oczekujących na Bobaska. Piszę dlatego, że mój najbliższy kuzyn z żoną od 5mcy mają Julka. Adoptowali go, czekali bardzo długo, bo trafili to ośrodka w którym wszystko się ciąąąągnęło (gdzieś w Wawie), wcześniej się leczyli i tak na tego dzidziusia czekali i czekali, ale już jak dostali decyzję to minęło 8 mcy (decyzja marzec, Julek był z nimi w połowie listopada) i od tego czasu są chyba najszczęśliwsi, choć początki były ciężkie :)
Więc że tak powiem "jestem na świeżo" w temacie i życzę wszystkim WAM wytrwałości i trzymam kciuki!!!!
Pozdrawiam
Więc że tak powiem "jestem na świeżo" w temacie i życzę wszystkim WAM wytrwałości i trzymam kciuki!!!!
Pozdrawiam
Oczywiscie posty osób, które nei adoptują ale są jakkolwiekw temacie mile widziane :))))
Zacznę od siebie. Część dziewczyn z forum już sporo o mnie wie, część nie wie więc opisze po krótce.
Od 4 lat staramy sie o ciąże, ale lekarze nie dają nam zbytnich szans i jedyne co proponuja to in vitro,więc była to jedna z głównym przyczyn naszej decyzji choć nie jedyna.
Już tak długo jak się znamy (7 lat) rozmawiamy z mężem o tym, że chcielibyśmy stworzyc dom dla jakiegoś dzieciątka, które nie ma na niego szans, które nie ma rodziców bądź zostało w jakiś inny sposób już skrzywdzone przez los...Wtedy jeszcze nie wiedzielismy o tym, ze czekaja nas problemy z zajsciem w ciaze, wiec myslelismy zeby adoptować drugie a pierwsze sie postarac naturalnie. Los chcial chyba inaczej bo prawdopodobnie się skonczy, ze to pierwsze dziecko adoptujemy.Kto wie, moze po adopcji sie cos odblokuje, nie bede nastawiona psychicznie, odpuszcze, zajme sie dzieckiem i wtedy zajde?
Dokumenty do osrodka zlozylismy na poczatku marca tego roku, teraz jestesmy w trakcie oczekiwania na kurs (styczen 2011), pozniej kwalifikacje i dzidziusia...Chcielibysmy adoptować chłopczyka, niemowlę od 0 do 6 miesięcy (jak w suwaczku). Teraz odliczamy miesiące, tygodnie, dni do kursu, kwalifikacji, dzieciątka i mam nadzieję, że ten czas szybko minie bo już nie moge sie doczekac...
Zacznę od siebie. Część dziewczyn z forum już sporo o mnie wie, część nie wie więc opisze po krótce.
Od 4 lat staramy sie o ciąże, ale lekarze nie dają nam zbytnich szans i jedyne co proponuja to in vitro,więc była to jedna z głównym przyczyn naszej decyzji choć nie jedyna.
Już tak długo jak się znamy (7 lat) rozmawiamy z mężem o tym, że chcielibyśmy stworzyc dom dla jakiegoś dzieciątka, które nie ma na niego szans, które nie ma rodziców bądź zostało w jakiś inny sposób już skrzywdzone przez los...Wtedy jeszcze nie wiedzielismy o tym, ze czekaja nas problemy z zajsciem w ciaze, wiec myslelismy zeby adoptować drugie a pierwsze sie postarac naturalnie. Los chcial chyba inaczej bo prawdopodobnie się skonczy, ze to pierwsze dziecko adoptujemy.Kto wie, moze po adopcji sie cos odblokuje, nie bede nastawiona psychicznie, odpuszcze, zajme sie dzieckiem i wtedy zajde?
Dokumenty do osrodka zlozylismy na poczatku marca tego roku, teraz jestesmy w trakcie oczekiwania na kurs (styczen 2011), pozniej kwalifikacje i dzidziusia...Chcielibysmy adoptować chłopczyka, niemowlę od 0 do 6 miesięcy (jak w suwaczku). Teraz odliczamy miesiące, tygodnie, dni do kursu, kwalifikacji, dzieciątka i mam nadzieję, że ten czas szybko minie bo już nie moge sie doczekac...
Kiedyś, kiedyś...chyba w maju?
na ulicy...? lub w tramwaju...?
moją mamę spotkał tata.
Los obojgu figla spłatał
bo choć inne mieli plany,
czuli, że są...zakochani!
"Nie do wiary", myślał tata,
"Ja i miłość?!" Koniec świata!".
"Och, och, och..." szeptała mama,
chyba kocham tego pana...".
Tak zaczęło się to wszystko.
Wkrótce było weselisko,
pokój z kuchnią (na początku),
sto usmiechów w każdym kątku,
w dzień tysiące chwil uroczych,
gwiazdy spadające w nocy
(potem piasek w oczach z rana)
i...czekanie na bociana.
Ale bocian - sami wiecie -
woli włóczyć się po świecie,
szukać żan na całym globie,
zamiast dzieci dźwigać w dziobie.
Zresztą może ja się mylę?
Wszędzie jest niemowląt tyle...
Może to nie boćka wina?
Może inna jest przyczyna...?
Tak czy owak, mama z tatą,
choć od lat czekali na to,
choć szukali w krąg pomocy,
choć robili, co w ich mocy,
żeby zostać rodzicami,
ciągle byli sami. Sami!
Innym mamom, w wielkich brzuszkach,
słodko biły już serduszka
synków małych jak landrynki
i córeczek jak malinki.
A u mojej mamy - cisza...
Tylko tata czasem słyszał,
jak po domu nocą drepce
i cichutko (do mnie...?) szepcze:
- tak bym cię przytulić chciała,
okruszynko moja mała...
Wreszcie tata rzekł: - kochanie...
Jest też inne rozwiązanie.
Nie mogliśmy sprawić sami,
by maluszek był tu z nami,
ale go kochamy przecież!
Może on jest już na świecie?
Tak jak w bajkach - hen, daleko,
za górami i za rzeką...?
Trzeba tylko go odnaleźć.
Nie wahali się więc wcale!
Spakowali ciepłe ciuszki,
stertę pieluch, trzy poduszki,
odrzutowy samolocik
(prezent od szalonej cioci),
lalkę, mleko, bukiet bratków,
kaftaników sto (od dziadków),
kocyk w kratkę, kocyk z kotkiem,
tuzin smoczków i grzechotkę,
boćka z pluszu, czapkę w kwiatki,
niespodziankę od sąsiadki,
szampon, mydła, tran, mazidła
i...pognali jak na skrzydłach!
Przyjechali w samą porę,
bo różowy, smieszny stworek
(cztery kilo i pięć deka)
już się nie mógł ich doczekać.
Kiedy mnie przywieźli z dala,
tata mało nie oszalał,
dziadek po chusteczki latał
i tłumaczył, że ma katar,
wujek szeptał: "Moja klucho!",
babcia całowała w ucho,
piesek mi przynosił piłkę,
a mamusia, przez pomyłkę,
kaszką częstowała gości
i wciąż śmiała się z radości.
A co dalej?
Dalej było już zwyczajnie
- raz ciekawie, raz banalnie -
przytulanki i swawole,
rower, wrotki i przedszkole,
bajki, rosół, śnieg i narty,
bałwankowy nochal z marchwi,
czasem mina nadąsana,
bo znów stłukły się kolana,
czasem żarty i chichotki,
figle z tatą, z mamą plotki...
Nic w tym nie ma niezwykłego!
Moźe tylko prócz jednego -
kiedy widzę gdzieś bociany,
to przytulam się do mamy...
I z uśmiechem myślę o tym,
że choć przez bocianie psoty
nigdy mnie nie miała w brzuszku,
wciąż nosiła mnie w serduszku.
na ulicy...? lub w tramwaju...?
moją mamę spotkał tata.
Los obojgu figla spłatał
bo choć inne mieli plany,
czuli, że są...zakochani!
"Nie do wiary", myślał tata,
"Ja i miłość?!" Koniec świata!".
"Och, och, och..." szeptała mama,
chyba kocham tego pana...".
Tak zaczęło się to wszystko.
Wkrótce było weselisko,
pokój z kuchnią (na początku),
sto usmiechów w każdym kątku,
w dzień tysiące chwil uroczych,
gwiazdy spadające w nocy
(potem piasek w oczach z rana)
i...czekanie na bociana.
Ale bocian - sami wiecie -
woli włóczyć się po świecie,
szukać żan na całym globie,
zamiast dzieci dźwigać w dziobie.
Zresztą może ja się mylę?
Wszędzie jest niemowląt tyle...
Może to nie boćka wina?
Może inna jest przyczyna...?
Tak czy owak, mama z tatą,
choć od lat czekali na to,
choć szukali w krąg pomocy,
choć robili, co w ich mocy,
żeby zostać rodzicami,
ciągle byli sami. Sami!
Innym mamom, w wielkich brzuszkach,
słodko biły już serduszka
synków małych jak landrynki
i córeczek jak malinki.
A u mojej mamy - cisza...
Tylko tata czasem słyszał,
jak po domu nocą drepce
i cichutko (do mnie...?) szepcze:
- tak bym cię przytulić chciała,
okruszynko moja mała...
Wreszcie tata rzekł: - kochanie...
Jest też inne rozwiązanie.
Nie mogliśmy sprawić sami,
by maluszek był tu z nami,
ale go kochamy przecież!
Może on jest już na świecie?
Tak jak w bajkach - hen, daleko,
za górami i za rzeką...?
Trzeba tylko go odnaleźć.
Nie wahali się więc wcale!
Spakowali ciepłe ciuszki,
stertę pieluch, trzy poduszki,
odrzutowy samolocik
(prezent od szalonej cioci),
lalkę, mleko, bukiet bratków,
kaftaników sto (od dziadków),
kocyk w kratkę, kocyk z kotkiem,
tuzin smoczków i grzechotkę,
boćka z pluszu, czapkę w kwiatki,
niespodziankę od sąsiadki,
szampon, mydła, tran, mazidła
i...pognali jak na skrzydłach!
Przyjechali w samą porę,
bo różowy, smieszny stworek
(cztery kilo i pięć deka)
już się nie mógł ich doczekać.
Kiedy mnie przywieźli z dala,
tata mało nie oszalał,
dziadek po chusteczki latał
i tłumaczył, że ma katar,
wujek szeptał: "Moja klucho!",
babcia całowała w ucho,
piesek mi przynosił piłkę,
a mamusia, przez pomyłkę,
kaszką częstowała gości
i wciąż śmiała się z radości.
A co dalej?
Dalej było już zwyczajnie
- raz ciekawie, raz banalnie -
przytulanki i swawole,
rower, wrotki i przedszkole,
bajki, rosół, śnieg i narty,
bałwankowy nochal z marchwi,
czasem mina nadąsana,
bo znów stłukły się kolana,
czasem żarty i chichotki,
figle z tatą, z mamą plotki...
Nic w tym nie ma niezwykłego!
Moźe tylko prócz jednego -
kiedy widzę gdzieś bociany,
to przytulam się do mamy...
I z uśmiechem myślę o tym,
że choć przez bocianie psoty
nigdy mnie nie miała w brzuszku,
wciąż nosiła mnie w serduszku.
Nie, to inaczej wygląda...
Dotad zawsze chcielismy miec pierwszego, starszego synka, a jako druga corcie ( o ile w tej kwestii mozna w ogole wybierac), pozniej juz sie tak przy tym nie upieralismy. Poszlismy do osrodka i tam panie powiedzialy nam ze dobrze, ze wolelibysmy nawet chlopca bo na chlopca duzo krocej poczekamy. Mieli wiele przypadkow co nawet i 2 miesiace od kwalifikacji, czyli tempo szybkie:) Natomiast na dziewczynke mowia, ze trzeba liczyc ze 2 lata od kwalifikacji minimum :/ Wiadomo, ze sa wyjatki ale ogolnie dluzej, o wiele dluzej. Nam zalezy na czasie. Moze glupio to brzmi,ale tak jest...Juz tak dlugo na nie czekamy (ponad 4 lata) i tak bardzo pragniemy je przytulic ze nie wiem czy mielibysmy sile czekac na nie jeszcze dluzej, np 1,5 czy 2 lata dluzej tylko ze wzgledu na plec.
Poza tym maz bardzo marzy o synku... kupilismy juz nawet ubranka dla chlopca...Szczerze to ja marze o coreczce :) ale mu troche uleglam... Mysle jednak, ze jakby zadzwonili do nas z osrodka i powiedzieli, ze szybciej zlalazla sie dziewczynka to bysmy sie nie wahali ani chwile. Ubranka zawsze mozna spzredac albo...zostawic dla rodzenstwa;)
Dotad zawsze chcielismy miec pierwszego, starszego synka, a jako druga corcie ( o ile w tej kwestii mozna w ogole wybierac), pozniej juz sie tak przy tym nie upieralismy. Poszlismy do osrodka i tam panie powiedzialy nam ze dobrze, ze wolelibysmy nawet chlopca bo na chlopca duzo krocej poczekamy. Mieli wiele przypadkow co nawet i 2 miesiace od kwalifikacji, czyli tempo szybkie:) Natomiast na dziewczynke mowia, ze trzeba liczyc ze 2 lata od kwalifikacji minimum :/ Wiadomo, ze sa wyjatki ale ogolnie dluzej, o wiele dluzej. Nam zalezy na czasie. Moze glupio to brzmi,ale tak jest...Juz tak dlugo na nie czekamy (ponad 4 lata) i tak bardzo pragniemy je przytulic ze nie wiem czy mielibysmy sile czekac na nie jeszcze dluzej, np 1,5 czy 2 lata dluzej tylko ze wzgledu na plec.
Poza tym maz bardzo marzy o synku... kupilismy juz nawet ubranka dla chlopca...Szczerze to ja marze o coreczce :) ale mu troche uleglam... Mysle jednak, ze jakby zadzwonili do nas z osrodka i powiedzieli, ze szybciej zlalazla sie dziewczynka to bysmy sie nie wahali ani chwile. Ubranka zawsze mozna spzredac albo...zostawic dla rodzenstwa;)
Odpowiedz nie jest jedna. Po pierwsze taka potrzeba serduszka. Tak czy inaczej, majac biologiczne dziecko adoptowali bysmy dla niego rodzenstwo. To jest nasze marzenie, nasz cel zycia...nie wiem jak to inaczej nazwac.
Po drugie, in vitro nie zawsze sie udaje, nieraz trzeba kilkakrotmie podchodzic, a nieraz wcale nie wyjdzie...A placic trzeba i to jest to dla nas suma bardzo duza. Musielibysmy wziac na to kredyt, pozniej go nie wiem ile splacac a jak by nie wyszlo mimo to splacac... nikt by nam go nie podarowal. Pozniej bedac zadluzonymi plus jeszcze niedlugo kredyt na mieszkanie(bo chcemy powiekszac) byloby ciezko a my te pieniazki wolimy poswiecic na dziecko, na to co mu potrzeba...a niee wzbogacac banki. Takie nasze zdanie i cala pewnoscia sie ono nie zmieni. Bedziemy w pelni spelnionymi rodzicami adoptujac takze dzieciaczka a nie tylko majac biologicznego. Choc nadziei nie tracimy i mysle, ze w koncu nam sie uda miec i dziecko biologiczne. Moze taka kolejnosc jest nam pisana...
Po drugie, in vitro nie zawsze sie udaje, nieraz trzeba kilkakrotmie podchodzic, a nieraz wcale nie wyjdzie...A placic trzeba i to jest to dla nas suma bardzo duza. Musielibysmy wziac na to kredyt, pozniej go nie wiem ile splacac a jak by nie wyszlo mimo to splacac... nikt by nam go nie podarowal. Pozniej bedac zadluzonymi plus jeszcze niedlugo kredyt na mieszkanie(bo chcemy powiekszac) byloby ciezko a my te pieniazki wolimy poswiecic na dziecko, na to co mu potrzeba...a niee wzbogacac banki. Takie nasze zdanie i cala pewnoscia sie ono nie zmieni. Bedziemy w pelni spelnionymi rodzicami adoptujac takze dzieciaczka a nie tylko majac biologicznego. Choc nadziei nie tracimy i mysle, ze w koncu nam sie uda miec i dziecko biologiczne. Moze taka kolejnosc jest nam pisana...
my sie decydujemy na invitro. nie widze siebie w wychowywaniu obcego dziecka. nie wiadomo z jakij rodziny pochodzi itd. a juz duzo nasluchalam sie jakie problemy maja adopcyjni rodzice z dosrastajacym dzieckiem. kase od 2 lat odkladamy na invitro, na pare podejsc starczy. uwazam ze nie ma co oszczedzac na wlasnym dziecku.
Nie wszyscy maja takie zarobki zeby odlozyc na kilka podejsc,musielibysmy chyba jeszcze nie wiem ile lat skladac... A iles lat na pierwsze dziecko czekac nie chce.
Co do wychowania? Ja uwazam, ze z kazdego dziecka, czy to adptowanego czy biologicznego wyrosnie taki czlowiek na jakiego go wychowasz i jakie wartosci mu wpoisz. Szczegolnie,ze my adoptujemy niemowle, a nie dziecko ktore iles juz lat wychowywalo sie w innych warunkach, zapamietalo to co nieraz niedobre itd Zgodze sie ze ciezko jest wychowac adoptowane dziecko, ktore ma juz kilka czy kilkanascie lat, ale nie zgodze sie z malenkim dzieciaczkiem, ktory ledwo co przyszedl na swiat, czy nawet ma te 3-4 miesiace. Co on pamieta z dotychczasowego zycia? My mu damy tyle serca i tyle pracy wklozymyw jego wychowanie, ze z cala pewnoscia wyrosnie z niego dobry czlowiek. Jesli Bóg pozwoli nam miec jeszcze drugie, biologiczne dziecko, to z cala pewnoscia zadnego z nich nie bedziemy traktowac inaczej bo KAZDE z nich bedzie NASZE i tak samo kochane.
A co decyzji o adopcji... zdaje sobie sprawe, ze nie kazdy potrafi pokochac "czyjes" dziecko i to bardzo dobrze rozumiem. Nie kazdy jest do tego stworzony, my akurat tak... Mam nadzieje i wierze , ze pod tym podpisze sie samo zycie...
Co do wychowania? Ja uwazam, ze z kazdego dziecka, czy to adptowanego czy biologicznego wyrosnie taki czlowiek na jakiego go wychowasz i jakie wartosci mu wpoisz. Szczegolnie,ze my adoptujemy niemowle, a nie dziecko ktore iles juz lat wychowywalo sie w innych warunkach, zapamietalo to co nieraz niedobre itd Zgodze sie ze ciezko jest wychowac adoptowane dziecko, ktore ma juz kilka czy kilkanascie lat, ale nie zgodze sie z malenkim dzieciaczkiem, ktory ledwo co przyszedl na swiat, czy nawet ma te 3-4 miesiace. Co on pamieta z dotychczasowego zycia? My mu damy tyle serca i tyle pracy wklozymyw jego wychowanie, ze z cala pewnoscia wyrosnie z niego dobry czlowiek. Jesli Bóg pozwoli nam miec jeszcze drugie, biologiczne dziecko, to z cala pewnoscia zadnego z nich nie bedziemy traktowac inaczej bo KAZDE z nich bedzie NASZE i tak samo kochane.
A co decyzji o adopcji... zdaje sobie sprawe, ze nie kazdy potrafi pokochac "czyjes" dziecko i to bardzo dobrze rozumiem. Nie kazdy jest do tego stworzony, my akurat tak... Mam nadzieje i wierze , ze pod tym podpisze sie samo zycie...