Za wcześnie się dzisiaj zwlokłem z koja. Kto wcześnie wstaje temu głupoty przychodzą do łba.
Zaczęło się niewinnie - herbatka i kuk w mesydże, bo za oknem jeszcze ciemno. No i tak jakoś samo...
rozwiń
Za wcześnie się dzisiaj zwlokłem z koja. Kto wcześnie wstaje temu głupoty przychodzą do łba.
Zaczęło się niewinnie - herbatka i kuk w mesydże, bo za oknem jeszcze ciemno. No i tak jakoś samo powędrowało, że odpaliłem sobie filmik w temacie japońskiej street food art, w którym gościu kupił kawał wołowiny kobe (28,5k jenów) i sprzedawca na ulicy przygotował mu z niej steki. I inne takie, trochę sushi, trochę sałatki z grillowaną kobe i klasyczny stek. Już zacząłem lekko świrować.
Gdy się rozjaśniło polazłem na psi spacer i znalazłem w lesie .... pióro pawia. Z ogona samca. Piękne, długie, kolorowe. O żadnej imprezie z krakusami w okolicy nie słyszałem, więc historia tego pióra wręcz mnie zaintrygowała. Tkwi teraz z innymi trofeami - piórami orlików, jastrzębi, krogulców. Pewnie nigdy nie dowiem się skąd się wzięło w borze.
Z powyższego krótki przeskok myślowy do myśliwych, stąd kroczek na polowanie, dalej Karwowski ze swoją pasją i teść, który uczy go grac na rogu "ku mnie...". Teść to Hańcza, a Hańcza to Wąsowski, a Wąsowski to prawie jak Vincent Vega. A Vincent Vega nigdy nie jadł w Burger Kingu. Tak zresztą jak i ja. Wsiadłem więc w Czarną Panterę i śmignąłem do GD do Burger Kinga, ostatni ciepły dzień tej jesieni, można się poobijać.
W Burger Kingu byłem pierwszy raz w życiu, pewnie przez te hamburgery jako pożywne śniadanie (wg Julesa) i wołowinę kobe w stekach (wg japsów). Frytki maja koszmarne. Fryta ma być gruba jak sadyl, znaczy badyl, a nie cienka jak wykałaczka. Nie przypadły mi do gustu. Cola tez nie, wolę pepsi, chociaż w KFC też nie jadam. Zapodałem więc sobie największego kiepściucha jakiego tam mają i zażyczyłem sobie fest smaru do niego.
Ich największy kiepściuch nazywa się Big King XXL, jest zacny, dwa ćwierćfunciaki wołowe z serem, do tego kapusta, cebula i pikle, smaru obficie - szybki atak serca. I powiem, że warto. Jak wróciłem do chaty to sprawdziłem, że ta kanapeczka ma kaloryczność na poziomie 1k. Wciągnąłem ją 6 godzin temu i chyba już dzisiaj mam dosyć szammy, piwko jedynie wciągam, bo coś czuję że ta wołowinka pragnie popływać.
Nie mam nic do amerykańskiego fast foodu, chociaż to nie moja bajka, ale ten kiepściuch był naprawdę spoko.
Właśnie szukam ofert z wołowina wagyu, ktoś tym w PL musi handlować. I wiem, czym się będe zajmować w najbliższym czasie.
A gdyby były grzyby to nazbierałbym grzybów i smażył na grillu quesadillę z grzybani, a tak co?
A propos, trzymaj sadyl rękę na pulsie z tym od prawdziwków. W długie zimowe wieczory dobry gawędziarz to skarb, a barwna opowieść warta jest wielu wyrzeczeń.
zobacz wątek