Widok
Podziwiam kobiety które godzą się na taką pracę u swoich mężów... u mnie w rodzinie wszyscy mężczyźni mieli pracę wyjazdową i przyrzekłam sobie, że mój mąż nie będzie takiej miał. Coś za coś, kasa była ale mama, babcia i ciocia zawsze same, wszystkie problemy musiały rozwiązywać same.. życie z kimś kogo praktycznie nie ma.. Podziwiam, naprawdę
Ewka, wiek nie ma znaczenia, najważniejsze to trzymać się razem :) a jeśli chodzi o taki związek, no cóż... ja sobie nie wyobrażam innego życia. Oczywiście są trudne chwile, momenty słabości, kiedy jednak czuję, że jest mi smutno, jest mi źle, kiedy potrzebny jest mężczyzna i Jego silne ramię, ale generalnie stała rotacja w pracy utrzymuje związek w świeżości uczuć. Kiedy Go nie ma, tęsknię, kiedy wraca, cały czas jest dla mnie, szkoda nam czasu na kłótnie, nigdy nie jest zmęczony i nie marudzi zasypiając przez telewizorem. Kiedy słucham dzieciatych i mężatych koleżanek, które mają chłopów na miejscu, a tak jak by go nie miały, bo traktuje dom jak hotel, a dzieci widzi przez 10 minut dziennie jak zasypiają, szczerze podziwiam. Ja podziwiam takie kobiety, które to wytrzymują. Ale mam też koleżankę, której chłopak pływa i średnio to znosi, bo kiedy nie dostaje wiadomości co dwa dni chodzi po ścianach i je gryzie zamartwiając się i wkręcając sobie różne dziwne akcje. Może nie każda kobieta się nadaje do takiego związku :)
Tez sie nie mieszcze bo ja -23 :P Mój mąz obecnie w Londynie pracuje . Widzimy sie raz na 3 msc . Teraz po 2 msc ja do niego lece na kilka dni :)
Mamy 9miesieczna córeczke . Radzic radze sobie bo mam blisko rodzicow ktorzy duzo pomagaja . Jeszcze tylko 7 miesiecy i bedziemy wszyscy w trójke juz na zawsze :)
Mamy 9miesieczna córeczke . Radzic radze sobie bo mam blisko rodzicow ktorzy duzo pomagaja . Jeszcze tylko 7 miesiecy i bedziemy wszyscy w trójke juz na zawsze :)
pierwszy rejs też ciężko zniosłam... płakałam dzień w dzień... teraz poukładałam sobie życie tak żeby jak najmniej mieć czasu wolnego, zajęcia na uczelni, praca, nauka... wszystko sprawia że czekanie nie jest takim koszmarem...
co do przyszłości? nie wyobrażam sobie żeby miał pływać całe życie, bo to nie dla mnie :) ale narazie niech pływa myślę że taki temat jak rezygnowanie z takiej pracy to odległa przyszłość...
Jest dobrze tak jak jest...
faktycznie jak tęsknimy jak jest na morzu związek się umacnia, po powrocie też szkoda czasu na nieporozumienia.
Praca jak praca każdy jakąś musi mieć... chociaż mi cięzko się z tym pogodzić to radzę sobie bo on chce żebym była silna :) jemu też nie jest łatwo...
kontrakt 3 na 3 miesiące nie jest taki zły... chociaż negocjowałabym 5 na 5 tygodni bo takie też się zdarzają :)
skoro wiek nie ma znaczenia to będę tu często zaglądać :) fajnie jest czasami pogadać z kimś kto czuje się podobnie
pozdrawiam :)
co do przyszłości? nie wyobrażam sobie żeby miał pływać całe życie, bo to nie dla mnie :) ale narazie niech pływa myślę że taki temat jak rezygnowanie z takiej pracy to odległa przyszłość...
Jest dobrze tak jak jest...
faktycznie jak tęsknimy jak jest na morzu związek się umacnia, po powrocie też szkoda czasu na nieporozumienia.
Praca jak praca każdy jakąś musi mieć... chociaż mi cięzko się z tym pogodzić to radzę sobie bo on chce żebym była silna :) jemu też nie jest łatwo...
kontrakt 3 na 3 miesiące nie jest taki zły... chociaż negocjowałabym 5 na 5 tygodni bo takie też się zdarzają :)
skoro wiek nie ma znaczenia to będę tu często zaglądać :) fajnie jest czasami pogadać z kimś kto czuje się podobnie
pozdrawiam :)
Bardzo dobrze :) cieszę się, że spotykam się z jakimś odzewem. Właściwie wszystkie moje koleżanki są w związkach "lądowych". Ich mężczyźni są na miejscu cały czas, one nie mają zielonego pojęcia o czym ja mówię, nie rozumieją mnie. Czasem odnoszę wrażenie, że uważają, że ja powinnam leżeć zamknięta krzyżem w pokoju, pod Jego zdjęciem i płakać z tęsknoty, bo jestem cierpiąca, samotna i taka biedna. A ja po prostu jestem szczęśliwa. I brakuje mi kogoś kto mnie zrozumie wtedy kiedy jest mi dobrze, ale także wtedy kiedy jest mi źle kiedy Jego nie ma, bo wie doskonale co czuję :)
moje koleżanki też dziwnie na mnie patrzą że funkcjonuje normalnie :) ale przecież nasze życie jest normalne :) czekanie na naszych chlopaków jest normalne...
ogolnie uważam że dopoki ktoś nie jest w takim związku to cięzko mu to zrozumieć :) ale do wszystkiego można się przyzwyczaić kochając i wiedząc że jest się kochanym
ogolnie uważam że dopoki ktoś nie jest w takim związku to cięzko mu to zrozumieć :) ale do wszystkiego można się przyzwyczaić kochając i wiedząc że jest się kochanym
Z obserwacji widzę, że wiele osób zarzeka się, że nie potrafiłoby wytrzymać w takim związku, bo nie chcieliby, nie mogliby, coś tam :) i wolą mieć kogoś blisko przy sobie, nawet jeśli się z nim mijają. Ale to też nie do końca jest tak, bo przecież nikt nie wybiera w swoich uczuciach, a ja teraz staram się wyciągać z tego jak najwięcej pozytywnych aspektów. Jakby mi ktoś kiedyś powiedział, że będę czekająca i będę się z tego cieszyć, to bym się popukała w głowę, a tego kogoś posłała na drzewo. Życie jest przewrotne, uczucia także i nigdy nie wiadomo co się przytrafi :)
hehe masz racje :) też myślałam kiedyś że mężczyzna ma być zawsze przy mnie :) ale teraz jest ok, poza tym zaczełam wierzyć w hm przeznaczenie, czy coś tego typu. Łukasz jest pierwszym chłopakiem jakiego poznałam pierwszego dnia jak przyszłam na studia i wprowadziłam się do akademika był moim sasiadem i tak zaczeliśmy się mijać, później spotykać i wyszedł z tego bardzo fajny związek, co z tego że nie ma go na codzień skoro kochamy się tak samo jak pary ,,lądowe" albo nawet mocniej bo rozłąka zbliża moim zdaniem :)
miłość to miłość :)
miłość to miłość :)
mój pływa 6/6 tygodni. Nie narzekam. Wszyscy w mojej rodzinie mieli prace wyjazdowe...na morzu i nie wyobrażam sobie innej pracy dla faceta.
Miałam kiedyś chłopaka, który pracował za granicą, w Niemczech, widywaliśmy sie raz na 3 miesiące.... okropny związek, tym bardziej że to był okropny facet i jak sie okazało, nieszczególnie godny zaufania. Przez 5 lat byliśmy w rozjazdach, po tym czasie w końcu udało mi zię namówić go na wspólne mieszkanie i przezyłam horror... nie znałam go od takiej strony. Dochodziło między nami do okropnej patologii. Na szczęście udało mi się wyrwac z tego zwizku.
Z moim marynarzem znamy się od przynajmniej 10 lat, ale dopiero teraz znaleźliśmy drogę do siebie. Prawie od początku związku mieszkamy ze sobą. Jest dobrze.
Powiem Wam, że niejednokrotnie słyszałam od moich kolezanek, kilka lat temu że nie zgodziłyby sie na taki związek z marynarzem...ale teraz zazdroszczą. A czego?tego, że jak jest w domu to jest w 100% dla mnie, że nie wraca po 17-18 z głowa pełna mysli o szefie du***pku, o kolejnym dniu, tego ze mam czas tylko dla siebie gdy jego nie ma, tego że mamy czas żeby do siebie zatęsknić.
Powodzenie związku na odległośc zalezy przede wszystkim od człowieka, nie od tego co mówi a od tego co rzeczywiście "stoi za tymi słowami".
Miałam kiedyś chłopaka, który pracował za granicą, w Niemczech, widywaliśmy sie raz na 3 miesiące.... okropny związek, tym bardziej że to był okropny facet i jak sie okazało, nieszczególnie godny zaufania. Przez 5 lat byliśmy w rozjazdach, po tym czasie w końcu udało mi zię namówić go na wspólne mieszkanie i przezyłam horror... nie znałam go od takiej strony. Dochodziło między nami do okropnej patologii. Na szczęście udało mi się wyrwac z tego zwizku.
Z moim marynarzem znamy się od przynajmniej 10 lat, ale dopiero teraz znaleźliśmy drogę do siebie. Prawie od początku związku mieszkamy ze sobą. Jest dobrze.
Powiem Wam, że niejednokrotnie słyszałam od moich kolezanek, kilka lat temu że nie zgodziłyby sie na taki związek z marynarzem...ale teraz zazdroszczą. A czego?tego, że jak jest w domu to jest w 100% dla mnie, że nie wraca po 17-18 z głowa pełna mysli o szefie du***pku, o kolejnym dniu, tego ze mam czas tylko dla siebie gdy jego nie ma, tego że mamy czas żeby do siebie zatęsknić.
Powodzenie związku na odległośc zalezy przede wszystkim od człowieka, nie od tego co mówi a od tego co rzeczywiście "stoi za tymi słowami".
Dziewczyny mój facet pływa już ponad 11 lat. Konkluzje są takie. Nie ma go nigdy, kiedy dzieje się coś naprawdę przełomowego,trudnego. Nie wiem,dlaczego tak się układa,ale jak jest to życie toczy się spokojnym torem. Jak wyjeżdża wali się wszystko na głowę. Ale ok,przez tyle lat jakoś się do tego przyzwyczaiłam. A problem numer dwa polega na tym (nie wiem,czy to potwierdzicie), że pływanie "rzuca się jednak trochę na głowę". Mój m ma już chyba depresję. Nie chce mu się nic robić na statku. Mówi,że najchętniej wróciłby do domu. A jak jest w domu,to też nie chce mu się nic robić. najchętniej zaległby na kanapie i tyle. A jak to jest u was?
Mój pływa stosunkowo krótko, właściwie dopiero zaczyna więc chce mu się. Jest zadowolony, pracuje i generalnie nie narzeka, nawet jak mają bardzo dużo pracy a pracują ciężko, właściwie przez cały tydzień, od rana do wieczora. A Twój długie ma kontrakty? Rozmawiałaś z nim dlaczego tak się dzieje? Może to kwestia załogi? Motywacji? Może na statku dzieje się coś złego, coś co negatywnie wpływa na pracę ludzi? A może już mu się nie chce pływać i pracować na statku i myśli o zejściu na ląd? Z tym nic nie robieniem to też różnie, bo się rozleniwiają jeśli chodzi o prace domowe. Na statku wszyscy mają wszystko podane, zrobione, posprzątane, wyprane i wracając do domu oczekują tego samego. Ale w domu tak nie jest i tego trzeba się trzymać :)
Merlin .. Marynarka chyba ma rację. Ja też żyję w związku na odległość , chociaż mój facet nie jest marynarzem. To trudne , jest poza domem czasem 2,3 miesiace a wraca na dwa tygodnie i na siłę próbuje nadgonić ten czas. W efekcie albo cały dzień gdzieś biega jak szalony albo nie chce mu się nic , bo uważa że teraz ma czas na odpoczynek. O zwiazki na odległość trzeba dbać ze zdwojoną siłą, tyle się nauczyłam przez ten czas. Też mam koleżanki , które twierdzą że nie mogłyby tak żyć , ale wystarczy chcieć- miłość jest silna i potrafi sobie z tym poradzić. Denerwuje mnie czasem opinia osób nie w temacie , które twierdzą że w takich związkach nie powinno być kłotni, że skoro nie widzimy się tyle czasu to powinniśmy potem się tylko cieszyć swoją obecnością. Powinno tak być , ale życie powoduje rózne sytuacje i problemy trzeba rozwiązywać wiec tym samym kłótni czy dyskusji nie da się uniknąć , odległość tego nie rozwiązuje.
Nie ma żadnego Polaka na statku teraz ,a ludzie poszczególnych narodowości trzymają się razem. Poza tym ta praca potrafi być "upierdliwa" i monotonna. Ja chyba jestem najbardziej nietypową "marynarzową" pod słońcem. Bo nie dość,że często się kłócimy po jego powrocie ,to jeszcze nie ma u nas odświętnej atmosfery,w stylu mąż wraca,a ja latam do fryzjera, kosmetyczki etc. Wiem,że niektóre pary marynarskie po 20 latach potrafią pielęgnować taką wyjątkową atmosferę. U nas jest tak zwyczajnie. jak pomyślę,że wróci i z niczego nie będzie umiał się cieszyć, żę wszystko będzie go drażnić ,to już mi się odechciewa.
Może powinnaś to zmienić i zacząć bardziej celebrować jego powroty, poza tym rozmowa i jeszcze raz rozmowa. Jesteście małżeństwem na dobre i złe , wiec skoro on ma doła to staraj się go z niego wyciągnąć. Kłótniami się nie przejmuj , skoro są kłotnie to znaczy że nie jesteście sobie obojętni i jeszcze potraficie wzbudzać w sobie emocje. Rola kobiety w takim związku jest trudna i wymaga wiele wyrzeczeń , starań. Nic się nie dzieje samo.
Po pierwsze Merlin, to może mieć istotny wpływ na to jak Twój się zachowuje, to, że jest jedynym Polakiem na statku. Wcale się nie dziwię, że czuje się osamotniony wśród innych narodowości. Niby załoga w porządku, ale jednak są "obcy", żadnego swojego. Osobiście słyszałam o ludziach, którzy z takich statków schodzą. A praca jak praca, kiedyś może się znudzić, w każdym zawodzie jest coś takiego jak wypalenie zawodowe. Może przyda mu się jakieś wolne, przerwa, dłuższe wolne, zejście na ląd, zmiana statku. Pogadaj z nim. I po drugie, właśnie, rozmowa. Rozmawiajcie o problemach, o tym co jest trudne, nudne, bolesne. Ja wiem po sobie, że jest mega ciężko, bo sama mam trudny charakter i często się czepiam, a nawet wyżywam, bo pracuje "na lądzie" i wracam często wkurzona, ale to nie jest powód, żeby się kłócić. Czuję i wiem, że mogę się wkurzyć, bo czeka na mnie wsparcie, przytulenie i buziak. A jeśli nie, bo Go nie ma, no cóż, jakoś sobie radzę, bo wiem, że niedługo wróci. Oczywiście, że są spory i trudne rozmowy, sprzeczki, bardziej dyskusje, cały czas się docieramy, ale za każdym razem mam wrażenie, że to nas tylko umacnia. I po trzecie, nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy czekam stęskniona na Niego, On wraca i się kłócimy o jakieś pierdoły i tracimy czas na fochy. Tak jak powiedziałam, ja mam trudny charakter, ale miłość i związek wpływają na mnie bardzo pozytywnie, uspokajam się wewnętrznie wiedząc, że On jest. Celebrujemy czas kiedy On jest w domu, cieszymy się sobą, staramy się wykorzystać to w pełni chociaż nie zawsze nam się to udaje. Związki na odległość są bardzo trudne, ale jeśli wykażemy się w odpowiedni sposób i będziemy o nie dbać, na pewno będą udane =)
Coś w tym jest. Ale chyba nie na tym polega problem. Mój m. zrobił się po prostu bardzo nerwowy,drażliwy. Wszystko przelicza na kasę. Nie potrafi się cieszyć ani z tego co mamy,ani z życia domowego. Żyje jak na jakiejś bombie. Dużo z nim rozmawiam,ale on uważa,że wszystko z nim w porządku. Kiedyś było tak,że jak wracał rozkoszowaliśmy się życiem rodzinnym i jak wyjeżdżał,to miałam "naładowane akumulatory". A teraz czuję się wypalona i zmęczona, bo są tylko kłótnie i pretensje.
Związki na odległość są po prostu trudne. Po powrocie faceta następuje zderzenie dwóch , odmiennych rzeczywistowśći. Kiedy go nie ma , on prowadzi swoje życie , polegające głównie na pracy, sam też zajmuje się wszystkimi , codziennymi obowiązkami. Kobieta w tym czasie tak samo. Kiedy facet wraca powinno to się połączyć , ale często jest tak że mężczyzna wymaga żeby to kobieta zajeła się teraz wszystkim , a on mogł odpoczywać, jeśli kobieta nie pracuje - ok nawet powinna ale jeśli pracuje - to co innego, bo wymaga żeby partner jej pomógł , odciążył i konflikt gotowy. Jeśli w takim związku są dzieci to sprawa komplikuje się jeszcze bardziej. Z jednej strony , ok pracował tyle czasu i nie miał życia prywatnego prawie wcale , ale z drugiej, mężczyzna pracujący na miejscu przecież pomaga , chociażby w zakupach. Mimo tych wszystkich niuansów , wystarczy trochę chęci i można wypracować kompromis a co za tym idzie żyć w zgodzie. Nie rozumiem "problemu z dostosowaniem" - każda kobieta przecież cieszy się z tego że wreszcie ma swoje szczęście przy sobie a do luksusu, jakim w tym wypadku jest obecność partnera, jak wiadomo łatwo sie jest przyzwyczaić.
Funky, masz rację, wiele w tym prawdy, ale z drugiej strony nie można oczekiwać tylko od kobiety dostosowania się. Fakt, kiedy Jego nie ma, ona ma wszystko poukładane, swój jakiś tam rytm, plan każdego dnia. Kiedy On wraca, potrafi wywrócić wszystko do góry nogami, ale nie można oczekiwać tego, że tylko kobieta musi się dostosować, albo wręcz przeciwnie, tylko mężczyzna. Trzeba się spotkać w połowie drogi i wypracować jakiś kompromis. Nie może być tak, że facet wraca z rejsu, nic nie robi tylko leży i miesiąc odpoczywa, bo się zmęczył w pracy, ale nie dawajmy mu też na dzień dobry listy zakupów, mopa i ścierki do wycierania kurzów. Nie na tym rzecz polega, żeby burzyć dwa poukładane życia i takie dwa pozostawić, ale o to, żeby je połączyć w jedno.
Moj się zrobił facetem nie do życia. Nawet telefoniczne rozmowy z nim już mnie drażnią. W kółko mówi o kasie ,oszczędzaniu, ewentualnie że ma najcięższą pracę na świecie i nikt się tak nie namęczy jak on. Ja rozumiem, doceniam,ale strasznie mu się zawęził światopogląd. Czy wasi faceci też są tak zafiksowani na kasę? Powiedzmy jak mają możliwość to skracają pobyt w domu, byle więcej zarobić?
Merlin, nie wiem na jakich statkach Twój mąż pływa i jakie zajmuje stanowisko, ale mój zazwyczaj sam sobie na siłę szuka roboty i absolutnie się nie namęczy. Jedyne z czym się męczy to zimowa sztormowa pogoda.
Oszczędzaliśmy do momentu kiedy zbieraliśmy na mieszkanie, ale nigdy kosztem pobytu męża w domu. To co mamy starcza nam na wszystko czego potrzebujemy. Mimo że każdy ponadprogramowy dzien na statku to dodatkowe kilkaset złotych (oprócz pensji) to wcale nie jesteśmy zadowoleni że czas jego pobytu poza domem się wydłuża. Ja do tej pory potrafię płakać jak wyjeżdża albo nie wraca na czas, ale nie ma już takiej tragedii jak przy pierwszym rejsie, kiedy w kilka tygodni schudłam prawie 20 kilo bo nic nie mogłam przełknąć. Ale z opowiadań męża wiem że duża część załogi jest zadowolona z dłuższego pobytu na statku.
Tak to wygląda po 4 latach pływania (4 na 4 tygodnie) i mam nadzieję że po 10 również nie będę się mogła doczekać powrotów:) chociaż jeszcze bardziej chciałabym żeby jednak był z nami na co dzień...
Oszczędzaliśmy do momentu kiedy zbieraliśmy na mieszkanie, ale nigdy kosztem pobytu męża w domu. To co mamy starcza nam na wszystko czego potrzebujemy. Mimo że każdy ponadprogramowy dzien na statku to dodatkowe kilkaset złotych (oprócz pensji) to wcale nie jesteśmy zadowoleni że czas jego pobytu poza domem się wydłuża. Ja do tej pory potrafię płakać jak wyjeżdża albo nie wraca na czas, ale nie ma już takiej tragedii jak przy pierwszym rejsie, kiedy w kilka tygodni schudłam prawie 20 kilo bo nic nie mogłam przełknąć. Ale z opowiadań męża wiem że duża część załogi jest zadowolona z dłuższego pobytu na statku.
Tak to wygląda po 4 latach pływania (4 na 4 tygodnie) i mam nadzieję że po 10 również nie będę się mogła doczekać powrotów:) chociaż jeszcze bardziej chciałabym żeby jednak był z nami na co dzień...
ooo widzę zwiększyło się grono :)
a u mnie jest tak że żyjemy terz nadzieją bo pojawiły się podejrzenia że zamiast 4 miesięcy kontrakt będzie 3miesięczny.. i czekamy na dzień spotkania
by może mój związek nie jest tak zaawansowany jak Wasz bo małżeństwem nie jesteśmy ale myślimy o tym dość poważnie :)
fajnie wiedzieć smith2002 że płaczesz bo mnie to brali za jakąś wariatkę jak zaczynałam przeżywać rejs i nie raz płakałam i mówiłam że wcale nie chce zeby płynął...
teraz mija półtora miesiąca jakoś sobie radzę choociaż czuję się samotnie bo mało kto zrozumie moją sytuacje z moich znajomych
a u mnie jest tak że żyjemy terz nadzieją bo pojawiły się podejrzenia że zamiast 4 miesięcy kontrakt będzie 3miesięczny.. i czekamy na dzień spotkania
by może mój związek nie jest tak zaawansowany jak Wasz bo małżeństwem nie jesteśmy ale myślimy o tym dość poważnie :)
fajnie wiedzieć smith2002 że płaczesz bo mnie to brali za jakąś wariatkę jak zaczynałam przeżywać rejs i nie raz płakałam i mówiłam że wcale nie chce zeby płynął...
teraz mija półtora miesiąca jakoś sobie radzę choociaż czuję się samotnie bo mało kto zrozumie moją sytuacje z moich znajomych
To chyba ja jestem tylko jakaś inna :P bo nigdy nie płakałam kiedy Mój wypływał. Na początku miał krótkie kontrakty, 2 tyg./2 tyg, teraz nie ma Go po 3 miesiące. Owszem, w domu atmosfera w domu ciężka, smutno i tęskno się robiło jak się pakował, ale nie płakałam. Ani jak wychodził z domu ani jak wsiadał do samolotu ani jak Go nie ma. Chyba siłę dodaje mi fakt, że nie mogę się rozklejać, muszę być twarda, bo wiem, że chłopcy na morzu mają znacznie gorzej niż my tutaj, nawet z problemami. Tylko ludzie nie mający pojęcia o życiu z marynarzem myślą, że On to co port to inna baba a ja się rozklejam z łóżku z Jego zdjęciem i płaczę gryząc ściany :P a ja wręcz przeciwnie. Teraz mam czas dla siebie i tęsknię jak cholera i jak nie wiem co, ale jak wróci to jesteśmy tylko razem non-stop. Taką ma pracę, taki wybrał zawód, ja się na to godzę i jestem w pełni świadoma życia jakie mnie czeka, w pełni to akceptuję więc co mi da płacz? :)
Hej :)
Mojego męża też nie ma często w domu,pracuje czasami na miejscu w firmie a czasami musi wyjechać i może nie na kilka miesięcy ale na kilka tygodni.Kiedyś też sie nie zgadzałam na jego wyjazdy bo mamy 2 dzieci i sobie nie wyobrażałam związku na odległość.Ale życie nas przymusiło i no po protu żeby mieć na chleb musimy tak żyć.Jak sobie radze?No przy 2-jce dzieci jest masa roboty także dni szybko mijają tylko te wieczory..no cóż tęsknota jest ale jak wiekszość Was tu pisze jak mąż wraca jest szczęście,euforia i nie ma czasu na kłótnie.A problemy?No rozwiązujmy je jak jest w domu,trzeba przegadać co i jak.Także puki życie nam nie oszczędza trzeba sie godzić na to aby mąż pracował z dala od domu...Pozdrawiam ;)
Mojego męża też nie ma często w domu,pracuje czasami na miejscu w firmie a czasami musi wyjechać i może nie na kilka miesięcy ale na kilka tygodni.Kiedyś też sie nie zgadzałam na jego wyjazdy bo mamy 2 dzieci i sobie nie wyobrażałam związku na odległość.Ale życie nas przymusiło i no po protu żeby mieć na chleb musimy tak żyć.Jak sobie radze?No przy 2-jce dzieci jest masa roboty także dni szybko mijają tylko te wieczory..no cóż tęsknota jest ale jak wiekszość Was tu pisze jak mąż wraca jest szczęście,euforia i nie ma czasu na kłótnie.A problemy?No rozwiązujmy je jak jest w domu,trzeba przegadać co i jak.Także puki życie nam nie oszczędza trzeba sie godzić na to aby mąż pracował z dala od domu...Pozdrawiam ;)
Marynarka, nie chodzi o to że płacz coś nam da, ale jak mąż wyjeżdżał to zawsze było mi cholernie smutno, łzy po prostu same napływały do oczu, naprawdę nie próbowałam płaczem niczego osiągnąć, taka już jestem że jak mi smutno to płaczę.
A z perspektywy czasu widzę że faktycznie bez dzieci jest łatwiej, zawsze można wyjść spotkać się z koleżankami, wyszaleć na basenie, połazić po sklepach, poćwiczyć jogę, zrobić cokolwiek aby czas zleciał jakoś bardziej kreatywnie. Teraz w sezonie chorobowym siedzisz zamknięta w czterech ścianach i nawet zaprosić nie ma kogo bo dzieciaki znajomych zasmarkane, kaszlące :(
Merlin, moi rodzice są spoza trójmiasta i pracują zawodowo, teściowa mieszka jeszcze dalej i ma już dwójkę innych wnuków którymi się zajmuje. Ja mam teraz do pomocy nianię. A rodzice zajmą się córeczką jak mąż wróci i sami do nich zajedziemy-możemy wtedy na spokojnie wyjść na zakupy czy na pizze.
A z perspektywy czasu widzę że faktycznie bez dzieci jest łatwiej, zawsze można wyjść spotkać się z koleżankami, wyszaleć na basenie, połazić po sklepach, poćwiczyć jogę, zrobić cokolwiek aby czas zleciał jakoś bardziej kreatywnie. Teraz w sezonie chorobowym siedzisz zamknięta w czterech ścianach i nawet zaprosić nie ma kogo bo dzieciaki znajomych zasmarkane, kaszlące :(
Merlin, moi rodzice są spoza trójmiasta i pracują zawodowo, teściowa mieszka jeszcze dalej i ma już dwójkę innych wnuków którymi się zajmuje. Ja mam teraz do pomocy nianię. A rodzice zajmą się córeczką jak mąż wróci i sami do nich zajedziemy-możemy wtedy na spokojnie wyjść na zakupy czy na pizze.