Widok
Żona zdradza męża - jak się w tym odnaleźć by nie zwariować?
Hej,
Przyznam szczerze, że zdrada żony jest dla mnie olbrzymią traumą, ponieważ wierzyłem w świętość, jedność i nierozerwalność małżeństwa.
Z pewnością zostanie wylane zaraz na mnie wiadro pomyj, jeśli przyznam się, że jestem katolikiem, wzięliśmy ślub kościelny, a treść przysięgi małżeńskiej wziąłem bardzo sobie do serca, na tyle, że byłem swojej żonie wierny jak pies i mimo wszystko nawet teraz po tym jak ona mnie zdradziła, ja nie potrafię ani jej zostawić, ani jej zdradzić, pomimo tego, że czuję wściekłość, wewnętrzny bałagan, ponieważ rozwalony został mój mały świat w który dotąd wierzyłem.
Mam już swoje lata 40+, wspólnie mamy dwoje dzieci, mieszkanie i ponad dekadę wspólnego małżeństwa.
Coś zostało widocznie schrzanione, tylko nie wiem co, bowiem mogła zawsze na mnie liczyć, zawsze okazywałem jej uczucie i zainteresowanie, nigdy nie było tak bym czegokolwiek odmówił, nie rzadko ustępowałem kiedy dochodziło do różnicy zdań, starałem się aby nasze pożycie było urozmaicone, aby nie wkradła się rutyna, rozmawiałem z nią, ale ona mi tylko powiedziała, że to przez głupotę wzruszając przy tym ramionami, tak jak gdyby nigdy nic się nie stało.
W czym on był lepszy ode mnie?
Nie wiem, bo ani nie miał on własnego kąta do mieszkania, ani pracy, z żoną się rozwiódł a do tego jest alkoholikiem.
Jeśli ona wybrała takiego człowieka, to zastanawiam się nad tym, jaką ja mam wartość w jej oczach?
Bowiem jeśli byle "menel" został postawiony nade mną, to ja z pewnością muszę w jej oczach być o wiele mniej wart.
Sam już nie wiem co robić?
Szkoda mi dzieci i minionych lat, wszak młodszy już nie będę, i nawet gdybym się z nią rozszedł, to mam obawy, że życia już sobie nigdy nie ułożę i że nie będę już nigdy szczęśliwy ani ja, ani nawet jeśli znalazłbym inną partnerkę, to mam obawy przed zawarciem takiej znajomości z powodu lęku przed kolejnymi zdradami, przed odrzuceniem i poniżeniem.
Czuję się przez to gorszy, wręcz użyłbym określenia "wykastrowany", nie mam po tym zdarzeniu nawet ochoty na jakąkolwiek bliskość.
Wizyty u psychologa niczego nie zmieniły, od antydepresantów prędzej wątroba mi się rozleci niż mi przejdzie, natomiast w kontekście religijnym, to już całkowicie poległem, bowiem poszedłem wyspowiadać się z mrocznych myśli a ten nakazał mi zapomnieć i wybaczyć, czym wzmógł jeszcze bardziej moje cierpienie.
Minęło już sporo czasu, jednak problem zamiast ustępować, pogłębia się jeszcze bardziej.
Nie wiem co mogę jeszcze zrobić, bowiem nie pomogli mi - terapeuci, psychiatra, duszpasterz, psycholog, przyjaciele, znajomi, rodzina ani też ucieczka w wir zajęć i pasji.
Jestem tak bardzo pogubiony, że aż nie wiem co robić, gdzie szukać pomocy?
Fachowej pomocy, albo skutecznej metody na zapomnienie o wszystkim.
Jedyne co mi przychodzi na myśl, to trwałe kalectwo intelektualne, wtedy pewnie bym zapomniał o wszystkim i żył w błogiej nieświadomości - jednak to nie jest takie proste i oczywiste.
Czy ma ktoś jakiś racjonalny pomysł?
Przyznam szczerze, że zdrada żony jest dla mnie olbrzymią traumą, ponieważ wierzyłem w świętość, jedność i nierozerwalność małżeństwa.
Z pewnością zostanie wylane zaraz na mnie wiadro pomyj, jeśli przyznam się, że jestem katolikiem, wzięliśmy ślub kościelny, a treść przysięgi małżeńskiej wziąłem bardzo sobie do serca, na tyle, że byłem swojej żonie wierny jak pies i mimo wszystko nawet teraz po tym jak ona mnie zdradziła, ja nie potrafię ani jej zostawić, ani jej zdradzić, pomimo tego, że czuję wściekłość, wewnętrzny bałagan, ponieważ rozwalony został mój mały świat w który dotąd wierzyłem.
Mam już swoje lata 40+, wspólnie mamy dwoje dzieci, mieszkanie i ponad dekadę wspólnego małżeństwa.
Coś zostało widocznie schrzanione, tylko nie wiem co, bowiem mogła zawsze na mnie liczyć, zawsze okazywałem jej uczucie i zainteresowanie, nigdy nie było tak bym czegokolwiek odmówił, nie rzadko ustępowałem kiedy dochodziło do różnicy zdań, starałem się aby nasze pożycie było urozmaicone, aby nie wkradła się rutyna, rozmawiałem z nią, ale ona mi tylko powiedziała, że to przez głupotę wzruszając przy tym ramionami, tak jak gdyby nigdy nic się nie stało.
W czym on był lepszy ode mnie?
Nie wiem, bo ani nie miał on własnego kąta do mieszkania, ani pracy, z żoną się rozwiódł a do tego jest alkoholikiem.
Jeśli ona wybrała takiego człowieka, to zastanawiam się nad tym, jaką ja mam wartość w jej oczach?
Bowiem jeśli byle "menel" został postawiony nade mną, to ja z pewnością muszę w jej oczach być o wiele mniej wart.
Sam już nie wiem co robić?
Szkoda mi dzieci i minionych lat, wszak młodszy już nie będę, i nawet gdybym się z nią rozszedł, to mam obawy, że życia już sobie nigdy nie ułożę i że nie będę już nigdy szczęśliwy ani ja, ani nawet jeśli znalazłbym inną partnerkę, to mam obawy przed zawarciem takiej znajomości z powodu lęku przed kolejnymi zdradami, przed odrzuceniem i poniżeniem.
Czuję się przez to gorszy, wręcz użyłbym określenia "wykastrowany", nie mam po tym zdarzeniu nawet ochoty na jakąkolwiek bliskość.
Wizyty u psychologa niczego nie zmieniły, od antydepresantów prędzej wątroba mi się rozleci niż mi przejdzie, natomiast w kontekście religijnym, to już całkowicie poległem, bowiem poszedłem wyspowiadać się z mrocznych myśli a ten nakazał mi zapomnieć i wybaczyć, czym wzmógł jeszcze bardziej moje cierpienie.
Minęło już sporo czasu, jednak problem zamiast ustępować, pogłębia się jeszcze bardziej.
Nie wiem co mogę jeszcze zrobić, bowiem nie pomogli mi - terapeuci, psychiatra, duszpasterz, psycholog, przyjaciele, znajomi, rodzina ani też ucieczka w wir zajęć i pasji.
Jestem tak bardzo pogubiony, że aż nie wiem co robić, gdzie szukać pomocy?
Fachowej pomocy, albo skutecznej metody na zapomnienie o wszystkim.
Jedyne co mi przychodzi na myśl, to trwałe kalectwo intelektualne, wtedy pewnie bym zapomniał o wszystkim i żył w błogiej nieświadomości - jednak to nie jest takie proste i oczywiste.
Czy ma ktoś jakiś racjonalny pomysł?
Jutro coś nabazgram. Tymczasem, spal stare buty i otwórz szampana.
Rozpuść grzywę na wiatr i ciesz się wolnością.
http://youtu.be/sxB-ryOKD-8
Rozpuść grzywę na wiatr i ciesz się wolnością.
http://youtu.be/sxB-ryOKD-8
"Hej,"
No, heja. Znowu, naobiecywałam... miejmy to za sobą.
"Przyznam szczerze, że zdrada żony jest dla mnie olbrzymią traumą, ponieważ wierzyłem w świętość, jedność i nierozerwalność małżeństwa."
Ujmujące i bardzo ważne "przyznanie", a reakcja jak najbardziej zdrowa i spodziewana... Co do uzasadnienia "ponieważ wierzyłem w... " to już można mieć wątpliwości, ale na potrzeby case study, styknie. Zaryzykuję śmiało, iż zrozumiałam, co masz na myśli.
"Z pewnością zostanie wylane zaraz na mnie wiadro pomyj, jeśli przyznam się, że jestem katolikiem, wzięliśmy ślub kościelny, a treść przysięgi małżeńskiej wziąłem bardzo sobie do serca, na tyle, że byłem swojej żonie wierny jak pies i mimo wszystko nawet teraz po tym jak ona mnie zdradziła, ja nie potrafię ani jej zostawić, ani jej zdradzić, pomimo tego, że czuję wściekłość, wewnętrzny bałagan, ponieważ rozwalony został mój mały świat w który dotąd wierzyłem."
Coś zbyt wiele tej "pewności", co do której ostatnimi czasy to nie mam cierpliwości. O ile bycie katolikiem, szczególnie w punkcie na osi czasu, w jakim znajdujemy się obecnie, oraz biorąc pod uwagę Twój wiek (= dojrzałość, doświadczenie, wiedza), jest co raz trudniejsze, a dla mnie osobiście awykonalne, o tyle bycie chrześcijaninem i pozostawanie blisko chrystusowych mądrości, jest jedną z podstaw zachowania odpowiedniej higieny psychicznej i fizycznej. Z pewnością przybliża każdego człowieka do mądrości, spokoju i umiejętności zachowania równowagi, szczególnie w sytuacjach, jaką tutaj serwujesz.
Psy to głupie i spolegliwe stworzenia, które wyuczyć można różnych sztuczek, za dobry kąsek i pieszczotę. Bezmyślne. Mam jednego. Wybrałam, wiozłam 80 km, sama strzygę, dbam, sprzątam po nim, martwię się o niego itd. Ma swoją słodką, bezpieczna rutynę i tyle.
Małżeństwo, jak każda inna relacja, to nie jest martwy organizm. W każdej sekundzie podlega procesom, które zamanifestują się w bliższej lub dalszej przyszłości. dlatego chwila obecna, tu i teraz, jest strategiczna.
To nie muzeum, w którym wszystkie eksponaty mają przypisane miejsce i panować ma słodki i nudny bezruch... Pozorny, gdyż odkurzania i doglądania, drobnych napraw, śladowych zmian... nie unikniesz.
Zatem, pieprznął twój domek z kart i fala zmyła zamek na piasku. Wizja rozpadła się na drobne kawałeczki. Czy aby na pewno? Pytam retorycznie. Jako cudak, szajbuska, czarna owca..., nie jestem fanką lukrowania g*wna. Prawda jest dla mnie, jak środek odurzający. Bezcenny skarb i miecz, od którego poległam już niejeden raz i niejeden raz polegnę. Nie bez przyjemności i satysfakcji :)
Na dzień dzisiejszy, odczucia twoje są jak najbardziej prawidłowe i zdrowe. Kochasz wizerunek żony, jaki sobie stworzyłeś, a teraz trawisz fakty na temat jej człowieczeństwa, których nie znałeś i nie chciałeś znać. To proces, a ten trwać będzie. Dla każdego trwa i przebiega inaczej. Skutki, również będą wyjątkowe i własne. Nie pośpieszaj.
"Mam już swoje lata 40+, wspólnie mamy dwoje dzieci, mieszkanie i ponad dekadę wspólnego małżeństwa."
Bardzo ładnie, "normalnie" i po bożemu. Trzeba dziękować Bogu, że obsypał łaskami i pozwolił sprawdzić się w roli męża, ojca, przewodnika stada.
"Coś zostało widocznie schrzanione, tylko nie wiem co, bowiem mogła zawsze na mnie liczyć, zawsze okazywałem jej uczucie i zainteresowanie, nigdy nie było tak bym czegokolwiek odmówił, nie rzadko ustępowałem kiedy dochodziło do różnicy zdań, starałem się aby nasze pożycie było urozmaicone, aby nie wkradła się rutyna, rozmawiałem z nią, ale ona mi tylko powiedziała, że to przez głupotę wzruszając przy tym ramionami, tak jak gdyby nigdy nic się nie stało."
Dobrymi staraniami, chęciami itd, piekło jest wybrukowane. Nikt nie jest doskonały, a kij ma dwa końce. Jeżeli prawdą jest, w jaki sposób opisujesz zachowanie żony (wzruszenie ramionami i wymówka chwilowej głupoty) to wybrałeś (?) na żonę durną babę. Nie będę elaborowała, gdyż solidarność jajników nie pozwala mi.
"W czym on był lepszy ode mnie?"
W niczym. Po prostu był i nie był tobą.
"Nie wiem, bo ani nie miał on własnego kąta do mieszkania, ani pracy, z żoną się rozwiódł a do tego jest alkoholikiem."
Co ty tworzysz? Nie widzę żadnego związku. Żona twoja, nie rozbiła zatem niczyjego małżeństwa, nie jest gold digerką, a jedynie wsparła jakiegoś misia pysia, którego inna "zła kobieta" doprowadziła do sytuacji, do której ty nie dasz się doprowadzić. Każdy człowiek zasługuje na miłość i szczęście. Bywa, że jedno babsko doprowadza fajnego faceta do rynsztoku, podczas gdy inna menela wyprowadzi na ludzi i hołubi, jak skarb największy.
"Jeśli ona wybrała takiego człowieka, to zastanawiam się nad tym, jaką ja mam wartość w jej oczach?"
g*wno tam wybrała. Pewnie miauczał, jak to życie go sponiewierało, a żona twoja, która przyzwyczajona, że jesteś filarem i opoką, zmiękła na chwilę i tyle. Zbajerował ją, bo miał tę chorobę duszy, której objawy ty teraz wykazujesz. Tym bardziej musisz się wyleczyć!
"Bowiem jeśli byle "menel" został postawiony nade mną, to ja z pewnością muszę w jej oczach być o wiele mniej wart."
Albowiem, zaprawdę powiadam tobie, iż ego twoje, z liścia dostawszy, totalnie odpływa w snuciu scenariuszy tak nieprawdopodobnych, że przesłania ci sedno sprawy.
Czy żona twoja, spojrzawszy ci w oczy, wyznała, że kocha tamtego i postawiwszy wszystko na jedna kartę, poszła za nim, żyć pod mostem? Z tego co wyżej szrajbujesz, nie.
"Sam już nie wiem co robić?"
Za pierwszym razem, nikt nie wie :) Żart.
"Szkoda mi dzieci i minionych lat, wszak młodszy już nie będę, i nawet gdybym się z nią rozszedł, to mam obawy, że życia już sobie nigdy nie ułożę i że nie będę już nigdy szczęśliwy ani ja, ani nawet jeśli znalazłbym inną partnerkę, to mam obawy przed zawarciem takiej znajomości z powodu lęku przed kolejnymi zdradami, przed odrzuceniem i poniżeniem.
Czuję się przez to gorszy, wręcz użyłbym określenia "wykastrowany", nie mam po tym zdarzeniu nawet ochoty na jakąkolwiek bliskość."
Pierdoły totalne pociskasz. Kochasz to babsko. Widać po tym, co bazgrolisz. Wziąłeś durną babę, obiecałeś przed ludźmi i Bogiem. Wariujesz, zupełnie niepotrzebnie, a tu trzeba zdystansować się i z pełną pokorą oraz po prawdzie, do sytuacji podejść. Jeżeli ją kochasz to nic nie zrobisz. Zamęczysz siebie i ludzi dookoła. Wiem co piszę. Jestem świadkiem różnych sytuacji. Wiele z nich to istna komedia. Ludzie na własne życzenia, namącą, nakręcą, a potem ani w te, ani we te.
Tam zaraz "wykastrowany". Jestem Kobietą, a po każdej wariacji, fundowanej mi przez skończonych i**otów dookoła, czuję jakbym jaja miała z żelaza. Straciłam już nadzieję, że kiedykolwiek je odwieszę.
"Wizyty u psychologa niczego nie zmieniły, od antydepresantów prędzej wątroba mi się rozleci niż mi przejdzie, natomiast w kontekście religijnym, to już całkowicie poległem, bowiem poszedłem wyspowiadać się z mrocznych myśli a ten nakazał mi zapomnieć i wybaczyć, czym wzmógł jeszcze bardziej moje cierpienie."
Wszystko to brzmi poetycko i bardzo dramatycznie. Twoja kasa i wydajesz na kogo chcesz. Moze być i na psychopatów. Antydepresanty zamień na suplementy. Dobrze kombinujesz i kalkulujesz, że młodszy nie będziesz. Nie będę rozpisywała się o oczywistościach, żeby nie ranić i nie wyjść na zimne babsko.
"Minęło już sporo czasu, jednak problem zamiast ustępować, pogłębia się jeszcze bardziej."
Jaki problem? Wściekłe ego? Urażona męska duma? Zdradziła, wyjaśniła, została? Piłka po twojej stronie.
"Nie wiem co mogę jeszcze zrobić, bowiem nie pomogli mi - terapeuci, psychiatra, duszpasterz, psycholog, przyjaciele, znajomi, rodzina ani też ucieczka w wir zajęć i pasji."
O ile opisana sytuacja to popularne, proste danie, wielokrotnie odgrzewany kotlet, o tyle koniec historyjki, każdy musi dopisać sobie sam.
Nikt nie zrobi tego za ciebie.
"Jestem tak bardzo pogubiony, że aż nie wiem co robić, gdzie szukać pomocy?
Fachowej pomocy, albo skutecznej metody na zapomnienie o wszystkim."
No fakt. Można konia przyprowadzić do wody, ale nie zmusisz go, żeby pił.
Życzę ci, żebyś spojrzał na sprawy z szerszej perspektywy, uczciwie i z pokorą. Zaopiekuj sie sobą i daj sobie czas. Bardzo zdrowo reagujesz i efekty końcowe mogą ciebie samego zaskoczyć. Jest wiele pozytywów, których teraz nie widzisz i bezcennych lekcji, o tobie samym, które odkryjesz. Prawda bywa bolesna, ale jest bezcenna.
"Jedyne co mi przychodzi na myśl, to trwałe kalectwo intelektualne, wtedy pewnie bym zapomniał o wszystkim i żył w błogiej nieświadomości - jednak to nie jest takie proste i oczywiste.
Czy ma ktoś jakiś racjonalny pomysł?"
A tak... Tak to wszyscy by chcieli. Wielu za wszelką cenę i nawet dobrze im to wychodzi. Co kto lubi :)
Nie mam żadnych pomysłów. Życzę ci żebyś zwyciężył i nie zwątpił w ludzi, w relacje. Nie daj sie oszukać pozorom. Sępy i hieny tylko na to czekają. Ciesz sie podróżą. Ludzi możesz oszwabić, siebie możesz oszwabić... na chwilę. Serca i Boga wszechmogącego, nie oszwabisz :)))
Praca i modlitwa, najlepsze są na wszystko. Jest to prawda stara i sprawdzona. Nie pośpieszaj, co by mordą w bagnie nie wylądować przed metą. Życie to nie igraszki. NIKT ci nie pomoże. Ty, sam, rządź, sądź i bierz konsekwencje na garba :) Naprawdę, warto.
No, heja. Znowu, naobiecywałam... miejmy to za sobą.
"Przyznam szczerze, że zdrada żony jest dla mnie olbrzymią traumą, ponieważ wierzyłem w świętość, jedność i nierozerwalność małżeństwa."
Ujmujące i bardzo ważne "przyznanie", a reakcja jak najbardziej zdrowa i spodziewana... Co do uzasadnienia "ponieważ wierzyłem w... " to już można mieć wątpliwości, ale na potrzeby case study, styknie. Zaryzykuję śmiało, iż zrozumiałam, co masz na myśli.
"Z pewnością zostanie wylane zaraz na mnie wiadro pomyj, jeśli przyznam się, że jestem katolikiem, wzięliśmy ślub kościelny, a treść przysięgi małżeńskiej wziąłem bardzo sobie do serca, na tyle, że byłem swojej żonie wierny jak pies i mimo wszystko nawet teraz po tym jak ona mnie zdradziła, ja nie potrafię ani jej zostawić, ani jej zdradzić, pomimo tego, że czuję wściekłość, wewnętrzny bałagan, ponieważ rozwalony został mój mały świat w który dotąd wierzyłem."
Coś zbyt wiele tej "pewności", co do której ostatnimi czasy to nie mam cierpliwości. O ile bycie katolikiem, szczególnie w punkcie na osi czasu, w jakim znajdujemy się obecnie, oraz biorąc pod uwagę Twój wiek (= dojrzałość, doświadczenie, wiedza), jest co raz trudniejsze, a dla mnie osobiście awykonalne, o tyle bycie chrześcijaninem i pozostawanie blisko chrystusowych mądrości, jest jedną z podstaw zachowania odpowiedniej higieny psychicznej i fizycznej. Z pewnością przybliża każdego człowieka do mądrości, spokoju i umiejętności zachowania równowagi, szczególnie w sytuacjach, jaką tutaj serwujesz.
Psy to głupie i spolegliwe stworzenia, które wyuczyć można różnych sztuczek, za dobry kąsek i pieszczotę. Bezmyślne. Mam jednego. Wybrałam, wiozłam 80 km, sama strzygę, dbam, sprzątam po nim, martwię się o niego itd. Ma swoją słodką, bezpieczna rutynę i tyle.
Małżeństwo, jak każda inna relacja, to nie jest martwy organizm. W każdej sekundzie podlega procesom, które zamanifestują się w bliższej lub dalszej przyszłości. dlatego chwila obecna, tu i teraz, jest strategiczna.
To nie muzeum, w którym wszystkie eksponaty mają przypisane miejsce i panować ma słodki i nudny bezruch... Pozorny, gdyż odkurzania i doglądania, drobnych napraw, śladowych zmian... nie unikniesz.
Zatem, pieprznął twój domek z kart i fala zmyła zamek na piasku. Wizja rozpadła się na drobne kawałeczki. Czy aby na pewno? Pytam retorycznie. Jako cudak, szajbuska, czarna owca..., nie jestem fanką lukrowania g*wna. Prawda jest dla mnie, jak środek odurzający. Bezcenny skarb i miecz, od którego poległam już niejeden raz i niejeden raz polegnę. Nie bez przyjemności i satysfakcji :)
Na dzień dzisiejszy, odczucia twoje są jak najbardziej prawidłowe i zdrowe. Kochasz wizerunek żony, jaki sobie stworzyłeś, a teraz trawisz fakty na temat jej człowieczeństwa, których nie znałeś i nie chciałeś znać. To proces, a ten trwać będzie. Dla każdego trwa i przebiega inaczej. Skutki, również będą wyjątkowe i własne. Nie pośpieszaj.
"Mam już swoje lata 40+, wspólnie mamy dwoje dzieci, mieszkanie i ponad dekadę wspólnego małżeństwa."
Bardzo ładnie, "normalnie" i po bożemu. Trzeba dziękować Bogu, że obsypał łaskami i pozwolił sprawdzić się w roli męża, ojca, przewodnika stada.
"Coś zostało widocznie schrzanione, tylko nie wiem co, bowiem mogła zawsze na mnie liczyć, zawsze okazywałem jej uczucie i zainteresowanie, nigdy nie było tak bym czegokolwiek odmówił, nie rzadko ustępowałem kiedy dochodziło do różnicy zdań, starałem się aby nasze pożycie było urozmaicone, aby nie wkradła się rutyna, rozmawiałem z nią, ale ona mi tylko powiedziała, że to przez głupotę wzruszając przy tym ramionami, tak jak gdyby nigdy nic się nie stało."
Dobrymi staraniami, chęciami itd, piekło jest wybrukowane. Nikt nie jest doskonały, a kij ma dwa końce. Jeżeli prawdą jest, w jaki sposób opisujesz zachowanie żony (wzruszenie ramionami i wymówka chwilowej głupoty) to wybrałeś (?) na żonę durną babę. Nie będę elaborowała, gdyż solidarność jajników nie pozwala mi.
"W czym on był lepszy ode mnie?"
W niczym. Po prostu był i nie był tobą.
"Nie wiem, bo ani nie miał on własnego kąta do mieszkania, ani pracy, z żoną się rozwiódł a do tego jest alkoholikiem."
Co ty tworzysz? Nie widzę żadnego związku. Żona twoja, nie rozbiła zatem niczyjego małżeństwa, nie jest gold digerką, a jedynie wsparła jakiegoś misia pysia, którego inna "zła kobieta" doprowadziła do sytuacji, do której ty nie dasz się doprowadzić. Każdy człowiek zasługuje na miłość i szczęście. Bywa, że jedno babsko doprowadza fajnego faceta do rynsztoku, podczas gdy inna menela wyprowadzi na ludzi i hołubi, jak skarb największy.
"Jeśli ona wybrała takiego człowieka, to zastanawiam się nad tym, jaką ja mam wartość w jej oczach?"
g*wno tam wybrała. Pewnie miauczał, jak to życie go sponiewierało, a żona twoja, która przyzwyczajona, że jesteś filarem i opoką, zmiękła na chwilę i tyle. Zbajerował ją, bo miał tę chorobę duszy, której objawy ty teraz wykazujesz. Tym bardziej musisz się wyleczyć!
"Bowiem jeśli byle "menel" został postawiony nade mną, to ja z pewnością muszę w jej oczach być o wiele mniej wart."
Albowiem, zaprawdę powiadam tobie, iż ego twoje, z liścia dostawszy, totalnie odpływa w snuciu scenariuszy tak nieprawdopodobnych, że przesłania ci sedno sprawy.
Czy żona twoja, spojrzawszy ci w oczy, wyznała, że kocha tamtego i postawiwszy wszystko na jedna kartę, poszła za nim, żyć pod mostem? Z tego co wyżej szrajbujesz, nie.
"Sam już nie wiem co robić?"
Za pierwszym razem, nikt nie wie :) Żart.
"Szkoda mi dzieci i minionych lat, wszak młodszy już nie będę, i nawet gdybym się z nią rozszedł, to mam obawy, że życia już sobie nigdy nie ułożę i że nie będę już nigdy szczęśliwy ani ja, ani nawet jeśli znalazłbym inną partnerkę, to mam obawy przed zawarciem takiej znajomości z powodu lęku przed kolejnymi zdradami, przed odrzuceniem i poniżeniem.
Czuję się przez to gorszy, wręcz użyłbym określenia "wykastrowany", nie mam po tym zdarzeniu nawet ochoty na jakąkolwiek bliskość."
Pierdoły totalne pociskasz. Kochasz to babsko. Widać po tym, co bazgrolisz. Wziąłeś durną babę, obiecałeś przed ludźmi i Bogiem. Wariujesz, zupełnie niepotrzebnie, a tu trzeba zdystansować się i z pełną pokorą oraz po prawdzie, do sytuacji podejść. Jeżeli ją kochasz to nic nie zrobisz. Zamęczysz siebie i ludzi dookoła. Wiem co piszę. Jestem świadkiem różnych sytuacji. Wiele z nich to istna komedia. Ludzie na własne życzenia, namącą, nakręcą, a potem ani w te, ani we te.
Tam zaraz "wykastrowany". Jestem Kobietą, a po każdej wariacji, fundowanej mi przez skończonych i**otów dookoła, czuję jakbym jaja miała z żelaza. Straciłam już nadzieję, że kiedykolwiek je odwieszę.
"Wizyty u psychologa niczego nie zmieniły, od antydepresantów prędzej wątroba mi się rozleci niż mi przejdzie, natomiast w kontekście religijnym, to już całkowicie poległem, bowiem poszedłem wyspowiadać się z mrocznych myśli a ten nakazał mi zapomnieć i wybaczyć, czym wzmógł jeszcze bardziej moje cierpienie."
Wszystko to brzmi poetycko i bardzo dramatycznie. Twoja kasa i wydajesz na kogo chcesz. Moze być i na psychopatów. Antydepresanty zamień na suplementy. Dobrze kombinujesz i kalkulujesz, że młodszy nie będziesz. Nie będę rozpisywała się o oczywistościach, żeby nie ranić i nie wyjść na zimne babsko.
"Minęło już sporo czasu, jednak problem zamiast ustępować, pogłębia się jeszcze bardziej."
Jaki problem? Wściekłe ego? Urażona męska duma? Zdradziła, wyjaśniła, została? Piłka po twojej stronie.
"Nie wiem co mogę jeszcze zrobić, bowiem nie pomogli mi - terapeuci, psychiatra, duszpasterz, psycholog, przyjaciele, znajomi, rodzina ani też ucieczka w wir zajęć i pasji."
O ile opisana sytuacja to popularne, proste danie, wielokrotnie odgrzewany kotlet, o tyle koniec historyjki, każdy musi dopisać sobie sam.
Nikt nie zrobi tego za ciebie.
"Jestem tak bardzo pogubiony, że aż nie wiem co robić, gdzie szukać pomocy?
Fachowej pomocy, albo skutecznej metody na zapomnienie o wszystkim."
No fakt. Można konia przyprowadzić do wody, ale nie zmusisz go, żeby pił.
Życzę ci, żebyś spojrzał na sprawy z szerszej perspektywy, uczciwie i z pokorą. Zaopiekuj sie sobą i daj sobie czas. Bardzo zdrowo reagujesz i efekty końcowe mogą ciebie samego zaskoczyć. Jest wiele pozytywów, których teraz nie widzisz i bezcennych lekcji, o tobie samym, które odkryjesz. Prawda bywa bolesna, ale jest bezcenna.
"Jedyne co mi przychodzi na myśl, to trwałe kalectwo intelektualne, wtedy pewnie bym zapomniał o wszystkim i żył w błogiej nieświadomości - jednak to nie jest takie proste i oczywiste.
Czy ma ktoś jakiś racjonalny pomysł?"
A tak... Tak to wszyscy by chcieli. Wielu za wszelką cenę i nawet dobrze im to wychodzi. Co kto lubi :)
Nie mam żadnych pomysłów. Życzę ci żebyś zwyciężył i nie zwątpił w ludzi, w relacje. Nie daj sie oszukać pozorom. Sępy i hieny tylko na to czekają. Ciesz sie podróżą. Ludzi możesz oszwabić, siebie możesz oszwabić... na chwilę. Serca i Boga wszechmogącego, nie oszwabisz :)))
Praca i modlitwa, najlepsze są na wszystko. Jest to prawda stara i sprawdzona. Nie pośpieszaj, co by mordą w bagnie nie wylądować przed metą. Życie to nie igraszki. NIKT ci nie pomoże. Ty, sam, rządź, sądź i bierz konsekwencje na garba :) Naprawdę, warto.
Hej,
Dzięki za słowa wsparcia, otuchy i rozjaśnienie sytuacji w sposób widziany z zewnątrz.
Będąc osobą która doświadczyła zdrady, trudno jest spojrzeć na to co się wydarzyło bez emocji.
Każde takie spojrzenie jest dla mnie bardzo cenne.
Niestety, ale należę do tego typu ludzi, którzy choć odczuwają krzywdę, nie potrafią się przeciwstawić, bronić się przed nią, ani wyjść poza obszar w którym jej doświadczają.
W dalszym ciągu mam mieszane uczucia w stosunku do żony.
Sam nie wiem czy to przyzwyczajenie, czy to jeszcze miłość, czy przywiązanie, czy wyłącznie strach przed odejściem, przed tym, że nie wyobrażam sobie życia bez niej, że nie potrafię sobie wyobrazić innej kobiety, czy też przed tym, iż obawiam się odrzucenia przez inną?
Jest we mnie sporo lęku, nie potrafię jednoznacznie podjąć decyzji o rozstaniu, czy o rozwodzie.
Prawdopodobnie będzie tak jak piszesz, czyli że zostanę przy niej.
Oswajam się z tą myślą powoli, choć trudno jest mi zaakceptować to co się stało i przejść zwyczajnie do codziennego życia tak jak gdyby się nigdy nic nie stało.
Niestety, jednak mam nawroty tego uczucia jakie towarzyszyło mi w dniu w którym dowiedziałem się o zdradzie.
Bardzo trudno jest się ich całkowicie wyzbyć, zwłaszcza, że łączą się one z istotnymi datami, miejscami z którymi mimo wszystko muszę mieć styczność.
Takie daty jak rocznice, słowa takie jak "kochanie", czy też stwierdzenia "przecież jestem twoją żoną", na litość Boską, przecież wszystko to miało miejsce w czasie rocznicy ślubu.
"Kochanie"?
Przecież słowo to przestało mieć jakąkolwiek wartość w obliczu tego co się stało.
"Przecież jestem twoją żoną"?
Moją żoną?
Szkoda, że o tym zapomniała kiedy nogi rozkładała.
Wychodzę z założenia, że "żona" współdzielona, to nie żona.
Żona, to nie hulajnoga na wynajem, którą się współdzieli z innymi.
W sumie, to jestem wściekły sam na siebie, że nie byłem w stanie niczego zrobić aby temu zapobiec, jak również dlatego, że nie potrafię również teraz podjąć decyzji, że brakuje we mnie zdecydowania i odwagi.
Do tej wściekłości na samego siebie, czuję jeszcze ogromną wściekłość w stosunku do tego gościa z którym żona mnie zdradziła.
Jest jeszcze coś, co dało mi rozjaśnienie.
W odpowiedzi na moje pytanie "W czym on był lepszy ode mnie?" napisałaś "W niczym. Po prostu był i nie był tobą." - zwykła, prosta, pozbawiona zabarwienia emocjami, jasna i czytelna odpowiedź, która uwidoczniła mi dodatkowy aspekt z którym muszę się zmierzyć.
W moim rozumieniu wynika z tego, że w sumie takie historie mogą zdarzyć się zawsze i wszędzie i do tego mam wrażenie, że znajdują jakieś chłodne wytłumaczenie, a nawet usprawiedliwienie, natomiast problem, co z tym zrobić, jak na to zareagować, ma wyłącznie osoba zdradzona.
Innymi słowy, rozumiem to w taki sposób, "zdradziłam cIę, bo po prostu sobie on był pod ręką i już, a to jak ty sobie z tym poradzisz, to nie mój lecz twój problem", czyli idąc dalej tym tokiem myślenia, rozumiem niejako przyzwolenie na taki scenariusz, co jest jeszcze bardziej frustrujące.
Znając życie, jeśli zrobiła to raz, to pewnie zrobienie tego kolejnym razem jest wyłącznie kwestią czasu.
Kolejny raz będzie z pewnością bez żadnego oporu.
Nie wiem, czy jestem na to gotowy?
Czy w ogóle jestem gotowy na cokolwiek?
Dzięki za słowa wsparcia, otuchy i rozjaśnienie sytuacji w sposób widziany z zewnątrz.
Będąc osobą która doświadczyła zdrady, trudno jest spojrzeć na to co się wydarzyło bez emocji.
Każde takie spojrzenie jest dla mnie bardzo cenne.
Niestety, ale należę do tego typu ludzi, którzy choć odczuwają krzywdę, nie potrafią się przeciwstawić, bronić się przed nią, ani wyjść poza obszar w którym jej doświadczają.
W dalszym ciągu mam mieszane uczucia w stosunku do żony.
Sam nie wiem czy to przyzwyczajenie, czy to jeszcze miłość, czy przywiązanie, czy wyłącznie strach przed odejściem, przed tym, że nie wyobrażam sobie życia bez niej, że nie potrafię sobie wyobrazić innej kobiety, czy też przed tym, iż obawiam się odrzucenia przez inną?
Jest we mnie sporo lęku, nie potrafię jednoznacznie podjąć decyzji o rozstaniu, czy o rozwodzie.
Prawdopodobnie będzie tak jak piszesz, czyli że zostanę przy niej.
Oswajam się z tą myślą powoli, choć trudno jest mi zaakceptować to co się stało i przejść zwyczajnie do codziennego życia tak jak gdyby się nigdy nic nie stało.
Niestety, jednak mam nawroty tego uczucia jakie towarzyszyło mi w dniu w którym dowiedziałem się o zdradzie.
Bardzo trudno jest się ich całkowicie wyzbyć, zwłaszcza, że łączą się one z istotnymi datami, miejscami z którymi mimo wszystko muszę mieć styczność.
Takie daty jak rocznice, słowa takie jak "kochanie", czy też stwierdzenia "przecież jestem twoją żoną", na litość Boską, przecież wszystko to miało miejsce w czasie rocznicy ślubu.
"Kochanie"?
Przecież słowo to przestało mieć jakąkolwiek wartość w obliczu tego co się stało.
"Przecież jestem twoją żoną"?
Moją żoną?
Szkoda, że o tym zapomniała kiedy nogi rozkładała.
Wychodzę z założenia, że "żona" współdzielona, to nie żona.
Żona, to nie hulajnoga na wynajem, którą się współdzieli z innymi.
W sumie, to jestem wściekły sam na siebie, że nie byłem w stanie niczego zrobić aby temu zapobiec, jak również dlatego, że nie potrafię również teraz podjąć decyzji, że brakuje we mnie zdecydowania i odwagi.
Do tej wściekłości na samego siebie, czuję jeszcze ogromną wściekłość w stosunku do tego gościa z którym żona mnie zdradziła.
Jest jeszcze coś, co dało mi rozjaśnienie.
W odpowiedzi na moje pytanie "W czym on był lepszy ode mnie?" napisałaś "W niczym. Po prostu był i nie był tobą." - zwykła, prosta, pozbawiona zabarwienia emocjami, jasna i czytelna odpowiedź, która uwidoczniła mi dodatkowy aspekt z którym muszę się zmierzyć.
W moim rozumieniu wynika z tego, że w sumie takie historie mogą zdarzyć się zawsze i wszędzie i do tego mam wrażenie, że znajdują jakieś chłodne wytłumaczenie, a nawet usprawiedliwienie, natomiast problem, co z tym zrobić, jak na to zareagować, ma wyłącznie osoba zdradzona.
Innymi słowy, rozumiem to w taki sposób, "zdradziłam cIę, bo po prostu sobie on był pod ręką i już, a to jak ty sobie z tym poradzisz, to nie mój lecz twój problem", czyli idąc dalej tym tokiem myślenia, rozumiem niejako przyzwolenie na taki scenariusz, co jest jeszcze bardziej frustrujące.
Znając życie, jeśli zrobiła to raz, to pewnie zrobienie tego kolejnym razem jest wyłącznie kwestią czasu.
Kolejny raz będzie z pewnością bez żadnego oporu.
Nie wiem, czy jestem na to gotowy?
Czy w ogóle jestem gotowy na cokolwiek?
> jestem wściekły sam na siebie, że nie byłem w stanie niczego zrobić aby temu zapobiec
Jedyne, co mogłeś zrobić, aby temu zapobiec, to nie żenić się z nią.
A teraz przestań się gryźć i rozkminiać przeszłość, zasadź jej solidnego kopa w de (może być w przenośni, choć niekoniecznie) i zacznij SWOJE życie. Stracony z nią czas potraktuj jako cenną naukę.
Jedyne, co mogłeś zrobić, aby temu zapobiec, to nie żenić się z nią.
A teraz przestań się gryźć i rozkminiać przeszłość, zasadź jej solidnego kopa w de (może być w przenośni, choć niekoniecznie) i zacznij SWOJE życie. Stracony z nią czas potraktuj jako cenną naukę.
No hej. Coś bardzo powoli dochodzisz do siebie.
Dzięki za słowa wsparcia, otuchy i rozjaśnienie sytuacji w sposób widziany z zewnątrz.
Jakie z zewnątrz? Nie mam zwyczaju wypowiadać się/ wypisywać w tematach, których nie doświadczyłam. Chodzę już trochę po ziemi. W twoich butkach, z ołowiu, również miałam przyjemność pomykać i żałuję, że wcześniej ich nie zrzuciłam.
Będąc osobą która doświadczyła zdrady, trudno jest spojrzeć na to co się wydarzyło bez emocji.
Każde takie spojrzenie jest dla mnie bardzo cenne.
Wszyscy jesteśmy predysponowani. Wszyscy zdradzamy i bywamy zdradzani. Zdrada fizyczna nie zawsze jest tą najbardziej bolesną. Najbardziej boli gdy patrzysz w lustro i odkrywasz, że zdradziłeś/zdradzałeś siebie samego. Myślałam, że to mnie zabije i nigdy nie podniosę się z marchwi.
Niestety, ale należę do tego typu ludzi, którzy choć odczuwają krzywdę, nie potrafią się przeciwstawić, bronić się przed nią, ani wyjść poza obszar w którym jej doświadczają.
Jedni kolekcjonują krzywdy, inni błogosławieństwa, wrażenia, doznania, wspomnienia, kamyki, muszelki, listy, a nawet gdybanie co by było gdyby. Polecam wyjść poza granice sztywnych definicji i naprawdę, uczciwie, zadać sobie trud oraz poświęcić trochę czasu i energii na zrzucenie kagańca i łańcucha. Trzeba brać na klatę co życie przynosi i szukać pozytywów sytuacji.
Nikt nie lubi presji wychodzenia poza własna strefę komfortu, ale nie ma większej radości i wolności niż życie w zgodzie z prawdą.
W dalszym ciągu mam mieszane uczucia w stosunku do żony.
To jest dość zabawne stwierdzenie. Trochę czasu minęło, emocje opadły i można już określić na czym stoisz lub wisisz. Ja na ten przykład (sorki za kamyczek z własnego, rozpierdego ogródka) nie mam żadnych wątpliwości co do tego na czym stoję, a co uleciało i przeminęło z wiatrem. To jak lifting kontraktu. 27 lat później. Polecam serdecznie. Co życie przyniesie to nigdy nie wiadomo, a że toczy się dalej (z nami czy bez) to rzecz pewna.
Sam nie wiem czy to przyzwyczajenie, czy to jeszcze miłość, czy przywiązanie, czy wyłącznie strach przed odejściem, przed tym, że nie wyobrażam sobie życia bez niej, że nie potrafię sobie wyobrazić innej kobiety, czy też przed tym, iż obawiam się odrzucenia przez inną?
Uhm. No bida straszna. Nikt tego nie wie. Kto ma wiedzieć? Tylko ty znasz odpowiedzi na te pytania. Troszkę samodyscypliny i realnego spojrzenia chłodnym okiem.
Coś mi mówi, że zdrady, również nie potrafiłeś sobie wyobrazić, a masz ją już jak kolejna rysę na zbroi.
Jest we mnie sporo lęku, nie potrafię jednoznacznie podjąć decyzji o rozstaniu, czy o rozwodzie.
Wiesz co czasami przez lata dusimy w sobie podejrzenie, że coś poszło nie tak, od początku.
Ja na ten przykład, czułam, że zostałam zdradzona i oszukana przez rodziców (takie były realia ówczesne), przez kościół (moja wiara), przez męża (nie chcesz wiedzieć jakich kwiatków dowiedziałam się po 26 latach małżeństwa), a najgorsze, że sama siebie zrobiłam w balona!
Bawi mnie to :) Szczerze i prawdziwie. Obudziłam się pewnego poranka, poszłam do lustra w łazience i spojrzałam głęboko w stalowe oczy. Coś pękło we mnie i zrozumiałam, że przez dekady pozwalałam ludziom dookoła, często najbliższym, zdradzać mnie, okłamywać, zaniedbywać, spychać moje potrzeby na dalszy plan. Śmiech przez łzy.
W dodatku, szczęśliwie trafiłam na człowieka/ludzi, którzy wyleczyli mnie z przejmowania się głupotami i zamienili moją codzienność w istną komedię. Raj!
Próbami pouczania mnie, osądzania, ukierunkowywania itd., itp. :)
Tylko głową kręciłam na niektóre stwierdzenia czy opinie. Fun, fun, fun
Prawdopodobnie będzie tak jak piszesz, czyli że zostanę przy niej.
Uda są dwa i albo się uda, albo nie uda. Sam dojrzejesz i tylko ty wiesz co i jak.
W zasadzie to nikogo to nie obchodzi, a zatem warto słuchać wewnętrznego kompasu i podążać za tym co ważne dla ciebie. Mnie daje to dużo szczęścia i zdrowsza jestem.
Nie, nie do końca podoba mi się własna odporność i siła psychiczna. Jestem Kobietą i lubię być Kobietą, a niestety, życie wymusza na mnie noszenie spodni i nieustanną gotowość radzenia sobie z sytuacjami.
To też minie. Tak sobie tłumaczę i trzymam się swojej ścieżki, która chociaż wąska to widać na niej ślady Kobiet przede mną.
Oswajam się z tą myślą powoli, choć trudno jest mi zaakceptować to co się stało i przejść zwyczajnie do codziennego życia tak jak gdyby się nigdy nic nie stało.
No stało się. Rzecz straszna. Dla ciebie i dla żony. To rzecz pewna.
Było, minęło. Ustal/cie co dalej i do przodu.
Niestety, jednak mam nawroty tego uczucia jakie towarzyszyło mi w dniu w którym dowiedziałem się o zdradzie.
Ja tobie nie powiem co w życiu jest ważne, a co nie. Każdy ma inne reakcje i czas leczenia ran. Ja swoim nie pozwalam goić się. Posypuję solą i polewam octem. Wybaczam ludziom wiele, gdyż, ponieważ, dlatego, że nie wiedzą głupki co czynią, a i ja sama, Kobieta jestem, nie świętą.
Bardzo trudno jest się ich całkowicie wyzbyć, zwłaszcza, że łączą się one z istotnymi datami, miejscami z którymi mimo wszystko muszę mieć styczność.
To wszystko już było Czas jest najlepszy na wszystko. My sami, rozwijamy się, zmieniamy, transformujemy, wzrastamy w y r a s t a m y z ludzi, opinii, poglądów itd.
Dzięki za słowa wsparcia, otuchy i rozjaśnienie sytuacji w sposób widziany z zewnątrz.
Jakie z zewnątrz? Nie mam zwyczaju wypowiadać się/ wypisywać w tematach, których nie doświadczyłam. Chodzę już trochę po ziemi. W twoich butkach, z ołowiu, również miałam przyjemność pomykać i żałuję, że wcześniej ich nie zrzuciłam.
Będąc osobą która doświadczyła zdrady, trudno jest spojrzeć na to co się wydarzyło bez emocji.
Każde takie spojrzenie jest dla mnie bardzo cenne.
Wszyscy jesteśmy predysponowani. Wszyscy zdradzamy i bywamy zdradzani. Zdrada fizyczna nie zawsze jest tą najbardziej bolesną. Najbardziej boli gdy patrzysz w lustro i odkrywasz, że zdradziłeś/zdradzałeś siebie samego. Myślałam, że to mnie zabije i nigdy nie podniosę się z marchwi.
Niestety, ale należę do tego typu ludzi, którzy choć odczuwają krzywdę, nie potrafią się przeciwstawić, bronić się przed nią, ani wyjść poza obszar w którym jej doświadczają.
Jedni kolekcjonują krzywdy, inni błogosławieństwa, wrażenia, doznania, wspomnienia, kamyki, muszelki, listy, a nawet gdybanie co by było gdyby. Polecam wyjść poza granice sztywnych definicji i naprawdę, uczciwie, zadać sobie trud oraz poświęcić trochę czasu i energii na zrzucenie kagańca i łańcucha. Trzeba brać na klatę co życie przynosi i szukać pozytywów sytuacji.
Nikt nie lubi presji wychodzenia poza własna strefę komfortu, ale nie ma większej radości i wolności niż życie w zgodzie z prawdą.
W dalszym ciągu mam mieszane uczucia w stosunku do żony.
To jest dość zabawne stwierdzenie. Trochę czasu minęło, emocje opadły i można już określić na czym stoisz lub wisisz. Ja na ten przykład (sorki za kamyczek z własnego, rozpierdego ogródka) nie mam żadnych wątpliwości co do tego na czym stoję, a co uleciało i przeminęło z wiatrem. To jak lifting kontraktu. 27 lat później. Polecam serdecznie. Co życie przyniesie to nigdy nie wiadomo, a że toczy się dalej (z nami czy bez) to rzecz pewna.
Sam nie wiem czy to przyzwyczajenie, czy to jeszcze miłość, czy przywiązanie, czy wyłącznie strach przed odejściem, przed tym, że nie wyobrażam sobie życia bez niej, że nie potrafię sobie wyobrazić innej kobiety, czy też przed tym, iż obawiam się odrzucenia przez inną?
Uhm. No bida straszna. Nikt tego nie wie. Kto ma wiedzieć? Tylko ty znasz odpowiedzi na te pytania. Troszkę samodyscypliny i realnego spojrzenia chłodnym okiem.
Coś mi mówi, że zdrady, również nie potrafiłeś sobie wyobrazić, a masz ją już jak kolejna rysę na zbroi.
Jest we mnie sporo lęku, nie potrafię jednoznacznie podjąć decyzji o rozstaniu, czy o rozwodzie.
Wiesz co czasami przez lata dusimy w sobie podejrzenie, że coś poszło nie tak, od początku.
Ja na ten przykład, czułam, że zostałam zdradzona i oszukana przez rodziców (takie były realia ówczesne), przez kościół (moja wiara), przez męża (nie chcesz wiedzieć jakich kwiatków dowiedziałam się po 26 latach małżeństwa), a najgorsze, że sama siebie zrobiłam w balona!
Bawi mnie to :) Szczerze i prawdziwie. Obudziłam się pewnego poranka, poszłam do lustra w łazience i spojrzałam głęboko w stalowe oczy. Coś pękło we mnie i zrozumiałam, że przez dekady pozwalałam ludziom dookoła, często najbliższym, zdradzać mnie, okłamywać, zaniedbywać, spychać moje potrzeby na dalszy plan. Śmiech przez łzy.
W dodatku, szczęśliwie trafiłam na człowieka/ludzi, którzy wyleczyli mnie z przejmowania się głupotami i zamienili moją codzienność w istną komedię. Raj!
Próbami pouczania mnie, osądzania, ukierunkowywania itd., itp. :)
Tylko głową kręciłam na niektóre stwierdzenia czy opinie. Fun, fun, fun
Prawdopodobnie będzie tak jak piszesz, czyli że zostanę przy niej.
Uda są dwa i albo się uda, albo nie uda. Sam dojrzejesz i tylko ty wiesz co i jak.
W zasadzie to nikogo to nie obchodzi, a zatem warto słuchać wewnętrznego kompasu i podążać za tym co ważne dla ciebie. Mnie daje to dużo szczęścia i zdrowsza jestem.
Nie, nie do końca podoba mi się własna odporność i siła psychiczna. Jestem Kobietą i lubię być Kobietą, a niestety, życie wymusza na mnie noszenie spodni i nieustanną gotowość radzenia sobie z sytuacjami.
To też minie. Tak sobie tłumaczę i trzymam się swojej ścieżki, która chociaż wąska to widać na niej ślady Kobiet przede mną.
Oswajam się z tą myślą powoli, choć trudno jest mi zaakceptować to co się stało i przejść zwyczajnie do codziennego życia tak jak gdyby się nigdy nic nie stało.
No stało się. Rzecz straszna. Dla ciebie i dla żony. To rzecz pewna.
Było, minęło. Ustal/cie co dalej i do przodu.
Niestety, jednak mam nawroty tego uczucia jakie towarzyszyło mi w dniu w którym dowiedziałem się o zdradzie.
Ja tobie nie powiem co w życiu jest ważne, a co nie. Każdy ma inne reakcje i czas leczenia ran. Ja swoim nie pozwalam goić się. Posypuję solą i polewam octem. Wybaczam ludziom wiele, gdyż, ponieważ, dlatego, że nie wiedzą głupki co czynią, a i ja sama, Kobieta jestem, nie świętą.
Bardzo trudno jest się ich całkowicie wyzbyć, zwłaszcza, że łączą się one z istotnymi datami, miejscami z którymi mimo wszystko muszę mieć styczność.
To wszystko już było Czas jest najlepszy na wszystko. My sami, rozwijamy się, zmieniamy, transformujemy, wzrastamy w y r a s t a m y z ludzi, opinii, poglądów itd.
Takie daty jak rocznice, słowa takie jak "kochanie", czy też stwierdzenia "przecież jestem twoją żoną", na litość Boską, przecież wszystko to miało miejsce w czasie rocznicy ślubu.
"Kochanie"?
Przecież słowo to przestało mieć jakąkolwiek wartość w obliczu tego co się stało.
Bzdury to są i im szybciej przeskoczysz pewne etapy, tym szybciej dostrzeżesz groteskowość pewnych schematów, w które jesteśmy upychani.
Ogólnie, w skrócie, jako Kobiecie, nie wypada mi czynić tobie wykładów, ale weź się w garść i odnajdź swe jaja.
Prawda! Prawda, ponad wszystko. Ja tam jeżeli nie czuję, że ktoś jest dla mnie kochanie to nie pomylę się ;), a bawi mnie kiedy facet przemyca pod moim adresem takie zwroty podczas gdy ja, w pamięci mam wybite teksty, które powinny były zabić mnie na miejscu :)
Nie wiem kpi chłopina, czy na pamięć leci wyuczone linijki (?)
"Przecież jestem twoją żoną"?
Moją żoną?
Szkoda, że o tym zapomniała kiedy nogi rozkładała.
Wychodzę z założenia, że "żona" współdzielona, to nie żona.
Nie rozumiesz, co kobitka ma na myśli. Żona to żona. Proszę nie obrażać tym rozkładaniem nóg. Może warto zainteresować się dlaczego ? Z jakiej potrzeby doszło do owej pozycji?
A jeżeli miałaby to być współdzielona żona to inna sprawa. Z drugiej strony co ja tam wiem?! Wielu lubi wielokąty, otwarte relacje i FWB układy. Ponownie proszę pozostawać wiernym własnym standardom, wartościom. Tutaj dygresja. I mnie nauczono czegoś nowego w tym względzie. Ludzie różnie pojmują szacunek, relację, związek, lojalność.
Człowieku! To bywa tak bolesne przebudzenie, że strach bać się :)
Żona, to nie hulajnoga na wynajem, którą się współdzieli z innymi.
W sumie, to jestem wściekły sam na siebie, że nie byłem w stanie niczego zrobić aby temu zapobiec, jak również dlatego, że nie potrafię również teraz podjąć decyzji, że brakuje we mnie zdecydowania i odwagi.
Halo! Tutaj ziemia! Życia szkoda. Na bycie upartym. Taki zarzut usłyszałam i przeczytałam pod swoim adresem. Rozumiesz? I to jest fakt! Od co najmniej 15 lat mogłam żyć innym, własnym życiem, ale byłam uparta, w lukrowaniu gawna. Z lenistwa, z wygodnictwa itd.
Do tej wściekłości na samego siebie, czuję jeszcze ogromną wściekłość w stosunku do tego gościa z którym żona mnie zdradziła.
Hm? A co to ma wspólnego z tym gościem? Gdyby to był gość z jajami i wielka miłość, dla której żona już dawno powinna sama odejść od ciebie, miałbyś zupełnie inne dylematy.
Jest jeszcze coś, co dało mi rozjaśnienie.
NIE! Wszystko pokićkałeś, a ja nie biorę za to odpowiedzialności.
W odpowiedzi na moje pytanie "W czym on był lepszy ode mnie?" napisałaś "W niczym. Po prostu był i nie był tobą." - zwykła, prosta, pozbawiona zabarwienia emocjami, jasna i czytelna odpowiedź, która uwidoczniła mi dodatkowy aspekt z którym muszę się zmierzyć.
W moim rozumieniu wynika z tego, że w sumie takie historie mogą zdarzyć się zawsze i wszędzie i do tego mam wrażenie, że znajdują jakieś chłodne wytłumaczenie, a nawet usprawiedliwienie, natomiast problem, co z tym zrobić, jak na to zareagować, ma wyłącznie osoba zdradzona.
Czytaj teraz uważnie i ze dwa razy NIE!
Nie ma żadnego wytłumaczenia, a robienie z tego normy, z którą należy godzić się, jest niedopuszczalne. I mylisz się, myśląc, że wyłącznie ciebie dotyczy problem.
Nie ma tutaj czasu i miejsca, by zgłębiać odmęty, ale nie wyleczysz się jeżeli będziesz spłycał odczucia i potrzeby drugiej osoby (żony). To nie gotowy scenariusz. Ludzie są różni na różnych płaszczyznach i poziomach Każda historia wyjątkowa i skomplikowana.
Rozwiązania dość proste i często zaskakujące. Myślę, że i wasze, zaskoczy ciebie.
Innymi słowy, rozumiem to w taki sposób, "zdradziłam cIę, bo po prostu sobie on był pod ręką i już, a to jak ty sobie z tym poradzisz, to nie mój lecz twój problem", czyli idąc dalej tym tokiem myślenia, rozumiem niejako przyzwolenie na taki scenariusz, co jest jeszcze bardziej frustrujące.
Znając życie, jeśli zrobiła to raz, to pewnie zrobienie tego kolejnym razem jest wyłącznie kwestią czasu.
A bla bla bla, fa fa fa i będę teraz kręcił się, jak g*wno w przerębli gdyż przecież jestem nieskazitelny, najlepszy na świecie, wyjątkowy i jakżesz mogło spotkać mnie coś podobnego
Kolejny raz będzie z pewnością bez żadnego oporu.
Hm nie przekonałeś mnie, że znasz życie, a podziwiam u ludzi pewność wszelką. Osobiście, pewna jestem jedynie niepewności i jakoś przez pół wieku, nie zawiodłam się.
Taka postawa olewka totalna, również jest akceptowalna. Czekajmy zatem na nowinki w tej twojej historii.
Nie wiem, czy jestem na to gotowy?
Czy w ogóle jestem gotowy na cokolwiek?
Przy całej mej miękkości i empatii, nie byłabym sobą, pisząc, że cokolwiek mnie lub kogoś tutaj, obchodzi to. W dłuższym okresie. Wymieniamy luźno myśli i odkrywamy, od nowa i od nowa, iż człowiek głupim rodzi się i takim umiera. Warto byłoby zadbać o własne szczęście.
Każdy o swoje, w zgodzie ze sobą. Zatwardzenia to nikt nie chce.
Pomimo upadków, krzywd, złych słów, raniących gestów, zaniechań, odrzuceń NIKT i NIC, nie zachwieje mojej wiedzy (już dawno nie ślepej, naiwnej wiary) o tym, że Bóg i Miłość istnieją, a to, że ludzie człowieka w pole sć wyprowadza to rzecz inna ;)
Uszy do góry, plecy prosto, pewnym krokiem, do przodu.
Co ma wisieć, nie utonie. Jak ktoś ma czas na dramaty i głupoty to niech sobie bimba i innym tyłek zawraca. Konkretnie, do rzeczy, uczciwie, z u śmiechem na twarzy :)
Naprawdę polecam. Nikt nie jest jasnowidzem i nie czyta z ruchu ramion. Nieustanne włażenie komukolwiek, po palcu w cztery litery, w nadziei, że nas dostrzeże i odwzajemni się, tez jest męczące.
Życzę dużo zdrówka, radości z życia i siły do dalszej drogi
"Kochanie"?
Przecież słowo to przestało mieć jakąkolwiek wartość w obliczu tego co się stało.
Bzdury to są i im szybciej przeskoczysz pewne etapy, tym szybciej dostrzeżesz groteskowość pewnych schematów, w które jesteśmy upychani.
Ogólnie, w skrócie, jako Kobiecie, nie wypada mi czynić tobie wykładów, ale weź się w garść i odnajdź swe jaja.
Prawda! Prawda, ponad wszystko. Ja tam jeżeli nie czuję, że ktoś jest dla mnie kochanie to nie pomylę się ;), a bawi mnie kiedy facet przemyca pod moim adresem takie zwroty podczas gdy ja, w pamięci mam wybite teksty, które powinny były zabić mnie na miejscu :)
Nie wiem kpi chłopina, czy na pamięć leci wyuczone linijki (?)
"Przecież jestem twoją żoną"?
Moją żoną?
Szkoda, że o tym zapomniała kiedy nogi rozkładała.
Wychodzę z założenia, że "żona" współdzielona, to nie żona.
Nie rozumiesz, co kobitka ma na myśli. Żona to żona. Proszę nie obrażać tym rozkładaniem nóg. Może warto zainteresować się dlaczego ? Z jakiej potrzeby doszło do owej pozycji?
A jeżeli miałaby to być współdzielona żona to inna sprawa. Z drugiej strony co ja tam wiem?! Wielu lubi wielokąty, otwarte relacje i FWB układy. Ponownie proszę pozostawać wiernym własnym standardom, wartościom. Tutaj dygresja. I mnie nauczono czegoś nowego w tym względzie. Ludzie różnie pojmują szacunek, relację, związek, lojalność.
Człowieku! To bywa tak bolesne przebudzenie, że strach bać się :)
Żona, to nie hulajnoga na wynajem, którą się współdzieli z innymi.
W sumie, to jestem wściekły sam na siebie, że nie byłem w stanie niczego zrobić aby temu zapobiec, jak również dlatego, że nie potrafię również teraz podjąć decyzji, że brakuje we mnie zdecydowania i odwagi.
Halo! Tutaj ziemia! Życia szkoda. Na bycie upartym. Taki zarzut usłyszałam i przeczytałam pod swoim adresem. Rozumiesz? I to jest fakt! Od co najmniej 15 lat mogłam żyć innym, własnym życiem, ale byłam uparta, w lukrowaniu gawna. Z lenistwa, z wygodnictwa itd.
Do tej wściekłości na samego siebie, czuję jeszcze ogromną wściekłość w stosunku do tego gościa z którym żona mnie zdradziła.
Hm? A co to ma wspólnego z tym gościem? Gdyby to był gość z jajami i wielka miłość, dla której żona już dawno powinna sama odejść od ciebie, miałbyś zupełnie inne dylematy.
Jest jeszcze coś, co dało mi rozjaśnienie.
NIE! Wszystko pokićkałeś, a ja nie biorę za to odpowiedzialności.
W odpowiedzi na moje pytanie "W czym on był lepszy ode mnie?" napisałaś "W niczym. Po prostu był i nie był tobą." - zwykła, prosta, pozbawiona zabarwienia emocjami, jasna i czytelna odpowiedź, która uwidoczniła mi dodatkowy aspekt z którym muszę się zmierzyć.
W moim rozumieniu wynika z tego, że w sumie takie historie mogą zdarzyć się zawsze i wszędzie i do tego mam wrażenie, że znajdują jakieś chłodne wytłumaczenie, a nawet usprawiedliwienie, natomiast problem, co z tym zrobić, jak na to zareagować, ma wyłącznie osoba zdradzona.
Czytaj teraz uważnie i ze dwa razy NIE!
Nie ma żadnego wytłumaczenia, a robienie z tego normy, z którą należy godzić się, jest niedopuszczalne. I mylisz się, myśląc, że wyłącznie ciebie dotyczy problem.
Nie ma tutaj czasu i miejsca, by zgłębiać odmęty, ale nie wyleczysz się jeżeli będziesz spłycał odczucia i potrzeby drugiej osoby (żony). To nie gotowy scenariusz. Ludzie są różni na różnych płaszczyznach i poziomach Każda historia wyjątkowa i skomplikowana.
Rozwiązania dość proste i często zaskakujące. Myślę, że i wasze, zaskoczy ciebie.
Innymi słowy, rozumiem to w taki sposób, "zdradziłam cIę, bo po prostu sobie on był pod ręką i już, a to jak ty sobie z tym poradzisz, to nie mój lecz twój problem", czyli idąc dalej tym tokiem myślenia, rozumiem niejako przyzwolenie na taki scenariusz, co jest jeszcze bardziej frustrujące.
Znając życie, jeśli zrobiła to raz, to pewnie zrobienie tego kolejnym razem jest wyłącznie kwestią czasu.
A bla bla bla, fa fa fa i będę teraz kręcił się, jak g*wno w przerębli gdyż przecież jestem nieskazitelny, najlepszy na świecie, wyjątkowy i jakżesz mogło spotkać mnie coś podobnego
Kolejny raz będzie z pewnością bez żadnego oporu.
Hm nie przekonałeś mnie, że znasz życie, a podziwiam u ludzi pewność wszelką. Osobiście, pewna jestem jedynie niepewności i jakoś przez pół wieku, nie zawiodłam się.
Taka postawa olewka totalna, również jest akceptowalna. Czekajmy zatem na nowinki w tej twojej historii.
Nie wiem, czy jestem na to gotowy?
Czy w ogóle jestem gotowy na cokolwiek?
Przy całej mej miękkości i empatii, nie byłabym sobą, pisząc, że cokolwiek mnie lub kogoś tutaj, obchodzi to. W dłuższym okresie. Wymieniamy luźno myśli i odkrywamy, od nowa i od nowa, iż człowiek głupim rodzi się i takim umiera. Warto byłoby zadbać o własne szczęście.
Każdy o swoje, w zgodzie ze sobą. Zatwardzenia to nikt nie chce.
Pomimo upadków, krzywd, złych słów, raniących gestów, zaniechań, odrzuceń NIKT i NIC, nie zachwieje mojej wiedzy (już dawno nie ślepej, naiwnej wiary) o tym, że Bóg i Miłość istnieją, a to, że ludzie człowieka w pole sć wyprowadza to rzecz inna ;)
Uszy do góry, plecy prosto, pewnym krokiem, do przodu.
Co ma wisieć, nie utonie. Jak ktoś ma czas na dramaty i głupoty to niech sobie bimba i innym tyłek zawraca. Konkretnie, do rzeczy, uczciwie, z u śmiechem na twarzy :)
Naprawdę polecam. Nikt nie jest jasnowidzem i nie czyta z ruchu ramion. Nieustanne włażenie komukolwiek, po palcu w cztery litery, w nadziei, że nas dostrzeże i odwzajemni się, tez jest męczące.
Życzę dużo zdrówka, radości z życia i siły do dalszej drogi
Twoja historia pokazuje, jak ważne jest spojrzenie na sytuację z dystansu i danie sobie czasu na przepracowanie trudnych emocji. Zgadzam się, że zdrada to niezwykle bolesne doświadczenie, które może głęboko wstrząsnąć naszym poczuciem bezpieczeństwa i zaufania. Twoje podejście do życia - akceptacja tego, co przynosi los, i szukanie w tym pozytywów - jest godne podziwu i może być inspiracją dla innych. Pamiętajmy jednak, że każdy ma prawo przeżywać trudne sytuacje we własnym tempie i na swój sposób.
Coś o mnie i u mnie tutaj
Ciezka sytuacja..i trudno cos doradzic, czy wg Ciebie to juz koniec waszgo zwiazku? czy dopuszczasz mozliwosc 'wybaczenia z Twojej strony'? wszem i wobec teraz pisza , wiec moze warto sprobowac tego kroku..szczera rozmowa z zona, ale ja bym dodala nie w domu, wyjedzcie gdzies (nie musi byc daleko)-sami,bez dzieci, nawet tylko weekend, na lono natury i sprobujcie wtedy porozmawiac, wyjascnic sobie rozne sprawy, moze sie uda :) a jesli nie to bedzie wowczas dla Ciebie jasna sytuacja (i przynajmniej bedziesz mial 'wykonane' ze probowales. Mysle,ze zalezy Ci nadal, wiec warto przynajmniej sprobowac, a jesli nic z tego, to wowczas pozostanie zdaje sie rozstanie..
Na chwilę postawiłem się w Twojej sytuacji i zadałem sobie pytanie - co ja bym zrobił?
W tej sytuacji nie mógłbym żyć z żoną pod jednym dachem i udawać, że wszystko jest w porządku, więc wyprowadził bym się na jakiś czas. Oczywiście wcześniej odbylibyśmy szczerą rozmowę. Przecież coś trzeba powiedzieć dzieciom. Czasowa separacja, to nie rozwód i KK nie zabrania. Czas leczy rany, a pochopne decyzje pod wpływam emocji nigdy nie są rozsądne. Daj sobie i jej szansę, z czasem może przebaczysz i zapomnisz, a teraz nie nie męcz siebie i rodziny.
Piotr
W tej sytuacji nie mógłbym żyć z żoną pod jednym dachem i udawać, że wszystko jest w porządku, więc wyprowadził bym się na jakiś czas. Oczywiście wcześniej odbylibyśmy szczerą rozmowę. Przecież coś trzeba powiedzieć dzieciom. Czasowa separacja, to nie rozwód i KK nie zabrania. Czas leczy rany, a pochopne decyzje pod wpływam emocji nigdy nie są rozsądne. Daj sobie i jej szansę, z czasem może przebaczysz i zapomnisz, a teraz nie nie męcz siebie i rodziny.
Piotr
Czytając wszystkie opinie zgadzam najbardziej z pańską https://faktykonopne.pl