Widok
nie rozumiem facetów... Zadurzyłam sie w jednym, zreszta pisalm o tym tutaj Poza nim to świata nie widze a ja nie zauwazylam ze komus innemu sie podobam Wiele razy dawal mi sygnalow Dziewczyny mi ciagle to powtarzaja A ja, jak zwykle ślepa bylam... Zaniemowilam po prostu i żle to rozegralam ... Nie chcialam zeby tak wyszło Teraz jest mi głupio i nie wiem jak to odkrecic ... Mysli pewnie ze nie mam serca...
Niczego nie da się odkręcić, bo nie można cofnąć czasu.
Przyszłość jest jednak Twoja, więc zamiast płakać nad tym na co nie masz wpływu, lepiej pomyśleć co dobrego możesz zrobić w przyszłości. A byś nie przekombinowała to najlepiej bądź wyluzowana, bądź sobą a reszta niech się stanie sama (lub jak to mówią, pozwól działać naturze:p).
Przyszłość jest jednak Twoja, więc zamiast płakać nad tym na co nie masz wpływu, lepiej pomyśleć co dobrego możesz zrobić w przyszłości. A byś nie przekombinowała to najlepiej bądź wyluzowana, bądź sobą a reszta niech się stanie sama (lub jak to mówią, pozwól działać naturze:p).
"Zrozumiał, że nie tylko był jej bliski, ale nie wiedział gdzie on się kończy, a ona zaczyna"
isidis: zaraz, bo się pogubiłam. Ktoś Cię adorował, a Ty dałaś mu kosza i teraz Ci głupio? Jeżeli dobrze zrozumiałam, to po prostu powiedziałaś facetowi, że możesz być wyłącznie jego koleżanką, czy coś podobnego? Nie przejmuj się. W kulturalny sposób odprawiłam już dwóch zalotników..jeden się od ponad miesiąca starał i wcale z tego powodu nie mam wyrzutów sumienia. Uważam, że nieuczciwe byłoby nawiązywanie więcej niż koleżeńskiej znajomości, aby pocieszyć się po stracie kogoś bliskiego. Ja tak nie umiem. Wymienić to można meble, zmienić fryzurę, wymienić koło w aucie, ale zamienić jednego faceta na drugiego, myśląc o tym pierwszym, moim zdaniem , jest nie w porządku. Ludzie czasem tak robią, nie krytykuję ich za to, ale mi to się nie podoba i już. Czy brak zainteresowania osobą, która się Tobą interesuje to brak serca? A może właśnie powiedzenie prawdy jest przejawem szacunku i dobroci wobec tej osoby? Nie dajesz nadziei, nie bawisz się jego uczuciami, nie traktujesz kogoś jak substytut tego, za którym tęsknisz. Pozdrawiam
Niech wszyscy, którzy źle mi życzą, pocałują mnie w d*pę.
Uczucia bywają zmienne, więc danie komuś kosza nie jest na całe życie:P
Kiedyś wyznałem miłość pewnej koleżance, dostałem kosza. I to nie byle jakiego w stylu "nie kocham cię, ale zostańmy kolegami, dobrze?". To był uczciwy intelektualny kosz, podała mi z 10 racjonalnych powodów dla których nie możemy być razem:D
Po trzech miesiącach jej się odmieniło i ona wyznała mi miłość. Przez ten czas ja pogodziłem się z jej decyzją, przemyślałem sobie jej powody i uznałem je za słuszne. Wobec tego ja dałem jej kosza podając te same powody (które w międzyczasie dopieściłem).
Po kolejnych trzech miesiącach złapało nas oboje, i byliśmy ze sobą chwilę, by uznać że te powody by nie być, są rzeczywiście dobre i wobec tego nie możemy ze sobą być:D
Kiedyś wyznałem miłość pewnej koleżance, dostałem kosza. I to nie byle jakiego w stylu "nie kocham cię, ale zostańmy kolegami, dobrze?". To był uczciwy intelektualny kosz, podała mi z 10 racjonalnych powodów dla których nie możemy być razem:D
Po trzech miesiącach jej się odmieniło i ona wyznała mi miłość. Przez ten czas ja pogodziłem się z jej decyzją, przemyślałem sobie jej powody i uznałem je za słuszne. Wobec tego ja dałem jej kosza podając te same powody (które w międzyczasie dopieściłem).
Po kolejnych trzech miesiącach złapało nas oboje, i byliśmy ze sobą chwilę, by uznać że te powody by nie być, są rzeczywiście dobre i wobec tego nie możemy ze sobą być:D
"Zrozumiał, że nie tylko był jej bliski, ale nie wiedział gdzie on się kończy, a ona zaczyna"
Anty: na Ciebie na tym forum zawsze można liczyć. Myślę/nie dotyczy to Twojego przypadku z tą dziewczyną/, że ludzie wchodzą czasem w związki nie z powodu miłości, ale dlatego, że nie potrafią być sami albo liczą, że miłość przyjdzie po jakimś czasie. Patrzę na paru moich znajomych i widzę, że taka motywacja nie prowadzi do niczego dobrego.
Niech wszyscy, którzy źle mi życzą, pocałują mnie w d*pę.
Nie potrafią być sami, lub wypada z kimś być (bo rodzina i znajomi pytają cały czas "a Ty masz kogoś?") - Tak robi większość, niestety.
Ten drugi powód miał sens ponad kilkadziesiąt lat temu, lub w społeczeństwie które uznaje nierozerwalność związków i "tradycyjny" podział ról.
Czasem się zastanawiam czy aby ci ludzie nie robią tego celowo, by mieć kiepski związek. Wszyscy wokół narzekają jaki ten ich partner zły. Osoba szczęśliwie kochająca (nie mylić z zakochaną) byłaby w otoczeniu nie na miejscu. Jej relacje społeczne byłyby mocno ograniczone.
Zresztą ludzie uczą się przez obserwacje otoczenia, więc mniej lub bardziej świadomie tworzą sobie kiepskie związki bo w ich podświadomości coś takiego odpowiada schematowi związku. Lub mówiąc inaczej, nie znają innego.
Ten drugi powód miał sens ponad kilkadziesiąt lat temu, lub w społeczeństwie które uznaje nierozerwalność związków i "tradycyjny" podział ról.
Czasem się zastanawiam czy aby ci ludzie nie robią tego celowo, by mieć kiepski związek. Wszyscy wokół narzekają jaki ten ich partner zły. Osoba szczęśliwie kochająca (nie mylić z zakochaną) byłaby w otoczeniu nie na miejscu. Jej relacje społeczne byłyby mocno ograniczone.
Zresztą ludzie uczą się przez obserwacje otoczenia, więc mniej lub bardziej świadomie tworzą sobie kiepskie związki bo w ich podświadomości coś takiego odpowiada schematowi związku. Lub mówiąc inaczej, nie znają innego.
"Zrozumiał, że nie tylko był jej bliski, ale nie wiedział gdzie on się kończy, a ona zaczyna"
Stworzyć kiepski związek albo w nim tkwić po to, aby nie odstawiać od innych? Bez sensu. Nierozerwalność związku...no tak..tego nie uwzględniłam..nie jestem nawet chrześcijanką, więc..w mojej hierarchii wartości nieudany związek należy zakończyć, dając szansę drugiej stronie i sobie. Tkwienie w związku, w którym nie ma miłości sprawia ból. A naturalnym odruchem człowieka jest unikanie bólu. Przymus tkwienia w związku bez miłości, bo otoczenie będzie krytykować jest straszne. Narzucenie komuś takich zasad wydaje mi się okrutne/z całym szacunkiem dla osób, które myślą inaczej/
Niech wszyscy, którzy źle mi życzą, pocałują mnie w d*pę.
Anty: a może Ty dzisiaj coś upieczesz i jakąś teleportację zastosujesz? Mam zapalenie oskrzeli, siedzę w domu i nawet mi się palcem w kapciu kiwnąć nie chce. To pewnie dlatego, że Cię nie posłuchałam..Jakbym zastosowała %-ty przeziębienie by mi przeszło i teraz po pracy piekłabym coś pysznego
Niech wszyscy, którzy źle mi życzą, pocałują mnie w d*pę.
Nierozerwalność związku jest jedynym gwarantem miłości - tylko trzeba mieć do tego głowę:)
Miłość jest aktem woli, można ją mieć jeśli się chce (czyt: jeśli obie osoby jej chcą). I założenie że związek jest na cały życie może w tym pomóc. Jednak ludzie (w dużej większości) są głupi.
Gdyby byli mądrzy pomyśleliby:
- Związek jest na całe życie, więc czy tego chce czy nie chce będę z tą osobą do końca. Mam zatem do wyboru, walczyć z tą osobą, kłócić się z nią, nienawidzić jej, obrażać się etc albo żyć z nią, kochać, szanować, pomagać, rozmawiać etc To drugie brzmi lepiej, więc wybieram to!"
Ludzie jednak są głupi i wykorzystują fakt nierozerwalności by robić co im się podoba i olewając tą drugą osobę (bo ona i tak nie może odejść).
Gdy jednak związek może być zakończony i można zawierać kolejne, czyli tak jak jest obecnie (nawet KRK unieważnia małżeństwa oszukując tym Boga), to człowiek nie musi się starać, bo z jednej strony może odejść w każdej chwili, a z drugiej ta osoba może to zrobić (nawet jeśli on będzie się starał).
"Nie ten, to następny", a że proces zakochiwania się, i inicjowania związków budzi silne pozytywne emocje i zwłaszcza dla kobiet jest bardzo przyjemny (bo są adorowane, obdarowywane prezentami, komplementowane etc) to wielu woli to wielokrotnie powtarzać niż przechodzić do drugiej fazy (którą jest stabilizacja, uznawana zwłaszcza przez kobiety, za bardzo nudną).
Miłość jest aktem woli, można ją mieć jeśli się chce (czyt: jeśli obie osoby jej chcą). I założenie że związek jest na cały życie może w tym pomóc. Jednak ludzie (w dużej większości) są głupi.
Gdyby byli mądrzy pomyśleliby:
- Związek jest na całe życie, więc czy tego chce czy nie chce będę z tą osobą do końca. Mam zatem do wyboru, walczyć z tą osobą, kłócić się z nią, nienawidzić jej, obrażać się etc albo żyć z nią, kochać, szanować, pomagać, rozmawiać etc To drugie brzmi lepiej, więc wybieram to!"
Ludzie jednak są głupi i wykorzystują fakt nierozerwalności by robić co im się podoba i olewając tą drugą osobę (bo ona i tak nie może odejść).
Gdy jednak związek może być zakończony i można zawierać kolejne, czyli tak jak jest obecnie (nawet KRK unieważnia małżeństwa oszukując tym Boga), to człowiek nie musi się starać, bo z jednej strony może odejść w każdej chwili, a z drugiej ta osoba może to zrobić (nawet jeśli on będzie się starał).
"Nie ten, to następny", a że proces zakochiwania się, i inicjowania związków budzi silne pozytywne emocje i zwłaszcza dla kobiet jest bardzo przyjemny (bo są adorowane, obdarowywane prezentami, komplementowane etc) to wielu woli to wielokrotnie powtarzać niż przechodzić do drugiej fazy (którą jest stabilizacja, uznawana zwłaszcza przez kobiety, za bardzo nudną).
"Zrozumiał, że nie tylko był jej bliski, ale nie wiedział gdzie on się kończy, a ona zaczyna"
Ale wiesz..bycie lub nie chrześcijaninem nie ma tu nic do znaczenia. To Twoje czyny mówią jakim człowiekiem jesteś. Masz swoje zasady - ok. Mało ludzi je ma.. Ale powinnaś pamiętać, że bycie z kimś to sztuka kompromisu. Chcesz coś od kogoś, też sama musisz coś zaoferować. I nie chodzi tu o miłość..na nią najwidoczniej masz jeszcze czas - a z pewnością kiedyś przyjdzie :) Nie czujesz niczego do jednego? Ok, kolejny będzie miał szansę. Ale musisz też o jednym pamiętać - miłość poprzedza "zakochanie". Aby pokochać kogoś musisz poświęcić sporo czasu aby przejść przez etap zakochania. Jeśli tego nie zrozumiesz to miłości nie znajdziesz...no chyba, że jesteś wyjątkową szczęściarą ;)
funky_koval: pisząc o oczekiwaniu że miłość przyjdzie z czasem mam na myśli takie osoby, które ożeniły się/wyszły za mąż czy zaczęły ze sobą mieszkać i mają dzieci bez miłości. Pewnie, że należy odróżnić stan zauroczenia czyjąś osobą od miłości. Spotykasz się z jakąś osobą, która Cię zainteresuje, zauroczy, pociąga z jakiś powodów, potem jest zaufanie, miłość, poczucie, że nie chcesz bez niej być. Ale jak słyszę"ochajtałem się, bo już miałem 30 lat..no wiesz..a teraz..nie mogę na nią patrzeć..ale kredyt mamy.. to włos mi się na głowie jeży.
Niech wszyscy, którzy źle mi życzą, pocałują mnie w d*pę.
Trwały związek to najlepsza rzecz, jaka może się wydarzyć, tylko wydaje mi się, że jeżeli ludzie nie pielęgnują go, nie rozmawiają ze sobą, odreagowują na sobie problemy, wtedy po jakimś czasie stwierdzają, że coś się wypaliło. I to jest moim zdaniem głupota. Bo jak jest papier w urzędzie czy ślub w kościele to on jest mój, więc teraz już nie muszę się starać. Zapominam o słowie przepraszam, poproszę, przestaję depilować nogi i chodzę z odrostami na głowie. A jak jestem wściekła, to na nim odreaguję złość.Myślę, że takie postępowanie zachwieje nawet najbardziej stabilnym związkiem. Goniąc za pieniędzmi, licząc je, żyjąc problemami dnia codziennego ludzie mijają się w drzwiach, żyją pod jednym dachem, ale obok siebie, a nie ze sobą. Co zostaje? Żałosne okruchy tego, co kiedyś było piękne
Niech wszyscy, którzy źle mi życzą, pocałują mnie w d*pę.
I pocieszę Cię.. Wszystko co dotyczy spraw sercowych i to co każdy wypisuje, często ze swoich doświadczeń, albo takich co byśmy sami chcieli przeżyć... to jest zwykły "bullshit". Nie ma 100% recepty na problemy takie, ważne jest to co Ty czujesz i jak Ty myślisz. Mogę pisać mądre farmazony, ale tylko mogę. Nic więcej. Nikt inny nie przeżyje Twojego życia. A i nie da rady poradzić czegoś konkretnego..nie da rady pocieszyć w sytuacji kryzysowej......bo "co ja mogę wiedzieć". I będziesz miała rację. Wysłuchać oczywiście każdy z nas może. Ale poradzić ciężko.
Co do "ochajtania się, bo coś tam"..cóż... Różnie się wiedzie u innych. może ci właśnie dobrze zrobili, poradzą sobie w życiu i jakoś je ułożą. Nie wiem jak jest u Twoich rodziców, ale chyba tez sobie jakoś poradzili? Bo moi nie..... Po jakiś 25 latach małżeństwach zakończyło się to rozwodem..co sam odczuwam.. i to jest qrewsko ciężkie..ale jakoś daję radę bo co poradzić?
Heh..tym optymistycznym akcentem zakończę..idę trochę poryczeć ;)
Co do "ochajtania się, bo coś tam"..cóż... Różnie się wiedzie u innych. może ci właśnie dobrze zrobili, poradzą sobie w życiu i jakoś je ułożą. Nie wiem jak jest u Twoich rodziców, ale chyba tez sobie jakoś poradzili? Bo moi nie..... Po jakiś 25 latach małżeństwach zakończyło się to rozwodem..co sam odczuwam.. i to jest qrewsko ciężkie..ale jakoś daję radę bo co poradzić?
Heh..tym optymistycznym akcentem zakończę..idę trochę poryczeć ;)
Problemów dnia codziennego nie unikniesz. I nie można sprowadzać do tego, że Twoje problemy np w pracy muszą być problemami Twojego partnera. On może ewentualnie wysłuchać, pocieszyć..ale są problemy z którymi sama będziesz musiała sobie poradzić, tak jak teraz. Ale posiadanie partnera daje Ci coś w rodzaju "wentyla bezpieczeństwa". Sama - zbijesz jakiś talerz (strata finansowa), obrazisz koleżankę/kolegę (Twoja strata)..a tak, on wysłucha (zakładając, że to będzie "normalna" osoba) i wytuli. Spróbuj kiedyś ;)
funky_koval: ale mi dokładnie o to samo chodzi. Związek umiera, gdy ludzie nie umieją rozwiązywać problemów dnia codziennego nie raniąc siebie. Zamiast się wspierać, swoją złość odreagowują na partnerze. Przykro mi, że związek Twoich Rodziców tak się zakończył. Być może nie chcieli rozwodu ze względu na dzieci. Motywy rozwodów bywają różne. W każdym wieku rozwód rodziców boli. W każdym. Mój kumpel miał 30 lat, kiedy jego domem wstrząsnęła taka tragedia. Płakał jak bóbr. I wcale mu się nie dziwię. Chyba to Ty pytałeś o moich rodziców. ..Szczerość za szczerość..Mam wspaniałego tatę. Chłód emocjonalny, wieczne pretensje, mama, której sam diabeł by nie dogodził - tak było w moim domu, odkąd pamiętam. Tata został ze względu na nas. Niedawno się o tym dowiedziałam. Teraz już wiesz, dlaczego mam złe zdanie na temat związków "obok siebie", braku uczuć, nierozerwalności związku i poświęcania się.
Niech wszyscy, którzy źle mi życzą, pocałują mnie w d*pę.