Widok

Rodzina patchworkowa - potrzebne wsparcie od dziewczyn żyjących w takich związkach :)

Rodzina i dziecko Temat dostępny też na forum:
Czy są tu szczęśliwi członkowie rodzin patchworkowych? Jakie są wasze bolączki a co Was trzyma w takich związkach? Ja od 2-3 lat jestem w takim właśnie związku....moje dziecko, jego dziecko i my. Mimo już ponad 30 lat na karku po raz pierwszy czułam, że trafiłam na tego jedynego. Przez długie miesiące tak właśnie było. Zakochanie, różowe okulary itp. W tym wszystkim całkiem dobrze odnalazły się dzieci, ponieważ szczęśliwi rodzice=szczęśliwe dzieci. Sytuacja lawinowo zaczęła się odwracać tuż po wspólnym zamieszkaniu. Kłótnie o porządki, autorytet, trzaskanie drzwiami. Wtedy okazało się, że jego dom przestał być muzeum, a jest zwyczajnie eksploatowany - dzieci bałaganią, brudzą, czasem niszczą, a nastoletnie dziecko ciężko "zaprogramować" aby zawsze przytakiwało dorosłemu czy było grzeczne. Często mam poczucie winy, że przeze mnie moje dziecko niszczy jego mieszkanie czy zakłóca spokój, który dotychczas miał przez większość czasu (własne dziecko w weekendy to przecież co innego). Czuję, że tkwimy w martwym punkcie od miesięcy, czy roku, a z czasem jest coraz gorzej. Wychodzimy z założenia, że trzeba się cieszyć chwilami szczęścia, których jest tak mało. Nauczyliśmy się udawać, że jest dobrze. Rozmawiamy, próbujemy, ale z naszej perspektywy wszystko i tak wraca do punktu wyjścia, więc machamy ręką. Mimo tego zawodu uczucia nie wygasły, nadal patrzę na niego jak na tego jedynego, jednak boli mnie, że praktycznie codziennie choć przez chwilę czuję się raniona, atakowana słownie, czuję, że go zawodzę tym, że się różnimy charakterami, sposobem wychowywania dzieci lub tym, że nie dajemy sobie już tego "powera" i szczęścia. Teraz dzień bez nieprzyjemnej wymiany zdań to sukces. Czy są tu kobiety z podobnym doświadczeniem? Które były na co dzień w takich związkach lub są nadal? Myślę, że jedynie osoba z takim doświadczeniem jest w stanie mnie naprowadzić czy taka jest szara rzeczywistość czy po prostu coś jest na rzeczy i wszystko zmierza ku końcowi, czego bardzo nie chcę, ale sama cudów nie zdziałam. Proszę o opinie tu lub może lepiej o maile do Was? :)
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 1

Osobiście uważam, że nic nie jest w stanie tak zepsuć udanego związku, jak pojawienie się dziecka. Czy to dziecko własne, czy przybrane, czy noworodek, czy nastolatek, czy rodzina "pierwotna", czy "patchworkowa", nie ma znaczenia. Prawdopodobnie gdybyście nie mieli własnych dzieci, ale urodziłoby się wam wasze wspólne, pojawiłyby się podobne problemy w związku. Gdy czasami słyszę, że "Dziecko cementuje związek, gdyby nie dzieci, to byśmy się już dawno rozwiedli", to mam ochotę się puknąć w głowę i powiedzieć "Gdybyście nie mieli dzieci, to byście uniknęli 90% problemów, przez które chcecie się rozwodzić".
Sama miałam idealny związek, ale po pojawieniu się dzieci... no cóż, jest słabo. Ostatnio przestało się psuć coraz bardziej, więc może teraz zacznie się naprawiać.
popieram tę opinię 7 nie zgadzam się z tą opinią 6

Hela...coś w tym jest. Zanim znalazłam się w patchworkowej rodzinie byłam kiedyś w tej pierwotnej. U nas co prawda nigdy nie grało, a dziecko było trochę z przypadku, ale po narodzinach dziecka była już tylko równia pochyła. Wtedy męczyłam się parę lat, jednak to nie był ten facet ;) Im więcej doświadczeń i więcej lat za nami tym ciężej, a tym bardziej z kimś. A co u Was psuje związek i jakie masz do tego nastawienie? Męczysz się, ale czekasz lepszych czasów czy ogólnie jesteś zadowolona tylko są gorsze chwile?
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 1

Hela, zgadzam się z Tobą- niestety... Dzieci absolutnie nie scementowały naszego związku, wręcz przeciwnie- nieprzespane noce, kłótnie o podział obowiązków, masakra... Kocham swoje Dzieci, ale czasem chciałabym wrócić do beztroskich lat narzeczeństwa. Teraz tylko obowiązki, praca, mijanie się... Przepraszam ,że wcięłam się w wątek, moja rodzina nie jest patchworkowa, ale chciałam to napisać.
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 1

Skakanka, dokładnie to wszystko o czym pisze "Mama". Plus taki banał jak brak wieczornych wyjść we dwoje (w ogóle brak wyjść we dwoje) nie sprzyja w ogóle ani utrzymywaniu bliskości, ani tym bardziej jej odbudowywaniu. Mam wrażenie, że najgorsze już za nami, równia pochyła się skończyła, może trochę zacznie się poprawiać. Jednak mam takie wewnętrzne wrażenie, że "do czasów świetności" nasz związek będzie mógł wrócić dopiero jak dzieci wyjadą na studia (albo przynajmniej na kolonie), więc jeszcze kilkanaście lat przed nami...
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 0

A gdy jesteście sami np w wakacje lub dzieci wyjadą do rodziny czy dziadków to czujesz, że jest tak samo fajnie jak na początku związku? Bo mnie właśnie przybija to, że nie...że to wpatrzenie w siebie i ta szalona miłość już nie wrócą. Niby cieszymy się na wspólne chwile, jednak wspólny spacer czy wyjście już nie jest takie "magiczne" tylko po prostu jest milszym akcentem niż sprzątanie czy gotowanie ;) Obawiam się, że trochę inaczej sobie to wyobrażałam...że jak jest miłość to razem można góry przenosić, a my w sumie ratujemy siebie nawzajem przed utonięciem w gąszczu problemów tych codziennych jak i tych, które sami na wyrost stwarzamy...czy każdy się z tym boryka czy to kwestia niedopasowania? hmm
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 1

Skakanka też tak mam. Żyjemy razem, momenty lepsze i gorsze są ale bez "przenoszenia gór". 11 lat razem i córeczka 5-letnia. I czasem się zastanawiam czy to ja miałam zbyt wielkie wyobrażenia czy tylko u mnie tak to wygląda...
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 0

"A gdy jesteście sami np w wakacje lub dzieci wyjadą do rodziny czy dziadków to czujesz, że jest tak samo fajnie jak na początku związku? "

No niestety nie mamy takiej możliwości, żeby zostawić dzieci komuś na weekend, nawet na 1 wieczór, a co dopiero na wakacje. Mieliśmy co prawda 3 dni w zeszłym roku, gdy dzieci były u dziadków, no ale... Co to są 3 dni po kilku latach nieustannej "równi pochyłej", jak to ładnie nazwałaś... W takim krótkim czasie nie da się odbudować bliskości i intymności. Tyle, co sobie pochodziliśmy wieczorami po mieście jak para studentów, na totalnym spontanie i bez toreb z żarciem i ciuszkami na zmianę.
Czasami w chwilach kryzysu zastanawiałam się, "czy to na pewni ten facet". Czasami widzę inne pary, czułość w ich oczach i znowu dopada zwątpienie. A potem sobie przypominam, że przecież oni nie mają dzieci :P
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 1

jestescie wielkie!!ze swieca tu na forum szukac tak szczerego i prawdziwego wątku, wszędzie idealni partnerzy, czytający w myslach, w lot wykonujący obowiązki domowe itp..ja tez podpisuję się pod wieloma waszymi słowami, mimo iż generaknie 'nie jest zle' i jestesmy 'zwykla rodzina' z dziecmi w roznym wieku, no niestety ta codziennosc jest taka...troszkę nużąca, przewidywalna , męcząca
popieram tę opinię 6 nie zgadzam się z tą opinią 1

Tak. Ta codzienność jest do d...y..., mówiąc prosto i dosadnie. Myślę, że to jedna z najczęstszych przyczyn rozpadu związków. Nasz każdy dzień wygląda tak samo, w 100% przewidywalnie i beznadziejnie. To nie o to chodzi, że oczekuję codziennych, fantastycznych uniesień, ale ta monotonia jest dobijająca. Nie mamy żadnej pomocy, nawet nie mamy jak wyjść wieczorem. Zdaję sobie sprawę, że tak pewnie funkcjonuje co 2-ga rodzina, ale średnio mnie to pociesza. Najgorsze jest to, że nic z tym nie można zrobić. Zazdroszczę ludziom, którzy mają pomoc dziadków. Może jest wtedy trochę łatwiej, gdy choć raz w tygodniu można gdzieś razem wyskoczyć, odreagować się...
popieram tę opinię 5 nie zgadzam się z tą opinią 1

ale mnie pocieszyłyście :)) Czyli po prostu z czasem każdy związek jest już mało ekscytujący i trwa często z przyzwyczajenia. U nas różnicą jest to, że dzieci nas dzielą a Was łączą, a to dodatkowa przeszkoda, więc tym bardziej muszę nastawić się, że różowych okularów już nie będzie. Moim problemem jest też to, że przeprowadziłam się do partnera i nie mam tu znajomych i skupiam się za bardzo na naszych problemach i ich rozwiązaniu, zamiast po prostu umówić się z koleżanką i odreagować ;)
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 1

"U nas różnicą jest to, że dzieci nas dzielą a Was łączą, a to dodatkowa przeszkoda"

Zależy, jak na to spojrzeć. Często zdarza się, że facet porzuca kobietę i swoje własne dziecko, bo dziecko go irytuje, a kobita też już inna, taka "pociążowa". Twój facet wszedł świadomie w związek z kobietą z dzieckiem. To już jest ogromny plus dla niego. Tak więc ja bym na tej podstawie nie traciła nadziei ;)

"wszędzie idealni partnerzy, czytający w myslach, w lot wykonujący obowiązki domowe "
Hahaha, też to zauważyłam. Czasami rozmawiam o tym z kumpelą, która również udaje "idealny związek", a potem wyciąga mnie na piwo, żeby wyżalić się na faceta, a na koniec stwierdzić, że i tak go kocha, bo jej koleżanki to mają jeszcze gorzej :P Znając te koleżanki i ich wymuskane konta na instagramach, a potem słuchając opowieści kumpeli łapię się za głowę. Nie ma tak idealnie, większość totalnie ściemnia ;)

" Zazdroszczę ludziom, którzy mają pomoc dziadków. Może jest wtedy trochę łatwiej, gdy choć raz w tygodniu można gdzieś razem wyskoczyć, odreagować się... "
Oj taaaak. Po ludziach, którzy maja pomoc dziadków, po prostu to widać. nie są tacy wymęczeni, mają dodatkowe zastrzyki energii, optymizmu... Pomijając takie wymarzone sytuacje jak wyjście wieczorne we dwoje, to mają też mniej przyziemnych problemów, jak kto ma zostać z dzieckiem, gdy zachoruje, kto ma je odebrać z przedszkola, gdy obydwoje rodziców musi tego dnia zostać dłużej w pracy. A takie przyziemne dylematy również nie pomagają związkowi.
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 0

a napisz cos wiecej-jak relacje Twojego partnera z corka wygladaja? jakie ma do niej podejscie? u nas- tak po prawdzie relacje 'zwyklego' taty z corka do pewnego momentu byly takie raczej srednie...jak jest starsza -juz taki dobrze szkolny wiek, to jest lepiej, gdzies razem pojada autem (zalatwianie roznych spraw, sklepy budowlane i takie tam), przy okazji wejda po drozdzowki do cukeirni :) i widze , ze tak wiecej maja wspolnego, i i rzeczy razem do robienia, i malzonek tak sie 'nie wymiguje' aby z nia spedzic czas i zabrac ja ze soba. Ja ogolnie z tych 'niekolorujacych', i kiedys naprawde zachodzilam w glowe, jak to u innych 'idealnie' i myslalam ze u nas chyba 'cos nie tak', no w glowie mi sie nie meiscilo aby tak 'kolorowac'...
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0

No właśnie te relacje są głównym problemem. Moje dziecko nie jest łatwe, a partner z kolei jest wymagający, nieustępliwy, bierze wszystko bardzo do siebie i długo pamięta, więc chyba najtrudniejszy układ ;) Ja z kolei młodej pobłażam, bo w końcu żal mi jej.. przecież w szkole dzieci są wredne, albo miała ciężki dzień albo głowa ją boli, a często gdzieś odczuwam, że partner traktuje ją tak zasadniczo, bo w końcu to nie jego dziecko :/ A najgorsze dopiero przed nami...im starsze dziecko tym ciężej. Jeśli chodzi o spędzanie czasu sam na sam to raczej niczego we dwójkę nie robią. Jeśli mam jakąś prośbę, sama proszę, czy by córki gdzieś nie podwiózł, bo mi nie odmówi. Jeśli chcemy odreagować to wyjeżdżamy sami, bez dzieci. Raczej perspektywa wyjazdu we czwórkę byłaby słaba - nikt by nie wypoczął. Często jest tak, że w weekendy się rozdzielamy, żeby panowie pobyli trochę sami albo my. I tak to mniej więcej wygląda...
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0

Hela przykre jest to co piszesz. U nas dzieciaki okazały się po prostu dopełnienien, innym etapem życia. Tak jak 10 lat temu czerpało się radość z imprez do rana i poranków w łóżku, tak teraz jara nas wspólny wypad z chłopkami za miasto. Fakt że nasze dzieci bardzo szybko przesypiały noce może dużo odegrało bo w zasadzie nasz tryb wspólnych wieczorów nie uległ zmianie? Regularnie podrzucamy też dzieciaki do dziadków.
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0

" Regularnie podrzucamy też dzieciaki do dziadków." - no i tu mnie masz. To baaardzo dużo zmienia. ja nie mam takiej możliwości i obydwoje czujemy, że "kiśniemy". Nasz tryb wspólnych wieczorów bardzo uległ zmianie, bo zazwyczaj spędzaliśmy je poza domem, chociażby spacerując po okolicy. Teraz to nie wchodzi w grę, bo dzieci o 20 muszą być w łóżkach. Zazdroszczę ludziom, którzy mają dziadków do pomocy.
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 0

Mam znajomych, którzy próbowali stworzyć taką rodzinę...On + 2dzieci, ona+ 2 dzieci. Póki spotykali się na "randkach" bez dzieci było super. Potem ona wprowadziła się do niego...i sie zaczęło. Przeszkadzało mu dosłownie wszystko! Nie znosił, nie akceptował jej córek. Faworyzowal własne dzieci na oczach tamtych. Normalnie masakra...rozstali się, a potem znów do niej jeździł jak jej dzieci były u swojego ojca...Chyba szczególnie facetom jest trudniej zaakceptować nie swoje dzieci...
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 0

Tak samo to widzę...zdecydowanie. Mężczyźni po prostu nie mają tyle tolerancji i empatii co my. Mój partner wydawał się aniołem przed wspólnym zamieszkaniem. Teraz otwarcie naskakuje na moje dziecko i jeszcze często mi się "obrywa" że jej bronię (a dużo częściej bronię jego i tego nie widzi). Niestety mężczyźni w konfrontacji z cudzym dzieckiem sami stają się małymi chłopcami i próbują pokazać, że mają władzę. Wg mnie to ewidentnie próba sił zamiast relacja dorosły-dziecko. Najciężej było zaraz po przeprowadzce, wtedy było bardo ciężko...przetrwałam i teraz jest lepiej, jednak do stworzenia fajnej rodziny nam daleko...
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0

Tak, to były już tak dziecinne zachowania, że ręce opadają...np gdy wszyscy siedzieli w salonie, przynosił cukierki, którymi poczęstował tylko własne dzieci i siebie, zachwalając przy tym jakie są pyszne...

Myśle, ze nie można pozwalać na takie zachowania. Wiem łatwo się mówi nie będąc w takiej sytuacji...ale dałabym do zrozumienia, że moje dzieci to ja i nie musi ich od razu kochać i na rękach nosić ale należy im się szacunek i skoro tworzymy teraz rodzinę to wszyscy jej członkowie powinni być traktowani na równi.
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 0

Z drugiej strony rozumiem, że nadmierne naciski, postawienie faceta pod ścianą mogą zaważyć nad przyszłością waszego związku. A żaden mężczyzna nie lubi jak coś się mu rozkazuje.
Rozumiem też, że ten facet ma swoje zalety i nie chciałabyś go stracić, poza tym rozstanie, jakieś też kolejne zamieszanie w życiu dziecka, bycie znowu samej i zaufanie kolejnemu mężczyźnie to rzeczy, na które trzeba mieć sporo sił.
A skoro w innch aspektach jest wam ze sobą dobrze, trzeba szukać rozwiązań! Myśle, ze pomógłby wam w tym dobry psycholog. Kwestia tego czy twój rycerz zgodziłby sie na takie spotkanie...
Na studiach miałam wykłady z dr Anną Jarmołowską, m.in też o różnego typu rodzinach w tym tych zrekonstruowantch, uczyliśmy sie robić diagnozy od rodziców, po dzieci, dziadkow. Wiem, ze ta profesor miała spore doświadczenie i naprawdę potrafiła tak rzucać światło na pewne sprawy, że rozwiązania zdawały się być na wyciągniecie ręki. Ja nie poszłam w psychologię wiec nawet nie próbuję ale myśle, ze z takim problemem warto pójśc do dobrego psychologa.

I jeszcze jedno...z tego co zrozumiałam, on swoje dziecko widuje tylko w weekendy? A na codzień jestescie w domu z twoim dzieckiem? Myślę, że to też może być przyczyną takiego traktowania z góry...nie chce być za dobry dla "obcego" dziecka, nie chce " zdradzać" swojego...no właśnie myślę, ze tu psycholog bardzo by wam pomógł...
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 1

Luna...trafiłaś w sedno...mężczyźni nie znoszą nacisków i presji...już zdążyłam się o tym przekonać ;) Myślę, że psycholog by pomógł, jednak to wielomiesięczna terapia, a my nie mamy na to czasu niestety. Kiedyś chodziłam do polecanego psychologa z córką i pomógł dokładnie tyle co nic, a wnioski, które wysnuwał na podstawie wywiadu i obserwacji były tak bardzo błędne, że aż mnie to wtedy denerwowało. Partner z kolei chodził do psychologa zanim mnie poznał, więc myślę, że by nie protestował. I jego psycholog był dużo bardziej pomocny niż psycholog mojego dziecka :) Myślałam, że zamiast psychologa na początek wymienię się spostrzeżeniami z innymi mamami w podobnej sytuacji, ale chyba niewiele tu takich :)
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0

Dokładnie Hela- wiem, o czym piszesz. Szczęście mają te osoby, które choć raz na 2 tygodnie mogą odwieźć dzieci do dziadków. Taka pomoc to już bardzo dużo. Już nawet nie mówię o codziennej pomocy przy odbieraniu np. z przedszkola, zostawaniu dziadków z dzieckiem w razie choroby ( choć wiem, że wiele osób ma ten komfort- babcie niektórych dzieci z przedszkola kojarzę bardziej niż ich mamy...). Chodzi jedynie albo aż o możliwość wyjścia raz na miesiąc na 2 h do kina. My takiej opcji nie mieliśmy od kilku lat...Doskonale więc rozumiem Helę.
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 1

I sorry, że znów wcięłam się w wątek. Miało być o rodzinach patchworkowych, a ja tu swoje żale wylewam. Widzicie- patchworkowa czy niepatchworkowa- każdą rodzinę dotknie proza życia...
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 0

Bez przesady. Chyba jednak sie użalacie nad sobą i szukacie źródła swoich problemów małżeńskich w dziecku i braku dziadków. Precież możecie jakąś nianię dorywczo raz na miesiąc dwa na kilka godz wynająć, to nie koszyuej fortuny. Tym bardziej, że jej rola sprowadzi się do pilnowania dziecka jak śpi przez kilka godzin. Po dwa, dziecko śpi za ścianą, a wyrobicie sobie w sobotę/[piątek miły wieczorek, wino, kąpiel, kolacyjka, film w łóżku...co to za problem?
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 5

Dziękuję bardzo za poradę!. No naprawdę bym na to nie wpadła! ( sarkazm). Nie przyszło Ci do głowy, że ktoś po prostu nie chce zatrudniać opiekunki. Kiedyś miałam już nianię przy starszym synu- po sygnałach od sąsiadki o ciągłym płaczu
dziecka zarejestrowana kamera pokazała, jak zachowuje się ta Pani- szarpanie i bicie dziecka i jedno wielkie wycie ( to nawet nie był płacz...). Została z automatu zwolniona. Poszukiwanie miejsca, które przyjmie malucha w środku roku to był kolejny dramat, a ja już wtedy musiałam iść do pracy ( urlopy byly jedynie 5 mies, ja swój przedłużyłam już jako wychowawczy o 2 mies. i musiałam wrócić do pracy). Nie mów mi więc proszę, że to takie proste- " bo można zatrudnić nianię"- po takich doświadczeniach żadna matka już by tego nie zrobiła. To są obce osoby i jak uczy życie nie traktują często dobrze dzieci ( mówię ogólnikowo, pewnie są takie z sercem do dzieci) , ja na takie nie trafiłam. A Ty korzystasz z takiej pomocy obcych osób w weekendy?
popieram tę opinię 5 nie zgadzam się z tą opinią 3

Poza tym zupełnie nie zrozumiałaś. My tu z Helą nie pisałyśmy o " problemach małżeńskich", ale po prostu o prozie życia i naszych odczuciach.
popieram tę opinię 4 nie zgadzam się z tą opinią 0

Poza tym zupełnie nie zrozumiałaś. My tu z Helą nie pisałyśmy o " problemach małżeńskich", ale po prostu o prozie życia i naszych odczuciach.

no sorry, ale jak ktos (hela) pisze, że kiśnie w związku, to raczej jest to problem....hela napisała, że to kwestia pojawienia się dzieci. a mi się wydaje, że jak coś ma skisnąć, to i tak skiśnie. a dzieci co najwyżej mogły ten proces przyspieszyć, a nie były jego przyczyną. skoro jak to nazywacie "proza życia" tak wam doskwiera, ciekawy jakby wam dzieci(tfu tfu) zachorowały poważnie , albo jedno z was...kilka lat walki z chorobą, albo kalectwo...wtedy dopiero miałybyście prozę życia.
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 3

anonim, masz dzieci? Masz dziadków do pomocy? Mieszkasz w Trójmieście i wiesz jakie są ceny "niań nocnych"?
popieram tę opinię 6 nie zgadzam się z tą opinią 4

Polecam raz na dwa- trzy miesiące wziąć sobie dzień wolny w tygodniu, dzieci odstawić do przedszkola i spędzić cały dzień razem. My tak robimy, bo nie mamy dziadków i bardzo nam to pomaga dbać o nasz związek.
popieram tę opinię 4 nie zgadzam się z tą opinią 2

Pomysł jest super i kilka razy nawet tak zrobiliśmy. Jednak ciągle z tyłu głowy siedzi myśl, że wtedy nie wystarczy urlopu na miesiąc wakacji (zamknięte przedszkole), długie weekendy, wizyty u lekarzy itp. itd. Jakby nie patrzeć, z dziadkami tych stresów jest dużo mniej ;)
popieram tę opinię 5 nie zgadzam się z tą opinią 3

Hela, trochę mam wrażenie że szukasz dziury w całym. Też nie mamy dziadków na miejscu i brak czasu tylko dla nas dwojga psuje nasze relacje, ale dla chcącego nic trudnego. Ważne żeby zdawać sobie sprawę, że bywa że codzienność przygniata każdy związek i można to zwalczyć jedynie wspierając się wzajemnie i szukając okazji żeby pielęgnować związek, a nie wymówek dlaczego się tego nie robi.
Mamy dwoje dzieci, dziadków daleko, jeśli już u nich bywamy to razem z dziećmi, więc wyjazd we dwoje odpada, stąd pomysł żeby czasami wziąć wolne w pracy i spędzić czas razem.
A jeśli chodzi o wakacje, to nie wiem czy Twoje dziecko chodzi do państwowego przedszkola, ale jeśli tak to są dyżury wakacyjne. Jeśli chodzi o długie weekendy itp. to już kwestia Twojego wyboru, możesz pojechać gdzieś na majówkę z dziećmi albo spędzić dzień lub dwa tylko z mężem.
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 4

anonim, masz dzieci? Masz dziadków do pomocy? Mieszkasz w Trójmieście i wiesz jakie są ceny "niań nocnych"?

mam dzieci. nie mam nikogo do pomocy, bo oboje jestesmy z drugiego końca polski, po dwa i tak mamy tylko jedną mamę (moją), która pracuje, wiec nawet jak urodziłam, to bylismy tutaj sami. mąż ma swoja dzialalnosc, wiec i tak musial byc pracujacy, jakos sobie poradzilam, pomimo, ze nie dosc ze kiepskie zdrowie mam, to porod byl dla mnie mega obciazeniem...zreszta mnostwo osob jakos sobie radzi...wiem ile kosztuja nianie dorywczo, bo jak mi dziecko chorowalo non stop w pierwszym roku przedszkola, to musialam taka pania zatrudniac, wyobraz sobie nie po to zeby isc na nocna imprezke", tylko po to zeby wypelniac obowiazki w pracy...zreszta nie rozumiem w ogole tego problemu, "bo my chcemy isc pobawic sie bez dzieci". to nie myslalas o tym zanim te dzieci mieliscie? my nie mamy takich potrzeb, spedzamy czas z dziecmi (kino, spacery), a mile spokojne wieczorki mamy powiedzmy co tydzien, ani mi ani mezowi jakos nawet nie chcialoby sie wylazic na jakies nocne wojaze czy imprezy...
popieram tę opinię 5 nie zgadzam się z tą opinią 3

a widzisz..kazdy dla 'swojego komfortu' potrzebuje czegos innego..jednemu wystarczy spokojny wieczor gdy dzieci spia za sciana, a drugi chcialby tak po prostu sobie wyjsc wieczorem 'na miasto' bez niepokoju i patrzenia na zegarek ze trzeba juz wraca, ale- dopoki sie nie ma dziecka-to tak nie do konca sie uda przewidziec-ze wlasnie zabraknie nam tego 'wyjscia od czasu do czasu', oderwania się od domu i codziennych obowiazkow..wydaje mi się,że wątek bardziej o tym, że troszkę brakuje 'luzu' i czasu tylko we dwoje, gdy ma się małe dzieci, a komu nie brakuje -niech zagląda do innych wątków :)
popieram tę opinię 6 nie zgadzam się z tą opinią 0

Dobra Dziewczyny, koniec kłótni i rozstrząsania kto ma lepiej a kto gorzej. Trochę zaśmieciłyśmy Autorce wątek, bo to miało być o rodzinach patchworkowych. Grunt to szanować siebie wzajemnie i mieć szacunek do odczuć innych. Każdy z nas zupełnie inaczej odbiera problemy, codzienność, wyzwania, które stawia dzień. Wiem na pewno, że moje życie, relacje z Mężem, Dziećmi byłyby lepsze, gdybym miała choć trochę pomocy, ale tego nie zmienię. To nie o to chodzi, że kogokolwiek obarczam winą za cokolwiek, piszę po prostu jak jest i tyle.
popieram tę opinię 4 nie zgadzam się z tą opinią 0

Nikt się nie kłóci, ot wymiana spostrzeżeń plus jakies rady, które zostały znegowane. Każdy inaczej odbiera problemy? No wiesz, bez przesady, padła propozycja - zróbcie sobie z mężem wieczór filmowy, jak dzieci śpią,w łóżku, z winkiem, zamówionym żarciem, ale problemem jest to, że nie bo ja chce na miasto i do kina, to może jeszcze nazwijmy problemem złamany paznokieć? Bo sorry, ale to nie sa problemy.

Wiem na pewno, że moje życie, relacje z Mężem, Dziećmi byłyby lepsze, gdybym miała choć trochę pomocy, ale tego nie zmienię.

A ja na pewno mogę Cię zapewnić, że się mylisz. Uzależniasz swoje relacje z mężem i dziećmi od tego czy raz w tygodniu pomoże ci babcia odebrac dzieci z przedszkola i zostanie z nimi na noc? No bo nie wiem już o czym tu mówimy. Chyba, że to jest kwestia babci niańki od wszystkiego, zajmij sie dziecmi, domem, ugotuj, pozmywaj, pilnuj w weekendy itd? Ale tak szczerze, dlaczego zakładasz, że babci obowiazkiem jest pilnowanie Twoich dzieci? teraz babcie/dziadkowie czesto pracuja, a nawet jesli nie, to moze same chcialyby odpoczac, bo sie w zyciu napracowały? Może chcialyby zebyscie to Wy im zafundowali wycieczke i wczasy, a nie podrzucali dzieci, ktore sa wasze i to wasza odpowiedzialnosc i obowiazek? Twoi rodzicie tez cie podrzucali i chodzili w tango, zeby miec troche luzu?
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 4

No cóż, widzę Anonimie, że znów albo nie doczytałaś wszystkich moich wypowiedzi, albo po prostu ich nie zrozumiałaś lub nie chcesz zrozumieć. Cóż, Twoje prawo. Kończę więc udział w tym wątku- po pierwsze z szacunku do jego Autorki, po drugie- lubię dyskusje jedynie z ludźmi, którzy słuchają/ czytają uważnie i analizują to, co mówię/ piszę. Na tym polega dyskusja. Mimo wszystko- pozdrawiam.
popieram tę opinię 4 nie zgadzam się z tą opinią 0

I jeszcze jedno- pozdrowienia dla Heli. Trzymaj się Dziewczyno. Przybijam Ci mocną pionę. Jest nas trochę więcej, dobrze jest czasem (nawet anonimowo na forum) wyrzucić z siebie negatywne emocje.
popieram tę opinię 4 nie zgadzam się z tą opinią 0

Anonimko:

"No wiesz, bez przesady, padła propozycja - zróbcie sobie z mężem wieczór filmowy, jak dzieci śpią,w łóżku, z winkiem, zamówionym żarciem, ale problemem jest to, że nie bo ja chce na miasto i do kina, to może jeszcze nazwijmy problemem złamany paznokieć? Bo sorry, ale to nie sa problemy."

"ani mi ani mezowi jakos nawet nie chcialoby sie wylazic na jakies nocne wojaze czy imprezy... ".

Śmieszna jesteś. Próbujesz udowodnić swoją wyższość przez to, że wolisz siedzieć w domu przed telewizorem i wpie*rzać pizzę, zamiast wyjść sobie na wieczorny spacer nad morze. Serio? Czujesz się przez to lepsza od innych? Uważasz się za bardziej wartościową osobę, bo wolisz chlać wino przed telewizorem, zamiast pojeździć na trzeźwo na rowerze? Mi to naprawdę wszystko jedno co robią inni. Ale jeśli ktoś próbuje mnie krytykować i poniżać tylko dlatego, że zamiast siedzieć przed telewizorem wolę spacerować, to jest już jakiś absurd.

"my nie mamy takich potrzeb" - no i super. A ja nie mam potrzeby siedzenia przed TV i jedzenia pizzy, ani wmawiania obcym ludziom w internecie, że to najlepszy sposób na życie.

"No bo nie wiem już o czym tu mówimy."

No właśnie widać, że nie wiesz, więc proszę Cię, zamilcz. Swoją drogą, gdybyś była taka szczęśliwa i spełniona, jak twierdzisz, to nie plułabyś tak na innych jadem. Chyba więc ta pizza, wino i TV nie do końca się sprawdza.
popieram tę opinię 8 nie zgadzam się z tą opinią 2

No jad to Ty tu akurat wyplułaś, aż się w Tobie gotuje, jakim prawem piszesz do mnie"zamilcz"? Tak tylko dodam, że telwizji nie oglądamy (nawet kablówki nie mamy podlaczonej), a telewizor służy nam do oglądania filmów , nie "filmów" (jesli rozumiesz , to apropos wychodzenia do kina). pizza to akurat dostosowałam do tej potrzeby wychodzenia do kina, takie uproszczenie. my moze jedna w roku zjadamy. całe weeekndy spedzamy nad morzem (zima tez), z dziećmi, tez na rowerach, jak akurat maja ochote, a popołudnia obecnie tez na dworze, jak pogoda daje mozliwosci. nie wiem zatem co ty robisz całe dnie, ze wylewasz swoja frustracje o jazde na rowerze czy spacer po godz 20. zreszta, umow sie z koleanka, skad wiesz, ze twoja facet ma na to ochote? gdyby mial, to moze by cos wykombinowal przez tyle lat, czyz nie?
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 3

do anonim: założyłam ten wątek w innym celu niż unoszenie się i to nie na temat. Mam prośbę...jeśli masz chęć odreagowania to załóż nowy wątek...myślę, że znajdzie się sporo osób zainteresowanych. Akurat doskonale rozumiem mamy, które śledzą ten wątek od początku. Wszystkie uważamy, że dzieci utrudniają podtrzymywanie relacji z partnerem i spontanicznych "randek", które podsycają uczucia. To , że świetnie odnajdujesz się w roli mamy i żony to akurat podziwiam, ale nie każdy ma identyczne predyspozycje i często ludziom brakuje "czegoś więcej" i w tym kierunku chcemy iść w tej dyskusji.
popieram tę opinię 4 nie zgadzam się z tą opinią 2

Akurat Twoja stronniczka Hela wylewa tu najwięcej negatywnych uniesień. Spoko, już się ulatniam, zresztą nie mam nic więcej do powiedzenia, piątek w końcu, miły wieczór przede mnę i rodzinny weekend:) A wy się nadal poużalajcie nad sobą, zamiast cieszyć sie i czerpać z tego co macie obok szukajcie, jak to sie mówi .........?
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 3

Hela...mi też brakuje wyjść, weekendów sam na sam, spokojnego zjedzenia kolacji w restauracji, czy pójścia do kina, czasu we dwoje poprostu...
Mamy 2 dzieci, kochamy je nad życie. Nie mogę powiedzieć, ze dzieci zaszkodziły naszym relacjom, oczywiście jest więcej powodów do spięć i więcej problemów do rozwiązania ale wiem, że kocham męża i choć czasem udusiłabym go, to jednak częściej myśle sobie - fajny facet mi się trafił!
Piszesz odnośnie kilku dni razem, że "W takim krótkim czasie nie da się odbudować bliskości i intymności." No to my akurat nie mamy takiego problemu, myślę, że dzieci nie zakłóciły naszej bliskości ani intymności. Jasne częście człowiek pada na twarz i nie ma ochoty na nic...ale wtedy bardziej kontempluje i docenia te chwile, kiedy rzeczywiście one przychodzą.
Myśle(choć oczywiście mogę się mylić), że zaniku bliskości i intymności nie można przypisywać faktu pojawienia się dzieci...
My patrząc na naszych łobuziaków czasem mówimy sobie "fajnie nam wyszły" :-) i są oni jakby elementem wręcz zcalajacym nas jeszcze bardziej.
Ale fakt, że brakuje nam chwil sam na sam...z drugiej str gdy juz takie nadejda to z tyłu głowy siedzą myśli "czy nie płaczą, czy zjadły, czy już śpią? ;-)"...ehh tak chyba mają wszyscy rodzice i zostając rodzicem trzeba się z tym pogodzić...z resztą po mojej mamie widzę, że to nie mija...o swoich dzieciach się myśli ciągle i towarzyszą one nam w każdej chwili naszego życia nie zależnie czy maja 2latka, 15 czy 40...taki los rodziców;-)
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0

"ale wiem, że kocham męża i choć czasem udusiłabym go, to jednak częściej myśle sobie - fajny facet mi się trafił!"- mam dokładnie to samo! Pomimo tego, że nie jest ostatnio między nami najlepiej i czasami cholernie tęsknię za czasami młodości, nie wyobrażam sobie nikogo innego u mojego boku.

"Myśle(choć oczywiście mogę się mylić), że zaniku bliskości i intymności nie można przypisywać faktu pojawienia się dzieci..." - no to ja myślę, że się mylisz ;) Wcześniej uważałam, że mam związek idealny. Zawsze szybko rozwiązywaliśmy wszystkie problemy, nie mieliśmy wielkich awantur, rozstań i innych dramatów, które obserwuję u bardzo wielu par, nawet tych udanych. Przeszliśmy razem przez wiele problemów (problemy z pracą, bezrobocie, choroby przewlekłe, choroby w rodzinie, wyjazdy itd itp). Jednak to dzieci rozłożyły nas na łopatki. Nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że z tym facetem będę miała kiedykolwiek kryzys, i to aż taki. I wiem, że nie jestem jedyna. Podobne zwierzenia słyszę i od koleżanek, i od kumpli. Wiele osób twierdzi, że było u nich albo idealnie, albo "różnie bywało", ale dopiero po pojawieniu dzieci zaczęła się ostra jazda. Tylko oczywiście nie można mówić o tym głośno, bo przecież "najważniejsze, że dziecko zdrowe".
Problem jest bardzo powszechny. W rodzinach patchworkowych sytuacja jest rzeczywiście o wiele bardziej skomplikowana, bo dochodzi cała masa dodatkowych czynników. Ale fakt pojawienia się dziecka sam z siebie mocno naraża związek na uszczerbek i tylko nieliczne pary przechodzą przez ten proces gładko.
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 2

ja tez popieram poglądy Heli, dzieci są dużym polem do różnicy zdań a także codzienne dodatkowe obowiązki powodują taki 'rozdzwiek' w związku, no ale..idealny obraz rodzinki serwowany w tv-więc ..trzeba siedzieć cicho ;) bo inni maja gorzej ;) miłego dnia dziewczyny
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 2

Hela to chyba mam szczęście;-) u nas dzieci nie wpłynęły na relacje między nami. Może jest tak dlatego, że mielismy czas aby nacieszyć się sobą, na czas tylko we 2 również już w będąc małżeństwem, aż doszliśmy do wniosku, że dwoje to za mało i dzieci poprostu nas dopełniły. Tak jak pisałam nie zawsze jest różowo ale mamy o dwa powody więcej aby dbać o siebie o to co razem stworzyliśmy.
Myślę, że niektórzy zbut mocno fiksują się na tym co ich dzieli...nie zauważajac tego jak wiele mają wspólnego...stąd chyba też u Ciebie takie rozbieżności - "...nie wyobrażam sobie nikogo innego u mojego boku" gdzie indziej piszesz,(przepraszam, nie cytuję) że czasami zastanawiasz sie czy to napewno ten facet...czego jak, czego ale uczuć w życiu należy być pewnym.
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 0

"- "...nie wyobrażam sobie nikogo innego u mojego boku" gdzie indziej piszesz,(przepraszam, nie cytuję) że czasami zastanawiasz sie czy to napewno ten facet...czego jak, czego ale uczuć w życiu należy być pewnym. "

Czasami zastanawiam się, czy to na pewno ten facet, i dochodzę do wniosku, że tak, to na pewno ten facet. Teraz jasne? ;)

Życia bez dzieci również sobie nie wyobrażam, nawet gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym wszystko dokładnie tak samo, jak było. Analizowałam nasz związek na wiele sposobów i nie widzę miejsca, w którym mogłabym coś zmienić. Zaakceptowałam fakt, że chociaż dzięki dzieciom mój bilans życiowy jest dodatni, to bilans małżeński chwilowo wychodzi na minus. Czasami mam też wrażenie, że dzieci owszem, wypełniają luki, ale wiele z tych luk same wytworzyły - uwielbiam przytulać moje dzieci, ale już o wiele rzadziej przytulam się do męża, chodzę z dziećmi po placach zabaw, ale nie mogę już wyjść na nocny spacer z mężem itd itp.

Szkoda, że tak mało się o tym mówi, oficjalna wersja życia to "Dzieci dopełniają i ubogacają związek", ale nikt nie chce mówić o tym, że na początku mogą spowodować ostry kryzys. Po narodzeniu dzieci moje różowe okulary potłukły się tak gwałtownie, że do dzisiaj nadeptuję na szkiełka. Wcześniej nikt tym nie mówił, dopiero gdy sama poruszam temat, to znajomi łykają haczyk i zaczynają się zwierzać. Tak więc problem jest bardziej powszechny, niż Ci się wydaje, tylko w naszych instagramowych czasach jest tematem tabu.
popieram tę opinię 2 nie zgadzam się z tą opinią 2

Hela o tak, teraz jasne! I wydźwięk zupełnie inny. I super, tego sie trzeba trzymać! :-)

U was fakt pojawienia się dzieci wpłyną negatywnie na relacje między wami...ale proszę nie stawiajcie takiej tezy, że zawsze tak jest i że jeśli ktoś uważa/ma inaczej to zmyśla lub tworzy pozory idealnego związku, na wzór tych lansowanych w mediach.
Ja mam to szczęście, ze dzieci nie wpłynęły na naszą bliskość i intymność, a napewno nie negatywnie. Ale też nie neguję, że może być inaczej. Tez, proszę aby dobrych relacji nie nazywać zawsze lansem...bo czasami czytają wasze komentarze mam wrazenie, że jak ktoś jest szczęśliwą mamą i żoną to na bank ściemnia...

Trzymam kciuki abyście na nowo odnaleźli drogę do siebie i życzę i Wam i sobie więcej czasu tylko we dwoje!!!

I już uciekam, bo nic nowego do dyskusji nie wprowadze ;-)

Autorce wątku również życzę szczęścia i bezwarunkowej akceptacji jej dziecka przez partnera...ja bym się poradziła jakiegoś psychologa, problem w takim traktowaniu dziecka moze być dużo głębszy i samemu może być wręcz nie możliwe go rozwiązać.
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 0

Moim zdaniem coś tu się nie zgadza. Jest wiele rodzin z odzysku i radzą sobie lepiej lub gorzej, to jest kwestia umiejętności ustawienia sobie relacji i czasem jest tak, że dziecko to najmniejszy problem...Mieszkając razem nie rozróżnia się moje dziecko, twoje dziecko, tak samo jak nie rozróżnia się mój pies-twój pies, nie ma na to miejsca ani w domu ani w związku. Problem autorki polega chyba na tym, że ma wrażenie, że ona i jej dziecko nie są w nowym miejscu mile widziani a co gorsza chciani. Pewnie musi odpierać ataki i pretensje z obu stron, a tak nie może być bo na dłuższą metę nie da się tak żyć
popieram tę opinię 3 nie zgadzam się z tą opinią 0

Kocio masz racje, to kwestia umiejętności ustawienia sobie relacji, jednak na co dzień jest tyle obowiązków i problemów, że nie zawsze masz czas i możliwości porozmawiać i sypać argumentami jak z rękawa czego oczekujesz i co Cię boli. To też są drażliwe tematy, więc nie zawsze ubierzesz wszystko w odpowiednie słowa, by dotrzeć do partnera, który jest nastawiony na to, że on ma rację albo odbiera to jako atak i odwraca się na pięcie kończąc rozmowę. To jest właśnie najtrudniejsze, że jesteś sama ze swoimi problemami, bo partner Cię nie rozumie albo nie chce zrozumieć. Zawsze rozdziela się na moje i twoje kiedy są konflikty. Nawet w nie-patchworkowym związku też często wyliczamy partnerowi, że my częściej coś robimy, niż on lub, że to i tamto jest tylko na naszej głowie, często są też kłótnie o finanse. Jeśli sprawa dotyczy dzieci to tym bardziej jest podział, bo każdy inaczej wychowuje własne dziecko, a inaczej zachowuje się wobec dziecka partnera. Może i na początku związku bardziej otwarcie rozmawiamy o oczekiwaniach i wszystko wydaje nam się jasne i klarowne tak uwierz, z czasem robi się chaos i gubisz się w tym czego oczekujesz, co jest dla kogo dobre, jak powinno się robić itp biorąc pod uwagę, że każdy ma po części rację zarówno partner, dziecko jak i ty sama. Sprawa po prostu jest trudna i czasem sobie myślę czy każdy tak ma czy my po prostu zagubiliśmy siebie w tym związku.
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 0

Pierwszą sprawą którą trzeba ogarnąć jest fakt, że najważniejszą osobą w twoim życiu jesteś ty sama. Traktuj siebie dobrze i wymagaj tego od innych. Druga sprawa jest taka że w jedną osobę nie da rady stworzyć związku. Trzecia sprawa po co komu związek? Związek jest po to by jedno dla drugiego stanowiło oparcie, zapewniało bezpieczeństwo i dobre słowo. Związek w którym szarpie się o swoje czy musi się udowadniać swoje racje i tłumaczyć potrzebę istnienia jest zaprzeczeniem istoty związku.
Kiedyś denerwowalam się że tylko ja np. zmywam naczynia. Przychodziłam z pracy i było mnóstwo roboty nikt poza mną nie widział problemu. Bo nauczyłam ich że zawsze jak przychodzę to sprzątam i to był mój błąd. Zapisałam się po pracy na fitnes i wyobraź sobie że góry naczyń same znikały. Okazało się że w domu najczęściej sprząta, ten co jest w domu najdłużej. Dzieci też mają swoje obowiązki a przestrzegania ustaleń pilnują obie strony. Nigdy nikomu nie wyliczam co jest na mojej glowie, bo tak naprawdę to są rzeczy które sami sobie na barki zakładamy. Jak dzieci są duże to zasada jest taka że na co dzień każdy sprząta po sobie, a raz w tygodniu każdy dostaje podział obowiązków i ma swoją działkę do zrobienia, Większe akcje planujemy razem i uzgadniamy wspólnie strategię. Nie ma u nas w zasadzie kłótni o finanse czy prace bo wszystko jest wcześniej uzgadniane na bieżąco a wydatki planowane z dużym wyprzedzeniem a podział jasny i ustalony. Inna sprawa jest że związek to nie jest suma dodawania i nawet najbardziej racjonalne argumenty nie zmienią twojego samopoczucia. Czasami łatwiej jest wpuścić kogoś do swojego mieszkania niż do serca.
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0
Skakanko a ile lat mają dzieci ? Twoje i partnera ?
popieram tę opinię 0 nie zgadzam się z tą opinią 0

Gosiu to nastolatki, więc lekko nie jest ;)
popieram tę opinię 1 nie zgadzam się z tą opinią 0

Inne tematy z forum Rodzina i dziecko bez ogłoszeń

Gra dla 5 latka (12 odpowiedzi)

Hej, napiszcie proszę jaka polecacie grę planszowa dla rozgarniętego 5 latka. Potrzebuje na...

Złamany palec.Ile można dostać odszkodowania? (62 odpowiedzi)

Mój tata złamał sobie środkowy palec a dwa ma pozszywane(12 szwów)Miał mały wypadek w domu.Tata...

prezent na ślub - nie kasa? (112 odpowiedzi)

Witam, wiem że temat wałkowany tu i na weselniku milion razy, ale może ktoś ma jakiś super nowy...

do góry